To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Kilka plutonów żołnierzy naprawiało ogrodzenie i metalową drogą rozmontowaną w wielu miej-scach przez łowców relikwii. Krótko po północy na wysokości czterdziestu dwóch stopni w kierunku północno-zachodnia pomiędzy gwiazdo zbiorami Lutni i Herkulesa Robert Hamilton ukazał się po raz ostatni. Judyta wstała nagle i krzyknęła w kierunku nieba, i natychmiast w odpowiedzi powietrze przeszył potężny snop światła skierowany na nas Rozszerzający się Jaskrawy krąg mknął ku nam Jak Jakiś gigantyczny sygnał świetlny. Oświetlając wyraźnie każdy detal otaczającego nas krajobrazu. - Pani Groves! - wrzasnął Quinton i skoczył ku niej. Chwycił Ją, kiedy usiłowała biec w kierunku zbliżającego się satelity i wciągnął Ją w trawę. V odległości blisko trzystu metrów na samotnej wydmie zamajaczyła sylwetka transportera gąsienicowego, którego nikłe światła reflektorów tonęły w oślepiającej smudze szukającego nas wśród wydm. Wydając głuchy metaliczny odgłos, Jakby westchnienia, płonąca kapsuła z ciałem Roberta Hamiltona wznosiła się trzystopniowo nad głowami, ciągnąc za sobą poświatę i mgłę wywołaną przez parujące cząsteczki metalowej powłoki. Zasłoniłem oczy niemal Jednocześnie usłyszałem niedaleko za sobą wybuch oraz poczułem lekki podmuch fali uderzeniowej, która w miejscu upadku wyrzuciła w powietrze ogromne ilości piasku i pyłu, które zawisły Jak Jakaś zasłona, Jak potężny upiór zrodzony z rozpylanych kości. Odgłos wybuchu wolno przewalił się aż po horyzont. W pobliżu wyrzutni, tam gdzie spadły cząstki kapsuły, zapłonęły ogniki, a w powietrzu zawisł obłok migoczącego iskierkami, fosforyzującego gazu* Judyta pobiegła za łowcami przemykającymi przez sieć skrzyżowanych świateł reflektorów. Kiedy dogoniłem ich, ostatnie ognie wzniecone wokół miejsca upadku dopalały się Już. Kapsuła spadała w rejonie wyrzutni rakiet serii Atlas tworząc płytki krater pięćdziesiąciometrowej średnicy. Jego zbocze pokryte było żarzącymi się odłamkami, które iskrzyły się Jak gasnące oczy. Judyta Jak oszalałe zwierzę biegała z miejsca na miejsce szukając tlących się odłamków. Ktoś trącił mnie w ramię. To Quinton i Jego ludzie przebiegali obok niczym Jacyś pomyleńcy; pełne blizn ręce mieli pokryte piekącym pyłem, oczy dzikie i czujne. Kiedy minęliśmy światła reflektorów, obejrzałem się za siebie w kierunku plaży, gdzie wśród wież unosiła się nisko nad”zie-mią srebrzysta poświata, która wolno Jak zjawa przesuwała się ku morzu. 0 świcie, kiedy kończyliśmy zbierać ostatnie szczątki Roberta Hamiltona, dobiegł nas oddali ryk silników. Guinton wszedł razem z nami do naszego domku. Kiedy wrę-czał mi tekturowe pudełko do butów, Judyta wycierała ręce w kuchni patrząc na nas w milczeniu. - Czy to wszystko? - spytałem z niedowierzaniem lekko zaskoczony, biorąc to pudełko do rąk. - To wszystko, co tam było. Może par. sprawdzić, jeżeli pan nie wierzy. Proszę zajrzeć do środka. - W porządku. Wyjeżdżamy za pół godziny. - Nie teraz. - Zaprzeczył ruchem głowy. - Są wszędzie. Jeśli tylko wychyli pan nos z tej budy, złapią nas od razu. Poczekał, aż Judyta otworzyła pudełko, potem skrzy-wił się z niesmakiem na twarzy 1 wyszedł. Pozostaliśmy jeszcze przez cztery dni, podczas gdy partole przeszukiwały dokładnie wydmy. Dzień i noc transportery sunęły bardzo wolno między zniszczonymi samochodami i budami. Pewnego razu kiedy razem z Quintonem obserwowaliśmy okolicę ze zburzonej - wieży ciśnień, jeden transporter i japy zbliżały się na odległość czterystu metrów od naszej kryjówki; posuwały się wolno, trzymając się tej odległości, która chroniła ich przed odorem dochodzących z poletek osadowych, a nas przed ich wizytą, dodatkową przeszkoda na ich trasie stanowiła mocno spękana droga. Cały ten czas Judyta przesiedziała w naszym domku, trzymając na kolanach pudełko ze szczątkami Roberta Hamiltona. Nie odezwała się do mnie ani razu; wyglądała, jak gdyby straciła zupełnie zainteresowanie moją osobą i tą zapełniona szczątkami ery kosmicznej na Przylądku Kennedy’ego. Kiedy wróciłem następnego.dnia po zasypaniu wraz z Quintonem doków na wysokość okien, stała właśnie przy stole pudełko ze szczątkami było, otwarte. Na środku stołu znajdo-wał się maleńki stos zwęglonych Żerdzi. Początkowo pomyślałem, że rozpaliła ogień, żeby się nieco ogrzać, lecz rychło zorientowałem się, co się stało, kiedy zaczęła przebierać palcami w popiele, odsłaniając szczątki stawów łączących żebra oraz prawą rękę z ramieniem, które przy dotknięciu odpadły od siebie. Spojrzała na mnie zdziwiona. - Popatrz, są czarne - powiedziała dosyć pretensjonalnie. Trzymając Ją mocno w objęciach leżałem z nią w łóżku. Z oddali dochodziły nas strzępy rozkazów wydawanych przez megafon, które chwilami wprawiały w lekkie drżenie szyby. Kiedy ucichły, Judyta przemówiła do mnie: - Chyba Już możemy wracać. - Lepiej Jeszcze trochę zaczekać, aż się zupełnie uspokoi. Co z tym zrobimy? - Zakopiemy. Obojętnie gdzie, to już teraz nie ma znaczenia. Odniosłem wrażenie, że spokój zaczął na dobre wracać w Jej duszę, kiedy uśmiechnęła się do mnie, jak gdyby chciała mi w ten sposób powiedzieć, że ma już poza sobą ów koszmar, który dotąd ją nękał. Omyliłem się jednak, bowiem kiedy zgarnąłem ze stołu łyżeczką nie dopalone kości i prochy Roberta Hamiltona do pudełka, zabrała je ze sobą do kuchni, gdzie poszła zrobić coś do jedzenia. Trzeciego dnia czuliśmy się niezbyt dobrze. Po trwającej całą wieczność niespokojnej nocy znalazł Judytę siedzącą przed lustrem; czesała właśnie włosy, które wychodziły jej całymi kosmykami. Usta miała otwarte; oglądały, jak gdyby były spieczone jakimś kwasem. Kiedy strzepnęła na ziemię włosy pokrywające jej kolana, dostrzegłem, że jej twarz była biała jak papier. Wstałem z łóżka z dużym trudem i powlokłem się do kuchni, gdzie znalazłem rondel z zimną kawą. Ogarnęło mnie nie dające się wytłumaczyć uczucie nagłego osłabiania, jak gdyby wszystkie kości wewnątrz mojego ciała utraciły swoją sztywność. Pokrywające gęsto klapy mojej kurtki włosy, które zaczęły wychodzić również mnie, spłynęły bezszelestnie na podłogę. - Filipie... - odezwała się Judyta i pochyliła w moim kierunku. - Czujesz to samo? Boże, co się dzieje? - To pewnie ta woda. - Wylałem kawę z rondla do zlewu i rozmasowałem szyję. - Chyba jest zatruta. Wyjedźmy stąd, zaraz. Chyba już możemy - przyłożyłem rękę do czoła i przeczesałem nią włosy, zgarniając ich całą garść. - Boże, Filipie... Popatrz moje włosy wypadają! Na miłość boską co z nimi?! Straciliśmy również apetyt. Z trudem przemogłem się i zjadłem kilka plasterków zimnego mięsa, musiałem jednak zaraz wyjść na zewnątrz, gdzie zwymiotowałem je