To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Starsza kobieta skinęła głową. – Jestem Claris. Dziękuję za przybycie, inżynierowie. To Ryltar... i Jenna. Rudowłosa potwierdziła swoje imię lekkim skinieniem głowy. Ryltar ukłonił się zdawkowo. – Siadajcie, proszę. Justen zajął miejsce po prawej: wygodny, choć zniszczony fotel z czarnego dębu naprzeciwko rudowłosej. Altara usiadła na wprost Claris. – Główna inżynier powiedziała nam, jak dotarłeś do Sarronu i co się tam wydarzyło... o wyniku bitwy, ale nie wiemy, co stało się z tobą po bitwie. – Od czego powinienem zacząć? Po tym, jak Firbek próbował obrócić przeciwko nam rakiety? – To już wiemy – uciął ostro Ryltar. – Dlaczego nie wycofałeś się z innymi? Jak was rozdzielono? – Biali tak szybko weszli na wzgórze, a ja nie miałem konia. Nie zostało mi też wiele sił. Naciągnąłem więc wokół siebie tarczę światła... Ryltar skinął głową, żeby mówił dalej, i Justen ze szczegółami opisał drogę, którą podjął przez rzekę Sarron, i opowiedział o tym, jak każda próba przejścia pchała go w głąb Sarronnynu, aż znalazł się na południe od Clynyi. – Dlaczego podjąłeś próbę przejścia Stone Hills? – zapytała starsza radczyni, Claris. – Nie miałem wielkiego wyboru – zaczął oschle Justen. – Ścigało mnie kilkudziesięciu lansjerów i co najmniej jeden biały mag i nie mogłem pozbyć się tego przeklętego kruka... – Opisał, jak przy każdej próbie dotarcia do mostu w Clynyi spychało go na południe i wschód, żeby uniknąć schwytania. – Czy druidzi byli... pomocni? Chodzi mi o to, jak cię odnaleźli? – zapytała rudowłosa radczyni. Justen zmarszczył brwi. – Trudno to wyjaśnić. Ocalili mnie w Stone Hills. Nie zdołałem ich przejść... – Jak daleko zaszedłeś, młodzieńcze? – przerwał radca o rzadkich włosach. – Pod koniec nie mogłem już tego wymierzyć, panie. Jeśli mnie pamięć nie myli, przetrwałem jakieś dziesięć albo dwanaście dni, zanim upadłem. – I nie miałeś żadnej specjalnej pomocy? – Wiem, że to brzmi głupio. Wszedłem do Stone Hills z kocem, ubraniem na grzbiecie i butelką wody. Wtedy wydawało się to o wiele bardziej rozsądne niż w tej chwili. Przypuszczam, że pościg białego maga może tak wpłynąć na rozsądek. – Justen uśmiechnął się lekko, odnotowując chłodne spojrzenie starszej radczyni skierowane ku Ryltarowi. – Przetrwałeś dwanaście dni na butelce wody, a nawet nie jesteś magiem? – Ryltar... – Jenna, próbuję tylko sprawdzić, czy nasz inżynier jest tym, za kogo się podaje. – Nie – odparł Justen. – Jeden rodzaj kaktusa, zielony, miał wodę w miąższu. Tak samo jak szare, ale po nich czasem chorowałem. Dwa razy znalazłem niewielkie zagłębienie wody w skale. Mam pewien zmysł ładu. Nie mógłbym być inżynierem, gdybym go nie miał. – A więc przetrwałeś dwanaście dni na wodzie, którą znalazłeś? – Mogłoby być dziesięć... a może czternaście. Nie myślałem wtedy jasno. – I co się stało? – Upadłem i nie mogłem wstać. – Justen wzruszył ramionami. Altara uśmiechnęła się na to suche stwierdzenie. – I? – naciskał Ryltar. – Kiedy się ocknąłem, ktoś mnie odnalazł i próbował zmusić do picia. Była to jedna z Naclanek. – Jedna z druidów? Justen skinął głową. – Więc, tak po prostu, ocalili cię, nakarmili i odwieźli do Diehl, a potem odesłali do domu na Recluce, zdrowego i wyleczonego? – prychnął Ryltar. Justen odetchnął głęboko, przerwał i zamiast odpowiedzieć, wysunął ku Ryltarowi zmysł ładu. Lekka zmarszczka przecięła mu czoło; nie był to właściwie chaos, ale... coś. Nieład na granicy... – Wydajesz się niezadowolony, Justenie – powiedziała Claris. – Nie... – Justen spróbował zebrać się w sobie. – Mógłbyś wyjaśnić, co się wydarzyło w Naclos? – zapytała łagodnie Jenna. – No cóż, wróciliśmy na piechotę. Oni nie jeżdżą konno. Konie wożą dla nich ładunki, ale druidzi twierdzą, że mają z nimi umowę. – Szedłeś do Diehł na piechotę? – Ryltar znowu podniósł głos. – Przez pół Candaru..