To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Wells wygrał je jeszcze tej karnej nocy i znowu czarna szarfa powędrowała na stół. Obstawiał głównie numery od 1 do 10 i prawie zawsze trafiał. W kasynie zrobiło się tłoczno, ludzie oszaleli, masowo obstawiano te same numery, co Wells. Następnego dnia Anglik rozbił bank po raz trzeci, po czym-żeby nie było wątpliwości, iż jest geniuszem - zmienił dyscyplinę. Zasiadł do kart i pół godziny wystarczyło mu, żeby ubrać stół w żałobę - wygrał w bakarata 150 tysięcy franków. Łącznie zabrał nad Tamizę przeszło pół miliona! Po kilku miesiącach, w listopadzie 1891 roku, Wells wrócił i pięć raz pod rząd postawił w rulecie na cyfrę 5, za każdym razem zostawiając wygraną na stole. Piątka wyszła pięć razy z rzędu i kosztowało to firmę 98 tysięcy franków w ciągu pięciu minut! Eksperci zbaranieli, a detektywi byli bezradni-nie stwierdzono żadnego oszustwa. Tym razem Anglik zabrał do domu milion franków, a pozostawił obłędny strach, że jeszcze raz wróci. Wrócił zimą 1892 roku na wspaniałym jachcie „Palais Royal". Ale tym razem na krześle krupiera zasiadł sam Francis Blanc, legendarny założyciel i dyrektor hazardu w Monte Carlo. Dewizą Blanca było: „Pieniądze wygrane w domu gry to tylko pożyczka - wcześniej czy później wrócą do kasyna". Ludzie mówili: „Czy czarne czy czerwone i tak Biały wygrywa" („blanc" znaczy: biały). I mieli rację. Grając sam na sam z Blancem Wells poniósł straszliwą klęskę - przegrał cały majątek. Do dzisiaj nie wiadomo, jakie były kulisy „przypadku Wellsa". Prekognizja (jasnowidzenie), która zawiodła go w obecności Blanca, niebywałe szczęście, które nie trwa wiecznie, czy wielki kant krupierski. Najprawdopodobniej to ostatnie. Można przypuszczać, że albo genialny Blanc „ustawiał" kulkę rulety, nie dając Wellsowi szansy, albo - co chyba bliższe jest prawdy - że Wells w dwóch poprzednich „meczach" miał przekupionych krupierów. Jakkolwiek jego przypadek w końcowym efekcie okazał się dla kasyna szczęśliwy (odzyskanie pieniędzy i wielka reklama), atoli jest on zmorą dyrektorów. Wiedzą oni, że chociaż bardzo rzadko, to jednak niesamowite szczęście w grze się zdarza, lecz że nie istnieje żaden system (Blanc ogłosił, że da 2 miliony franków autorowi niezawodnego systemu i nikt się nie zgłosił), a jedynym prawdziwym niebezpieczeństwem dla domu gry są nieuczciwi krupierzy. To oni właśnie, w zmowie z graczami, produkują kopie „przypadku Wellsa", bądź też sami okradają kasyno. W czasie, kiedy my graliśmy w Las Vegas, kilkudziesięciu krupierów (których aresztowano) i kilkudziesięciu ich wspólników (którzy zwiali) doprowadziło do kompletnego bankructwa, to jest do ogłoszenia upadłości, dwa kasyna w Nicei, należące do najpopularniejszych domów gry na Rivierze. Wsadzili do własnych kieszeni (w przenośni, bo stroje krupierów nie mają kieszeni) ciężkie miliony, tak za pomocą rulety (metoda „na barona" - odwracanie uwagi grających i przesuwanie sztonów błyskawicznym ruchem grabek z pola przegranego na wygrane), jak i kart (plaster u spodu rękawa, do którego przyklejają się sztony, zbierane następnie przez kolegę „nadzorującego" grę). Wspólnicy krupierów wygrywali w ciągu 29 rozdań kart 5 milionów franków, co jest w uczciwej grze możliwe raz na miliard. 117 Gram i przyglądam się krupierom z Goiden Nugget Gambling Hali. Luksusowe żigolaki strojące miny dygnitarzy o niezwruszonej sumiennos'ci. Wymyci, wypucowani i wymuskani jak trzy różowe świnki. Ci nie oszukują swych panów - tu nie Francja. Tych, którzy tutaj rządzą hazardem, nie można oszukiwać, bo wówczas najokrutniej oszukałoby się samego siebie. Do tych władców jeszcze wrócimy, a na razie... Na razie przegrywam, niech to diabli! Kiedy stawiam na czarne, wychodzi czerwone, kiedy stawiam na 10, kulka staje na 11. Pocieszam się, że kto nie ma szczęścia w grze... Odchodzę od tego przeklętego stołu. Szczęściarz to człowiek, który nie przegrywa w kasynie, duży szczęściarz to ten, kto wygrywa, lecz arcyszczęściarz to taki, któremu wystarczy podejść do stołu tylko raz. W tym mieście długo będą sobie opowiadać o nieznajomym, który wszedł do kasyna „Podkowa Biniona" z dwoma torbami w ręku. Jedna była pusta, w drugiej znajdowało się 777 tysięcy dolarów w setkach, które gość wymienił na 500-dolarowe sztony. Całość postawił na jeden rzut kośćmi. Wygrał, wymienił sztony na gotówkę i wyszedł z dwiema pełnymi torbami. Odprowadzającemu go do taksówki szefowi kasyna wyjaśnił: - Wie pan, ta cholerna inflacja po prostu zżera moją forsę. Pomyślałem sobie, że właściwie jest mi wszystko jedno, czy ją stracę, czy podwoję. Taki fuks zawsze jest możliwy, lecz jak dowodzi kasynowa praktyka-„szczęście" bardzo często synonimuje się z oszustwem, które trzeba zwalczać. W tłumie między stolikami kręcą się detektywi kasyna, strzegący gości przed kieszonkowcami, kasyno zaś przed zawodowymi „triszerami" i szulerami nie należącymi do firmy. Goiden Nugget jest kasynem popularnym. W położonych przy tak zwanym Stripie hotelach Las Vegas funkcjonują kasyna ekskluzywne, w których gra międzynarodowa śmietanka bogaczy, takich, jak nieżyjący już król Egiptu Faruk, co odmawiał pokazywania swych kart twierdząc, że słowo królewskie wystarczy. W tych kasynach oszukuje się równie dobrze, a do wykrywania tych śmietankowych oszustw angażuje się, rzecz prosta, śmietankę detektywów antyszulerskich: Sokoły Maltańskie. Podobno największym wirtuozem w żonglerce kartami był cyrkowy fenomen Jackos Crane. Oszuści karciani z nowojorskich domów gry zaproponowali mu spółkę, ale odmówił. Zgodził się natomiast dać im kilka pokazów po tysiąc dolarów sztuka