To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

W wizji człowieka jako gatunku, zaprezentowanej przez Desmonda Morrisa, cała ta perspektywa jest prawie nieobecna. I dlatego wizja owa wydaje mi się ułomna. Ułomna wcale nie dlatego, że fałszywa, lecz dlatego, że połowiczna, niekompletna. Tadeusz Bielicki, luty 1997 WSTĘP DO TRYLOGII Naga małpa została wydana po raz pierwszy w 1967 roku. Jej treść wydawała mi się dość oczywista, lecz u wielu ludzi wywołała prawdziwy szok. Czytelników tych wytrąciło z równowagi parę spraw. Po pierwsze, napisałem studium człowieka, traktując go jako jeszcze jeden gatunek zwierząt. Będąc z wykształcenia zoologiem, poświęciłem dwadzieścia lat na badanie sposobu zachowań bardzo różnorodnych stworzeń, od ryb po gady i od ptaków po ssaki. Moje prace naukowe omawiały szeroką gamę zagadnień, od zalotów ryb czy obyczajów ptaków w okresie godowym, po gromadzenie zapasów żywności przez ssaki. Przeczytała je garstka specjalistów, wśród których nie wzbudziły większych kontrowersji. Kiedy zacząłem pisać dla szerszej publiczności o wężach, małpach i niedźwiadkach panda, również nie wywołałem burzy. Moje książki przyjmowało z aprobatą niewielkie grono zainteresowanych tą tematyką czytelników. Lecz gdy zaprezentowałem podobny opis niezwykłego, nieowłosionego przedstawiciela naczelnych, sytuacja uległa raptownej zmianie. Nagłe każde napisane przeze mnie słowo stało się przedmiotem zażartej dyskusji. Zorientowałem się, że ludzkie zwierzę nadal nie może pogodzić się z biologicznością swej natury. Wyznam, że zdumieniem napawał mnie fakt, iż stałem się jednym z ostatnich obrońców Darwina. Uznałem, że po stu latach postępu naukowego, kiedy to odkrywano kolejne skamieliny przodków człowieka, większość ludzi gotowa jest już do zaakceptowania faktu, że stanowią integralną część ewolucji naczelnych. Sądziłem, że moi czytelnicy przyjrzą się swym zwierzęcym cechom i wyciągną z tego naukę. Taki był cel mojej książki, lecz niebawem okazało się, że czekają mnie poważniejsze zmagania. W niektórych częściach świata Naga małpa została zakazana przez Kościół, a nielegalne egzemplarze konfiskowano i palono. Nierzadko szydzono z koncepcji ewolucji człowieka, a książkę uznano za marny żart w okropnym guście. Zasypywano mnie traktatami religijnymi, które radziły mi, bym naprostował swoje ścieżki. "The Chicago Tribune" oddała na przemiał cały nakład magazynu, gdyż właściciele poczuli się urażeni recenzją mojej książki, zamieszczoną na jego łamach. Co ich tak dotknęło? Otóż w inkryminowanej recenzji znalazło się słowo "penis". Kolejną wadę książki stanowiła, jak się wydaje, uczciwość seksualna. Ta sama gazeta podawała nie kończące się opisy przemocy i mordów, często pojawiało się słowo "broń". Zadziwiające, że bez problemów wzmiankowali narzędzie przynoszące śmierć, lecz wzdragali się przed wymienieniem narządu przynoszącego życie. Zamieniając rybki i ptaszki na kobiety i mężczyzn odkryłem śpiącego olbrzyma, ucieleśniającego ludzkie przesądy. Prócz naruszania religijnych i seksualnych tabu zostałem też oskarżony o "zezwierzęcanie człowieka", dowodziłem bowiem, że gatunkiem ludzkim powodują potężne wrodzone popędy. Stoi to w sprzeczności z modnymi teoriami psychologicznymi, które głoszą, że wszystko, co czynimy, determinowane jest przez naukę i wychowanie. Przypisywano mi wysuwanie niebezpiecznej tezy, iż ludzkość tkwi w sidłach brutalnych zwierzęcych instynktów, od których nie ma ucieczki. Jest to kolejna błędna interpretacja moich słów. Twierdzę, iż człowiekiem kierują wrodzone "odruchy zwierzęce", lecz nie wynika z tego, bym przypisywał ludzkości "zezwierzęcenie" w ujemnym znaczeniu tego słowa. Rzut oka na tytuły rozd7lałów tej książki pozwala zauważyć, że wrodzone wzorce, na jakie się powołuję, obejmują takie cechy jak potężny pęd do łączenia się w kochające pary, troska o potomstwo, poszukiwanie urozmaiconego sposobu odżywiania się, dbanie o czystość, rozwiązywanie sporów raczej przez publiczne przedstawienie ich i zachowania rytualne niż drogą rozlewu krwi, a nade wszystko chęć do zabawy, ciekawość i pomysłowość. T o są nasze główne "zwierzęce popędy", gdy patrzymy na ludzkość z punktu widzenia zoologii. Twierdzenie, iż człowiek, przejawiając te instynkty, staje się bestialski lub brutalny, to z zamierzenia fałszywa wykładnia mego spojrzenia na naturę ludzką. Dochodzi do tego również nieporozumienie polityczne. Przyjęto bowiem błędne założenie, iż moje ujęcie natury ludzkiej skazuje ją na jakiś pierwotny status quo. Dla krańcowych odłamów sceny politycznej jest to teza, wołająca o pomstę do nieba. Ich zdaniem, ludzkie zwierzę musi być całkowicie uległe, zdolne do poddania się każdemu reżimowi, jaki mu się tylko narzuci. Myśl, że w głębi swej natury każda ludzka istota może kierować się zespołem przesłanek genetycznych, odziedziczonych po rodzicach, jest dla politycznych tyranów odrażająca, oznacza bowiem, że owi przywódcy zawsze będą natykać się na głęboko zakorzeniony opór względem swych radykalnych koncepcji społecznych. A to, jak uczy historia, zdarza się ciągle na nowo. Tyrańskie rządy powstają, lecz także upadają. Koniec końców zawsze triumfuje życzliwość ludzkiej natury, nastawionej na współdziałanie. Pozostają wreszcie ci oponenci, którzy uważali, że nazwanie człowieka "nagą małpą" jest obraźliwe i pesymistyczne. Nie ma to nic wspólnego z prawdą. Posłużyłem się tym tytułem wyłącznie dla podkreślenia, że próbuję naszkicować portret naszego gatunku z zoologicznego punktu widzenia. Skoro rozpatrujemy człowieka na tle innych naczelnych, mamy pełne prawo określić go mianem "nagiej małpy". Twierdząc, że jest to termin obraźliwy, obrażamy zwierzęta. Natomiast pogląd, że snuję tym samym wizję pesymistyczną, świadczy o tym, iż nie potrafimy docenić zawrotnej kariery, jaką zrobił tak skromnie pomyślany ssak. Gdy w 1986 roku ukazało się ilustrowane wydanie Nagiej małpy, poproszono mnie o uaktualnienie tekstu. Uznałem, że należy wprowadzić tylko jedną poprawkę. Musiałem zmienić 3 na 4. Gdy książkę tę opublikowano po raz pierwszy, w 1967 roku, ludność świata liczyła 3 miliardy. W latach, które upłynęły między oboma wydaniami, wzrosła do 4 miliardów. Gdy piszę te słowa w 1994 roku, wynosi już dobrze ponad 5 miliardów