To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Wyprawi ich pan pod wodzą Beny i udzieli im swego błogosławieństwa. Zostawić tylko załogę przy pompach. Wprawdzie na rok rezygnujemy z dochodów, ale równocześnie zaoszczędzimy na zbędnych wydatkach. I może mimo wszystko nie będziemy musieli zatapiać kopalni „Harvest". Wracając na palcach po krętych schodkach do sali koncertowej Paula uśmiechnęła się — Dick jednak znalazł wyjście! Była przygnębiona, ale nie z powodu sytuacji w koncernie górniczym. Od dnia ślubu zawsze mieli kłopoty z meksykańskimi kopalniami, które Dick odziedziczył po ojcu. Teraz zmartwiło ją tylko to, że dziś rano nie zdołała się z nim zobaczyć. Ale czoło jej się rozjaśniło, gdy ujrzała Grahama, który stał z Ware'em przy fortepianie i na jej widok chciał odejść. — Proszę nie uciekać — powiedziała. — Zobaczy pan, jak ludzie ciężko pracują, co może będzie miało ten skutek, że zabierze się pan do pracy nad książką, o której mówił mi Dick. Rozdział szesnasty W czasie obiadu nikt by nie poznał z miny Dicka, że miał jakieś kłopoty. Można było przypuszczać, iż Jeremy Braxton przywiózł tylko meldunek o nieustających zyskach z kopalń. Choć Adolf Weil wyjechał rannym pociągiem, co świadczyło, że dobił interesu z Dickiem najpóźniej o świcie, Graham zastał przy stole towarzystwo jeszcze liczniejsze niż zwykle. Oprócz pani Tully, zażywnej starszej damy, o której Graham nic nie wiedział, przybyło jeszcze trzech mężczyzn: pan Gulhuss, główny weterynarz stanu, pan Deacon, znany na Wybrzeżu portrecista, i pan Lester, kapitan statku kursującego na Pacyfiku, przed dwunastu laty szyper na jachcie Dicka, którego uczył wówczas nawigacji. Obiad miał się ku końcowi i dyrektor Braxton zerkał już na zegarek, gdy Dick powiedział: — Słuchaj, Jeremy, chcę ci coś pokazać. Zdążysz na pociąg. — My też się z wami zabierzemy — dodała Paula. — Umieram z ciekawości, bo Dick trzymał to w tajemnicy. Dick skinął głową na znak zgody. Paula natychmiast poleciła służbie, żeby podjechały auta i żeby podano konie wierzchowe. — Cóż to takiego? — spytał Graham. — Och, jeden z pomysłów Dicka. Wciąż wymyśla coś nowego. Ten wynalazek ma zrewolucjonizować gospodarkę rolną, to znaczy małe farmy. Dick klnie się, że tak będzie. Wiem z grubsza, o co, chodzi, ale jeszcze tego nie widziałam. Próbna farma była gotowa już tydzień temu, lecz nastąpiła zwłoka w jej uruchomieniu, bo nie było kabla czy czegoś w tym rodzaju. — To przyniesie miliardy dolarów... jeśli tylko się uda — Dick uśmiechnął się z drugiej strony stołu. — Miliardy dolarów farmerom całego świata i mały procencik dla mnie... jeśli się uda. — Ale o co chodzi? — spytał O'Hay. — Muzyka w oborach, żeby krowy się nie kręciły, gdy dziewczyny je doją? — Farmer będzie mógł orać swoje pole siedząc na ganku — odparował Dick. — Osiągniemy stadium pośrednie między eksploatacją gleby a laboratoryjną produkcją środków żywności. Stadium to eliminuje pracę fizyczną. Zresztą poczekajcie, sami zobaczycie. W ten sposób, panie Gulhuss, zniszczę własną gospodarkę hodowlaną, bo mój pomysł likwiduje konia w każdym dziesięcioakrowym gospodarstwie na całym świecie. Towarzystwo autami i konno ruszyło w drogę. O milę za mleczarnią znaleźli pole otoczone płotem. Miało ono, jak oświadczył Dick, dokładnie dziesięć akrów powierzchni. — Proszę — powiedział Dick. — Oto farma, na której pracuje jeden człowiek, bez konia. Gospodarz siedzi na ganku. Proszę sobie ten ganek wyobrazić. Na środku pola stał stalowy maszt, co najmniej dwudziestu stóp wysokości. U dołu umocowany był stalowymi linami. Od bębna na szczycie masztu biegł do skraju pola kabel, łączący bęben z przekładnią kierownicy małego traktora na benzynę. Koło traktora krzątało się dwóch mechaników. Na znak Dicka zakręcili korbą i motor ruszył. . — Tu jest ganek — powiedział Dick. — Wyobraźmy sobie, że jesteśmy farmerem przyszłości, który siedzi w cieniu i czyta poranną gazetę, podczas gdy pług sam orze ziemię. Bęben na szczycie masztu, przez nikogo nie kierowany, zaczął zwijać kabel, i traktor odrzucając skiby zatoczył koło, jakie mu ten kabel pozwolił, a ściślej mówiąc po dośrodkowej linii spiralnej okrążał maszt. — Ani konia, ani kierowcy, ani oracza — nic, tylko trzeba puścić w ruch maszynę — tryumfował Dick, podczas gdy traktor odrzucał brunatne skiby i opisując coraz to mniejsze koła zmierzał do środka pola. — Orzesz, bronujesz, walcujesz, siejesz, nawozisz, uprawiasz ziemię i zbierasz plony — wszystko siedząc na ganku przed domem. A jeśli farmer będzie mógł dostać prąd z elektrowni, wystarczy, że naciśnie guzik, po czym zagłębi się w lekturze gazety, a jego żona będzie piekła ciasto. — Teraz, żeby twój pomysł działał w sposób doskonały — pochwalił go Graham — trzeba tylko rozwiązać problem kwadratury koła. — Tak — zgodził się Gulhuss. — Obecnie, zataczając traktorem koła na kwadratowym polu, traci się część ziemi ornej. Mina Grahama świadczyła, że dokonuje w myśli jakichś obliczeń. Po chwili oznajmił: — Traci się okrągło trzy akry na dziesięć. — Oczywiście — przyznał Dick. — Ale przecież gdzieś na tych dziesięciu akrach musi się zmieścić ów ganek farmera. Mam na myśli dom, stodołę, kurnik i inne zabudowania. Doskonale. Niechże zerwie z tradycją i zamiast wznosić budynki na środku pola, zbuduje na skraju swych gruntów, na tych właśnie trzech akrach. Może tam posadzić drzewa i krzewy owocowe