To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Lia Sart reprezentuje całkiem inny typ urody - jest jasna, biała, niebieskooka. Trudno rozsądzić: która z nich piękniejsza. Profesorowi miga przez myśl zabawne przypomnienie o epoce barbarzyństwa, kiedy to „piękna” znaczyło „głupia”. Uśmiecha się wyrozumiale na myśl o czasach, w których nie znano piękności rozumnej, piękności pełnej takiego na przykład polotu i inteligencji, jakimi Obdarzone są Alka i Lia. I teraz - przez moment - znakomity Bran Disso wcale nie jest zadowolony ze swego wieku. Aby pozbyć się tego niezadowolenia, przenosi wzrok na ostatniego z szóstki - na Alka Roją. Podobny jest do siostry ogromnie. Ale nic w nim nie ma z jej dziewczęcego wdzięku. Jest jak skrzydło kosmolotu, jak klinga do cięcia przestrzeni - nawet w chwili odpoczynku pełen energii. Bran wie, że Alek należy do najlepszych pilotów Wydziału, słyszał też jego poezje i uważa go za jeden z najciekawszych młodych talentów poetyckich. Wprawdzie zamiłowania i talenty poetyckie dość często spotyka się właśnie wśród pilotów - Alek Roj należy jednak do talentów wyjątkowych. I to w obu dziedzinach. Tu jednak musimy zerwać wątek myśli profesora. Tak bowiem każe czas - ten czas, który pozostał do chwili startu. Bo oto już za kilkanaście sekund pierwsza grupa Wydziału Pilotażu zacznie najtrudniejszą próbę pierwszych eliminacji. Profesor Disso prostuje się na całą swą kosmiczną wysokość (dwa metry, czterdzieści osiem centymetrów!). - Uwaga! - woła. W tym momencie cała szóstka zrywa się na równe nogi. Skończył się spokój i Odpoczynek. Są gotowi. - Oddaję głos odbiornikom - powiedział Bran. - Jeszcze pięć sekund, cztery, trzy dwa, jeden... Po upływie tej ostatniej sekundy mikroodbiorniki zaczęły przejmować rozkazy automatycznych dyspozytorów, a po upływie następnej (czyli po podaniu pierwszego rozkazu) cała szóstka rzuciła się do biegu, zapominając na ten czas o profesorze Bran Disso. On jednak nie chciał ani nie mógł o nich zapomnieć. Wrócił szybkim krokiem do laboratorium i zasiadł przed zespołem tablic kontrolnych - albowiem i on przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny nie miał zaznać ani snu, ani odpoczynku. Miał czuwać bez chwili przerwy nad przebiegiem owego najtrudniejszego egzaminu pierwszych eliminacji. Dodajmy tu, że ów egzamin zaplanowano w sposób dosłownie bezlitosny. Chodziło jednak o sprawdzenie, jak zachowają się ochotnicy w warunkach długotrwałego i bardzo ciężkiego wysiłku. Istniała przecież możliwość, że wyprawa zwiadu przyniesie jej uczestnikom bez porównania cięższe niespodzianki niż ta właśnie próba. Rozkaz pierwszy brzmiał: bieg przełajowy na dwa kilometry (czas przewidziany: nie więcej niż sześć minut). Rozkaz drugi: wyszukanie błędów w trzech fałszywych dowodach matematycznych (czas: nie więcej niż pół godziny). Rozkaz trzeci: przejście śnieżnej ściany Białego Szczytu. Czwarty: zbudować silnik energetyczny. Piąty: przebadać określony odcinek dna Małego Morza i sporządzić jego mapę. Rozkaz szósty: wykorzystać zbudowany uprzednio silnik do sporządzenia prostego typu platformy latającej. Rozkaz siódmy: przepłynąć największą zatoką Małego Morza przeciw prądowi (dystans: dwa i pół kilometra). Ósmy: remont sieci energetycznej w kosmolocie (w warunkach próżni kosmicznej). Rozkaz dziewiąty: zejście skalną ścianą Białego Szczytu bez wykorzystania asekuracji. Rozkaz dziesiąty: zbadać i określić strukturę chemiczną kilku sztucznych minerałów... Rozkazów było w sumie osiemnaście, poprzestańmy jednak na pierwszych dziesięciu, których wykonanie miało się zamknąć w czasie osiemnastu godzin i trzydziestu ośmiu - minut. Po upływie tego czasu w VIII Laboratorium Zdrowia pojawił się niski, chudy mężczyzna o ptasich rysach i ceglastej, marsjańskiej cerze. Przywitał się z profesorem Disso w milczeniu, potem zaczął przeglądać zapisy wykonania pierwszych dziesięciu rozkazów. Przejrzawszy je, spojrzał na Brana. - No i co ty na to? - spytał