To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Uniosłam metalową tubę i rzuciłam się w jego kierunku. Za późno, w ręku miał już pistolet. Krzyczał coś; słowa porywał wiatr, zagłuszało je skrzypienie masztu i walenie bomu. Lecz ich sens był jasny. Rzuciłam flarę i popędziłam z powrotem do steru. Blada połowa twarzy obróciła się w moją stronę. Lufa pistoletu uniosła się. Szarpnęłam dziko koło ratunkowe wiszące na hakach. Nagle zostało mi ono w ręku, a wtedy chwiejnym krokiem podeszłam do burty trzymając je przed sobą jak tarczę. Chwyciłam zrębnicę i podciągnęłam się do góry; dźwignia sterowania silnikiem znalazła się tuż koło moich stóp. Kopnęłam ją na pełen gaz i doskoczyłam do relingu. "Aleister" z rykiem runął naprzód. Zobaczyłam jeszcze, że Godfrey wypuścił z rąk uchwyt, wolną ręką otarł krew z oczu, skierował lufę w moim kierunku i strzelił. Nie usłyszałam strzału. Dostrzegłam tylko, jak wytryska mały strumień dymu i ginie na wietrze. Przyłożyłam rękę do brzucha, zgięłam się wpół i głową naprzód rzuciłam się w morze. ** ** ** Kaszlałam połykając słoną wodę, łapiąc powietrze w obolałe płuca, walcząc z czarną masą morza wiedziona dzikim instynktem, aż w końcu wydostałam się na powierzchnię. Piekące oczy miałam szeroko otwarte i wpatrywałam się w smolistą czerń. Ramiona waliły w wodę jak cepy, nogi kopały niczym u wisielca; wreszcie zupełnie straciłam nad sobą kontrolę i zaczęłam się zapadać w głębinę... Gdy chłodna woda zamknęła się nad moją głową po raz wtóry, powróciła mi pełna świadomość. Godfrey. Chybiony strzał, wymierzony w niewyraźny cel z dziko kołyszącego się jachtu. Koło ratunkowe wysunęło mi się z rąk w czasie skoku, gdyż jego linka zaplątała się mocno na haku podczas szarpaniny z dymną flarą. Kiedy skoczyłam do wody, "Aleister" odpłynął na pełnym gazie, lecz z pewnością Godfrey zdążył już nad nim zapanować, a teraz będzie mnie szukał, by się upewnić... Walczyłam z uczuciem paniki i podobnie walczyłam z morzem. Z łatwością wypłynęłam na powierzchnię, ale tym razem smolista ciemność dodała mi otuchy. Poczułam, że zsuwa mi się pantofel i nawet taki drobiazg mnie odciążył. Rozpaczliwie rozgarniałam rękami wodę, krztusząc się i charcząc; próbowałam także się rozejrzeć. Ciemność. Nic, tylko ciemność oraz wiatr i morze. Wówczas usłyszałam silnik. Nie potrafiłam jeszcze ocenić, jak jest daleko, ale w przerwach między podmuchami wiatru dźwięk zdawał się przybliżać. Płynął, by mnie odszukać, to jasne. Miałam nadzieję, iż przypuszcza, że mnie trafił i że nie mam szansy na przeżycie, ale niewątpliwie nie mógł sobie pozwolić na żadne ryzyko. Będzie pływał tam i z powrotem, pomiędzy mną a lądem, dopóki nie znajdzie ciała. Uniosłam się na grzbiecie olbrzymiej fali. Gdy sięgnęłam szczytu, ujrzałam łódź z włączonymi światłami; "Aleister" ze ściągniętym żaglem ślizgał się na wolnym biegu, przeszukując fale. Wciąż był dość daleko i nawet nieco się oddalał, ale wróci... Gorzej, że znajdował się pomiędzy mną a lądem. Dopiero teraz zauważyłam brzeg - niewyraźną, ciemną masę upstrzoną słabymi światełkami. Wydawał się być dużo dalej, niż sądziłam z pokładu jachtu. Mówił, że to pół mili. Nigdy nie zdołam przepłynąć pół mili, nie w takim morzu. Woda dobrze mnie unosiła, byłam lekko ubrana, ale w żadnym wypadku nie mogłam konkurować w pływaniu ze Spirem, a z pewnością nie miałam co liczyć na jego szczęście. Mogłam jedynie próbować dopłynąć prosto do lądu, a jeśli Godfrey będzie polował na mnie przez cały czas, na pewno w końcu wypatrzy. Jacht płynął już powrotnym długim halsem, wciąż od strony lądu. Dookoła pieniły się kremowo szczyty fal. Ślizgając się po zboczach szklanych gór o grzbietach tryskających pianą na tle czarnego nieba, po jakimś czasie miałam wrażenie, że ta noc to jakiś wietrzny wyścig mokrych gwiazd... Piana zatykała mi oczy i usta. Moje ciało w ogóle nie należało już do mnie, tylko stanowiło zimny i unoszący się na wodzie przedmiot, działający nie wiadomo na jakiej zasadzie. Niewiele więcej mogłam zdziałać, jak tylko utrzymać się na wodzie, starać się płynąć we właściwym kierunku i pozwolić morzu, by mnie niosło. Wreszcie wpłynęłam na szczyt następnej góry wodnej. W podmuchu wiatru wyczułam wyraźny smród benzyny i dostrzegłam światła nie dalej niż dwieście metrów ode mnie. Silnik mruczał bardzo cicho, a jacht wolno okręcał się wokół własnej osi