To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Nic tu nie zdziałamy, bo jest nas za mało. Wpadliśmy w jakoweś wnyki, zanim się przygotowali na nasze przyjęcie... Lepiej skorzystajmy z przewagi, nie gubmy ludzi w pogoni za duchami. Widma snują się po okolicy. - Niech piekło pochłonie zaginione owce Heryna! - warknął Cefwyn. - Wystosujemy zapytania w sprawie dystryktu Emwy. Jeśli nie chcą uszanować mojego proporca, jeszcze będą się modlić, abym tu wrócił. I odpowiedzą na moje pytania. Odjechali z tego miejsca. W miarę upływu czasu kształty stawały się wyraźniejsze, mrok zwyczajnej nocy w oczach Tristena zastąpiła szarość. Powiedzieli jednak, że wracają do miasta, gdzie człowiek czuje się bezpiecznie i skąd być może wyślą ludzi mających zorientować się w sytuacji w dystrykcie Emwy. - Althalen - usłyszał, jak ktoś mruczy. - Zdatne miejsce, by zamordować potomka rodu Marhanenów. Nazwa, która się podniosła i rozścieliła wzdłuż drogi; Nazwa wypełniająca noc chaosem i podejrzeniami. Nazwa zapisana na wiekowym pergaminie, gdzie rzuciły na nią cień szerokie skrzydła Sowy. Szarość przybrała wnet na sile, a światło w tym miejscu zatętniło usilnie chcącymi mu coś powiedzieć głosami. Tak wiele ich mówiło naraz, Że nie był w stanie wychwycić pojedynczego słowa. Siedział oto na skale, konie czekały w pobliżu. Siedząc, przechylił się, a wtedy dotknęła go ręka - sięgnął, aby ją pochwycić, gdyż szukał czegoś rzeczywistego w tym rozkołysanym, trzepotliwym świetle. Coś wymierzyło mu policzek. I jeszcze raz. — Zimny jak trup - szepnął Cefwyn. - Tristenie. — Panie - odparł. Świat był wyrazisty, pomijając niewielką, ciemną przestrzeń, gdzie Cefwyn klęczał na jednym kolanie... To nie było w porządku. Cefwyn nie powinien tego robić; wszędzie poza nim panowała jednak szarość i chłód, które na zmianę napływały i odpływały, w trakcie jak książę dłubał przy swoim kołnierzu, aby wyciągnąć metalowy krążek na łańcuszku. — Weź to. - Cefwyn zdjął łańcuszek i siłą wetknął ów przedmiot do ręki Tristena. Młodzieniec czuł jego kształt. Czuł go niby coś żywego i obdarzonego mocą. Oszołomiony, zacisnął kółeczko w pięści, przytknął je do serca i odetchnął, widząc świat ogarnięty ciemnością, wypełniony Cieniami i lśnieniem gwiazd. — Zgubiłem się - bąknął, próbując im wytłumaczyć. - Cefwynie... — — Hm, Marhanenowie. Zdradzili nas już parokrotnie, istoto Mauryla Gestauriena. Nie pokładaj w nich złudnych nadziei. Mauryl by cię od tego odżegnywał, możesz być pewien. Znajdujesz się w niewłaściwym miejscu. Musisz ich opuścić. Porzucić. — Dziwy jakoweś - mruknął jeden z żołnierzy. - Duchy z nami igrają. Na tym gościńcu nic dobrego Marhanena ni Gueleńczyka nie spotka. — Podnieście go. Posadźcie na konia - powiedział ktoś, kogo Tristen usiłował zobaczyć, lecz zewsząd napierały Cienie. Wiedział, że stoi. Wiedział, że Cefwyn wyciągnął z jego ręki przedmiot na łańcuszku, przełożył mu przez głowę i zawiesił na szyi, nalegając, aby się z nim nie rozstawał. Chłód bijący od przedmiotu przenikał nawet przez kolczugę. — Boję się - wyznał. - Cefwynie, ja nie wiem, jak stąd wrócić. Nie umiem znaleźć drogi do domu. — Już dobrze - rzekł Cefwyn. Albo Mauryl. Sam nie wiedział, który. Bez ceregieli szarpnęły nim czyjeś ręce, nakierowały go, podniosły i usadziły w siodle, gdzie pragnął się jak najszybciej znaleźć, zdając sobie sprawę, iż dzięki temu dotrze do domu, w bezpieczne miejsce. Po długim czasie usłyszał głosy koni. Powiedział o tym, ale nikt nie chciał go słuchać. Później, po kolejnym odpoczynku, gdy znów pędzili drogą - upłynęło chyba kilka godzin - oni także je usłyszeli; słyszał ludzi rzucających przekleństwa bądź wzywających bogów. Słyszał metaliczny brzęk i poznał odgłos dobywanych mieczy. Sięgnął do boku, łecz nie znalazł broni. Podobnie jak w gołębniku, kiedy Mauryl umarł, w czasie gdy inni przygotowywali się, by stawić czoło grożącemu niebezpieczeństwu, on czekał, niczego nie rozumiejąc, poszukując w szarości odpowiedzi na pytanie, czy zbliżający się jeźdźcy są wrogami czy też przyjaciółmi. Ktoś zawołał z oddali. - Wasza Książęca Mość? - ten sam głos odezwał się z mniejszej odległości. Wkrótce rozbrzmiał inny, ochrypły, z którym Tristen zaznajomił się tamtego poranka, wydającego się teraz zamierzchłą przeszłością; głos, który wczoraj o świcie wywołał go z zacisza pościeli, z jego ciemnego pokoju. - Wasza Książęca Mość? Lordzie komendancie? Czy to wy? Zadrżał, rozpoznawszy głos Uwena. Dostrzegł, jak Uwen - pochylony na koniu i z przepasaną bandażem głową - prowadzi pozostałych jeźdźców, wynurzających się na tle bladej łuny rozlanego nad wzgórzami świtu. Wśród owych jeźdźców znajdował się Jego Miłość lord Heryn w atłasowych, dworskich szatach. Heryn pośpiesznie zsiadł z konia i uklęknął przy drodze, składając Cefwynowi wyrazy uszanowania i troski. — W samą porę - mruknął Cefwyn. - I to z gueleńską strażą. Jakże miło z twej strony, żeś przywiódł moich żołnierzy