To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Gaston się zmieszał. - Rzecz okropna. W ostatniej niemal chwili dostałem od pana Desplain telegraficzną wiadomość, której miałem nadzieję pani zaoszczędzić. Zniknęła... - To wiem, że zniknęła. Nie odnaleziono jej? - Owszem. Właśnie odnaleziono i to nas przeraziło jeszcze bardziej. Panna Lerat, wybaczy pani, że o osobie jej konduity ośmielam się mówić... została odnaleziona w Paryżu, w swoim mieszkaniu, o którym wcześniej nikt nie wiedział. Nieżywa. - Zamordowana...! - wyrwało mi się. Gaston się jakby zachłysnął i spojrzał na mnie dziwnie. - Skąd pani to wie? - O, wcale nie wiem, dedukuję logicznie. Nie była to przecież osoba, skłonna do samobójstwa, a zdrowie, o ile słyszałam, miała żelazne. Pan Desplain spodziewał się po niej wielkich nieprzyjemności i sam był zdziwiony, że nie czyni żadnego zamieszania... Równocześnie zdążyłam pomyśleć, że oszalałam chyba, w tych czasach tyle logiki nie miałam prawa prezentować. Nie do myślenia kobiety zostały stworzone, sawantek bał się każdy. Do diabła, niech się przestanę wygłupiać, bo stracę Gastona bezpowrotnie! Na razie jeszcze się na to nie zanosiło. - Jestem pełen podziwu, odgadła pani najtrafniej! Co za szczęście, że tak mężnie pani to przyjmuje! Istotnie, wszystko powiodło do takiego wniosku, zważywszy jednak, że od wydarzenia do odkrycia upłynął długi czas, nic już się nie da stwierdzić ani udowodnić. Znaleziono ją nie w Montilly, a w jej mieszkaniu, o którym nikt nie wiedział... Pewnie też po miesiącu, no oczywiście, po moim wyjeździe, musiała zapewne strasznie śmierdzieć i konsjerżka się zainteresowała. O mało tego nie powiedziałam, na szczęście zdołałam się powstrzymać. Zarazem na myśl, jak romantyczne tematy omawiamy, znów mi się zachciało śmiać. - A motywy zbrodni? - spytałam. - Pan Desplain ma jakieś przypuszczenia? - Woli ich nie wyjawiać. Ale ja... Tu właśnie obawiam się własnego natręctwa... Zazwyczaj, i błagam, żeby zechciała mi pani uwierzyć, nie zajmuję się plotkami służby, ale tym razem były znamienne i do mnie same dotarły. Wynika z nich, że pan Guillaume był z panną Lerat silnie związany... Planował różne podstępne posunięcia... Po śmierci pana hrabiego panna Lerat okazała się już do niczego nieprzydatna... Za nic w świecie nie powtórzyłbym tego, nie rzucałbym na nikogo takich kalumnii, gdyby nie obawa o panią. Przy swej szlachetności i... niewiedzy... może pani coś zlekceważyć, zaniedbać ostrożności... I paść ofiarą kolejnego podstępu... Ach, jak czarująco wyglądał, kiedy tak dławił się tymi, w jego pojęciu niehonorowymi, słowami! Siłą je z siebie wyduszał. Rozumiałam obawy, mogłam go przecież posądzić, że zalicza się do siewców obelżywych plotek, że chce tylko zdyskredytować rywala, mogłam obrazić się za, bądź co bądź, kuzyna... Nie uwierzyć mu w ogóle, nabrać nieufności... Potem przyszło mi na myśl, iż, dając mi do zrozumienia, że Armand Guillaume będzie usiłował poślubić mnie dla pieniędzy, sam nie oświadczy się nigdy w życiu i za żadne skarby świata. No rzeczywiście, jeszcze by mi tego brakowało...! - Muszę wyznać, że wcale nie jestem zaskoczona - rzekłam czym prędzej. - Potwierdza pan moje bardzo niejasne przypuszczenia. I wdzięczna jestem panu za to potwierdzenie, bo sama zapewne nie ośmieliłabym się w nich ugruntować. Już pan Desplain podsuwał mi myśl, że na życzliwość i przyzwoitość pana Guillaume nie powinnam liczyć, ale czynił to w sposób nader zawoalowany i mogłam sądzić, że cała sprawa ograniczy się do żywionej ku mnie głębokiej, acz ukrywanej niechęci. Od pierwszego spojrzenia jednakże... na pana Guillaume... Zająknęłam się nieco, bo tak naprawdę przy tym pierwszym spojrzeniu Armand wzbudził we mnie wielkie zainteresowanie i prawie się w nim zakochałam, później dopiero opamiętanie na mnie przyszło. Na widok Gastona. Gdyby nie jego przybycie... No i proszę, znów tego nie mogłam powiedzieć! Nie tylko ze względu na obyczaje, ale też i przez tę wściekłą mieszaninę czasów! Na litość boską, czy już nigdy w życiu nie będę mogła rozmawiać swobodnie z nikim, oprócz Romana?! A jeszcze może na starość sklerozy dostanę i wtedy dopiero za obłąkaną zacznę uchodzić! Na razie jednak musiałam brnąć dalej. - Nieufność się we mnie zalęgła - rzekłam z lekkim wysiłkiem. - Pan Guillaume czyni wrażenie kogoś, kogo należy się wystrzegać. Mogłam sądzić, że tylko na gruncie prywatnym, ale w istniejącej sytuacji... Zgubiłam się trochę w tych wyjaśnieniach, sama już niepewna, co powiedziałam, a czego nie, ile z tego wszystkiego miałam prawo wiedzieć i co też on mógł z mojej, pożal się Boże, dyplomacji wywnioskować. Musiał jednakże też się trochę zgubić, bo na moment się rozpromienił i oko mu zabłysło, i chociaż zaraz powrócił do spokojnego wyrazu twarzy, widać było, że jakiegoś ukojenia doznał. Pożałowałam, że siedzimy spokojnie przy stole, gdzie nie miałam żadnego pretekstu do żywych ruchów i żadnej możliwości nagłego strzelenia urokami, wyciągnięcia szpilek z uczesania i rozpuszczenia włosów na przykład, albo prezentacji kostek u nóg przy jakiejś przeszkodzie... Gdyby to było w ogrodzie, gałęzie przyszłyby mi z pomocą, czy pierwszy lepszy kamień, po czym zaskoczonemu wielbicielowi całe moje gadanie pomieszałoby się już dokładnie. Niestety, musiałam zachować przyzwoitość... - Pani, szczęśliwy jestem, że nie sprawiam pani przykrości niespodziewanej... - zaczął Gaston, ale rozumny pomysł wpadł mi nagle do głowy i przerwałam mu gestem. - Przejdźmy do salonu - rzekłam żywo, nie patrząc nawet, czy to śniadanie nam się już skończyło, czy nie. - Albo nie, do gabinetu! Okna wprost na ogród wychodzą, przyjemniej nam będzie tam wypić kawę, a przy tym może jakieś dokumenty okażą się potrzebne... Żadne dokumenty nic mnie w tej chwili nie obchodziły, ale po drodze do gabinetu miałam możliwość co najmniej potknięcia się lekkiego. Leżał o trzy schodki niżej niż jadalnia, ciaśniej był umeblowany, a portefenetry wiodły na zewnętrzny taras i próg do przekraczania był dosyć wysoki. Coś z tego wszystkiego postanowiłam wykorzystać w uwodzicielskich celach. Zapomniałam jednak kompletnie o jednym drobiazgu. Kotka czarna o imieniu Sadza, niezbyt już młoda, upodobała sobie do snu gerydon wysoki, na którym niegdyś waza z kwiatami stała, później zaś, w wyniku jej uporu, bo wciąż te kwiaty gniotła i niszczyła, miękki szal angorski został położony. Na nim zwijała się w kłębek i we wczesnych godzinach popołudniowych gabinet do niej należał. Nie życzyła sobie, żeby jej w śnie przeszkadzać i protest wyrażała bardzo energicznie, ja zaś, lubiąc koty, w pełni się z tym godziłam