To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Rodzice określali te spotkania jako „bezsenso- wne" i takie, z których „niczego nie mogli się nauczyć". Miałam w przeciwprzeniesieniu nieprzyjemne uczucie, że także kontakt ze mną winien dostarczyć rodzicom dziewczynki szczegółowej wie- dzy, czułam się jak bacznie obserwowany i oceniany wykładowca. Bardzo szybko stało się jasne, że moje przeżycia przeciwprzenie- sieniowe są odzwierciedleniem emocji dziewczynki — dziecka, które miało w rodzinie spełnić bardzo określone zadania. Tania była dzieckiem adoptowanym w drugim roku życia przez zbliżających się do czterdziestki, piastujących ważne pozycje społeczne rodziców. Kiedy rodzice Tani zdecydowali się na adop- cję, „wzięli", jak to określali, „pierwsze dziecko, które im pokaza- no". Tania, zdaniem jej adopcyjnej matki, „przypominała zwierząt- ko" i matka wiedziała, że „będzie musiała włożyć sporo pracy, żeby ją ucywilizować". Uderzająca dla mnie była forma opisu pierwszego kontaktu rodziców z dziewczynką, miałam wrażenie, że rodzice mówią nie o dziecku, ale o przedmiocie, o rzeczy, którą postanowili naprawić. Rodzice (szczególnie matka) w czasie kilku spotkań konsultacyjnych opowiadali nieustannie o tym, że Tania jest uparta i nie spełnia poleceń. Matka używała takich określeń w odniesieniu do córki, jak „delikwentka", „egzemplarz" itp. W literaturze przedmiotu podkreśla się często fakt (za: Schier, 1998, 1999), że rodzice adopcyjni mają tendencję do łączenia zachowań popędowych dziecka wyłącznie z ich biologicznym „złym" dziedzictwem, z ich „złą krwią". W ten sposób uwalnia- ją się niejako od myślenia o tym, że zachowania agresywne 70 dziecka mogą się łączyć nie tylko z często traumatyczną, trudną przeszłością dziecka, ale są także wyrazem aktualnych relacji in- terpersonalnych w rodzinie adopcyjnej. W czasie mojego pierwszego (i jedynego) spotkania z dziew- czynką Tania przez kilkadziesiąt minut zajmowała się zabawą w sklep, która polegała przede wszystkim na przeliczaniu i prze- kładaniu pieniędzy. Dziewczynka była wycofana i bardzo spokoj- na. Dowiedziałam się, że dostaje ona tygodniowe kieszonkowe tylko wtedy, kiedy na nie w danym tygodniu, zdaniem rodziców, zasłuży. Miałam trudność z poradzeniem sobie z moimi uczucia- mi przeciwprzeniesieniowymi, nie potrafiłam zachować terapeu- tycznej neutralności, polegającej w tym wypadku na oddzieleniu tego, co pochodzi ze świata obiektów wewnętrznych dziecka, od tego, co wiąże się bezpośrednio z jego aktualną rzeczywis- tością zewnętrzną. Czułam złość, mogącą być odbiciem tych uczuć agresji, które dziewczynka ujawniała światu. Zrozumiałam, że Tania ma w swojej rodzinie ważne psychiczne „misje" do wy- pełnienia. Stanowi nie tylko, jak to określa Stern (2000), „prezent" ojca dla matki (ojciec Tani nie chciał mieć dzieci, zdecydował się na adopcję dziecka „dla" żony), ale ma być również potwierdze- niem kompetencji rodzicielskich pary, a szczególnie matki, która nie uporała się ze swoją własną narcystyczną raną, związaną z niemożnością posiadania biologicznego dziecka (Schier, 1998). Każde zachowanie dziewczynki, które „nie spełniało osobistych potrzeb, ambicji i pragnień matki" (Stern, 2000, s. 77, tłum. K.S.), było karane. Matka opowiedziała mi z rodzajem satysfakcji o róż- norodnych drastycznych karach psychologicznych stosowanych przez nią wobec dziewczynki, które określała mianem „sztuczek wychowawczych". Po moim spotkaniu z Tanią rodzice dziewczynki zapytali mnie, czy wykonałam już „preparat z Tani". Pytanie to, mające formę makabrycznego żartu, było nie tylko wyrazem ich ogrom- nej agresji do dziecka, ale ujawniało jednocześnie nieopisany lęk rodziców przed powierzeniem dziecka opiece innej osoby, będą- cej, być może, w ich fantazji „lepszą matką". Był to lęk, do które- 71 go rodzice dziewczynki nie mieli świadomego dostępu i o którym nie byli w stanie ze mną rozmawiać. W czasie spotkania poinfor- mowali mnie jednocześnie, że podjęli decyzję o rozpoczęciu le- czenia farmakologicznego córki, ponieważ jeden ze znajomych psychiatrów sugerował występowanie u Tani objawów nadpo- budliwości psychoruchowej. Matka dziewczynki opisała wizytę u psychiatry następująco: „Całe szczęście, że Tania dostała u tego psychiatry amoku, zachowywała się jak szalona, chodziła po me- blach, on mógł dobrze zobaczyć, jak ciężko z nią jest. Po wyjściu od razu się uspokoiła". Rozumiałam, że nie mogę podjąć się leczenia dziewczynki, po- nieważ nie jestem w stanie zawiązać z rodzicami Tani przy- mierza terapeutycznego, czyli takiego psychicznego kontraktu, który byłby przyzwoleniem rodziców na podjęcie przez ich córkę terapii