To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Ale jesteś gliniarzem! I nie będzie więcej pytań! - Stanęła za synem, opierając ręce na ramionach Noaha. Patrzyła wprost na Lincolna. - Nie ma ci nic więcej do powiedzenia. - W końcu będzie musiał odpowiedzieć na pytania, Claire. Policja stanowa będzie mu zadawać te same pytania, i jeszcze wiele więcej. - Z nimi także Noah nie będzie rozmawiał. Nie bez adwokata. - Claire. - W jego głosie czuło się udrękę. - Była moją żoną. Muszę wiedzieć. - Czy aresztujesz mojego syna? - Nie do mnie należy decyzja... Claire zacisnęła dłonie na ramionach Noaha. - Skoro go nie aresztujesz i nie masz nakazu rewizji, chcę, byś opuścił mój dom. Chcę, żebyście obaj, ty i posterunkowy Spear, wynieśli się z mojego terenu. - Istnieje konkretny dowód. Gdyby Noah po prostu przyznał... - Jaki dowód? - Krew. Na twojej furgonetce. Wpatrywała się w niego zaszokowana. Zabrakło jej oddechu. - Twoją furgonetką ktoś niedawno jeździł. Jest krew na przednim zderzaku... - Nie miałeś prawa - powiedziała. - Nie masz nakazu rewizji. - Nie potrzebowałem go. Znaczenie jego słów stało się dla niej natychmiast jasne. Ostatniej nocy był moim gościem. Dałam mu domniemane zezwolenie na przebywanie tutaj. Przeszukanie mojej posiadłości. Przyjęłam go w domu jako kochanka, a on zwrócił się przeciwko mnie. - Chcę, żebyś wyszedł - powiedziała. - Claire, proszę... - Wynoś się z mego domu! Lincoln powoli wstał. W jego twarzy nie było gniewu, jedynie głęboki smutek. - Przyjdą z nim porozmawiać - oświadczył. - Radzę ci szybko wezwać adwokata. Nie wiem, czy uda ci się znaleźć kogoś w niedzielę rano... - Opuścił wzrok na stół, ale zaraz znów na nią popatrzył. - Bardzo mi przykro. Gdybym w jakikolwiek sposób mógł zmienić to, co się stało... zrobić coś, żeby wszystko było dobrze... - Teraz muszę myśleć o synu - powiedziała. - Teraz tylko on jest dla mnie ważny. Lincoln zwrócił się do Noaha. - Jeśli zrobiłeś coś złego, wyjdzie to na jaw. I zostaniesz ukarany. Nie będę miał dla ciebie krzty wyrozumiałości, ani trochę. Przykro mi tylko, że złamie to serce twojej matce. Mężczyźni nie odchodzili. Claire stała przy frontowym oknie, patrząc na Lincolna i Floyda, którzy czekali na końcu jej podjazdu. Nie zostawią nas bez straży, pomyślała. Boją się, że Noah im się wymknie. Lincoln odwrócił się, by spojrzeć na dom, i Claire cofnęła się od okna, nie chcąc, by ją zobaczył, nie zezwalając na najkrótszy nawet kontakt wzrokowy. Między nimi nic nie może już być. Śmierć Doreen wszystko zmieniła. Wróciła do kuchni i opadła na krzesło naprzeciw Noaha.- Powiedz mi, co się stało, Noah. Powiedz mi wszystko. - Mówiłem ci. - Wziąłeś wczoraj wieczór furgonetkę. Po co? Wzruszył ramionami. - Czy dawniej też to robiłeś? - Nie. - Powiedz mi prawdę. Podniósł na nią pociemniały z gniewu wzrok. - Uważasz mnie za kłamcę. Tak samo jak on. - Usiłuję uzyskać od ciebie szczerą odpowiedź. - Dałem ci szczerą odpowiedź, ale ty mi nie wierzysz! Dobra, w porządku, wierz, w co chcesz. Co wieczór jeżdżę sobie dla hecy furgonetką. Nabijam na liczniku tysiące mil, nie zauważyłaś? Zresztą jak mogłaś zauważyć? I tak cię nigdy nie ma w domu! Claire zaskoczyła wściekłość w jego głosie. Czy rzeczywiście tak właśnie mnie widzi? - zastanowiła się. Matka, której nigdy nie ma w domu dla swego jedynego dziecka? Zdławiła ból, zmuszając się do skupienia na wydarzeniach ostatniego wieczoru. - Dobrze, przyjmuję twoje słowo, że był to jedyny raz, gdy wziąłeś furgonetkę. Wciąż jednak nie powiedziałeś mi po co. Noah spuścił wzrok na stół, co oznaczało, że unika od- powiedzi. - Miałem ochotę. - Pojechałeś do pochylni dla łodzi i po prostu tam za- parkowałeś? - Tak. - Widziałeś Doreen Kelly? - Nawet nie wiem, jak ona wygląda! - Czy widziałeś kogokolwiek? Cisza. - Nie widziałem kobiety imieniem Doreen. Głupie imię. - Była nie tylko imieniem. Była żywą istotą, a teraz nie żyje. Jeśli cokolwiek o tym wiesz... - Nie wiem. - Lincoln uważa inaczej. Znów to gniewne spojrzenie. - A ty wierzysz jemu, oczywiście? - Szurnął krzesłem do tyłu i wstał. - Siadaj. - Nie chceszjnnie tutaj. Chcesz za to pana gliniarza. -Zanim odwrócił się ku kuchennym drzwiom, zauważyła błysk łez w jego oczach. - Dokąd idziesz? - A co za różnica? - Zatrzasnął za sobą drzwi. Wyszła na dwór i zobaczyła, że kieruje się ku lasowi. Nie miał kurtki, tylko postrzępione dżinsy i bawełnianą koszulkę z długimi rękawami, ale wydawało się, że nie czuje zimna. Gniew i cierpienie pchały go przez śnieg. - Noah! - krzyknęła za nim. Dotarł już do brzegu jeziora i skręcił w lewo, wchodząc między drzewa sąsiedniej posiadłości. - Noah! - Rzuciła się za nim przez śnieg. Był już daleko w przodzie, a każdym gniewnym krokiem powiększał dzie lący ich dystans. Nie wraca. Zaczęła za nim biec, wołają go po imieniu. Kątem oka dostrzegła dwie postacie po lewej