To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Na skutek zaskoczenia i siły ciosu tamten upuścił nóż na podłogę. Nie wypuszczając miotły z lewej ręki, Kim skoczył po nóż. Podniósł go, ale przekonał się, że to tylko latarka. - Nie ruszać się! - zagrzmiał czyjś głos. Kim wyprostował się i spojrzał w oślepiające światło drugiej latarki. Odruchowo uniósł rękę, żeby zasłonić oczy. Dopiero teraz rozpoznawał mężczyznę leżącego na podłodze. Nie był to Meksykanin, lecz człowiek ubrany w brązowo-czarny mundur Higgins i Hancock: Pracownik ochrony, który przyciskał obie ręce do twarzy. Z nosa ciekła mu krew. - Rzuć miotłę! - rozkazał głos skrywający się za światłem latarki. Kim puścił i miotłę, i latarkę. Upadły z trzaskiem na podłogę. Oślepiająca struga światła przesunęła się w dół i Kim z olbrzymią ulgą zobaczył, że ma przed sobą dwóch umundurowanych policjantów. Ten bez latarki trzymał oburącz pistolet wymierzony prościutko w niego. - Dzięki Bogu! - wysapał Kim, choć patrzył w wylot lufy sterczący zaledwie dziesięć stóp od siebie. - Zamknij się! - rozkazał policjant z pistoletem. - Wyłaź i stań twarzą do ściany! Kim podporządkował się mu z radością. Wyszedł z magazynu i położył ręce na ścianie, tak jak to widział w filmach. - Przeszukaj go - rzucił policjant. Kim poczuł czyjeś ręce przebiegające po jego ramionach, nogach i tułowiu. - Jest czysty. - Odwróć się! Kim zrobił, jak mu kazano, wciąż trzymając ręce nad głową, żeby opacznie nie odebrano jego zamiarów. Stał na tyle blisko, aby odczytać nazwiska funkcjonariuszy widniejące na plakietkach. Policjant z bronią nazywał się Douglas Foster, drugi zaś Leroy McHalverson. Postawili na nogi ochroniarza, a do rozkwaszonego nosa przyłożyli mu chustkę. Metalowa obręcz miotły rąbnęła go dostatecznie mocno, by złamać mu nos. - Skuj go - polecił Douglas. - Hej, spokojnie! - zawołał Kim. - To nie mnie powinniście skuć. - Naprawdę? - zapytał złośliwie Douglas. - A kogo według ciebie? - Jest tu ktoś jeszcze - odpowiedział Kim. - Smagły, chudy facet z tatuażami, uzbrojony w olbrzymi nóż. - I bez wątpienia nosi maskę hokejową - dodał szyderczym tonem Douglas. - I ma na imię Jason. - Mówię poważnie - odrzekł Kim. - Jestem tu z powodu kobiety nazwiskiem Marsha Baldwin. Dwaj policjanci wymienili spojrzenia. - Słowo honoru! - zaręczył Kim. - Jest inspektorem z departamentu rolnictwa. Wykonywała tu pewną pracę. Rozmawiałem z nią przez telefon, kiedy ktoś ją zaskoczył. Słyszałem roztrzaskujące się szkło i szamotaninę. Kiedy tutaj przyszedłem, żeby jej pomóc, zostałem zaatakowany przez człowieka z nożem, prawdopodobnie tego samego, który zaatakował Marshę Baldwin. Nie wyglądało na to, że policjanci mu wierzą. - Patrzcie, jestem chirurgiem w Uniwersyteckim Centrum Medycznym - powiedział Kim. Pogrzebał w kieszeni swojego poplamionego białego kitla. Douglas mocniej zacisnął pistolet w dłoni. Kim wydobył swoją laminowaną kartę identyfikacyjną ze szpitala i podał ją Douglasowi. Douglas pokazał Leroyowi, aby ten ją odebrał. - Wydaje się autentyczna - stwierdził Leroy, obejrzawszy ją pobieżnie. - Oczywiście, że jest autentyczna - potwierdził Kim. - Czy wy, lekarze, daliście sobie spokój z higieną osobistą? - zapytał Douglas. Kim przesunął ręką po szczeciniastym zaroście i popatrzył na swój brudny kitel. Od piątkowego poranka nie zmieniał rzeczy, nie mył się i nie golił. - Wiem, że wyglądam na nieco wymęczonego - powiedział. - Później to wyjaśnię. W tej chwili bardziej martwi mnie panna Baldwin i to, gdzie jest ten mężczyzna z nożem. - Co ty na to, Curt? - Douglas zwrócił się do ochroniarza. - Była tutaj jakaś inspektorka z departamentu albo dziwny, smagły, wytatuowany facet? - Nic mi o tym nie wiadomo - odezwał się Curt. - Na pewno nie przyszli podczas mojej służby. Siedzę tu od trzeciej po południu. - Przykro mi, kolego - powiedział do Kima Douglas. - O mało się nie nabrałem. - Następnie dodał, zwracając się do Leroya: - Idź go skuć. - Zaczekajcie - powiedział Kim. - W innym pomieszczeniu jest krew i obawiam się, że może to być krew panny Baldwin. - Gdzie? - spytał Douglas. - Na kracie - odparł Kim. - Mogę wam pokazać. - To jest rzeźnia - wtrącił się Curt. - Tu wszędzie jest krew. - Ta wyglądała na świeżą - upierał się Kim. - Skuj go i pójdziemy to zobaczyć - zdecydował Douglas. Kim pozwolił skuć sobie ręce za plecami. Potem kazano mu iść na czele środkowym przejściem. Poprowadził tamtych do głównego pomieszczenia. Curt poprosił policjantów, żeby poczekali, aż wyłączy światło i pasy transmisyjne