To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Nazwała mnie kłamcą. Była bardzo rozgniewana. Stwierdziła, że jestem oszustem. Powiedziała, że policja złapie mnie i zamknie w zagrodzie, bo jestem okrutnym, dzikim zwierzęciem. Opowiedziałem jej o martwym wężu, którego z nią kiedyś znalazłeś, co było waszym osobistym sekretem. Skąd mógłbym o tym wiedzieć, gdybym nie był twoim synem? Ale ona przestała mówić. Odeszła, nie przekazując dla ciebie wiadomości. Scathach potarł delikatnie nadgarstek ojca. - Przykro mi. Naprawdę. Ta wiadomość przybiła starego. Westchnął rozczarowany i położył się ostrożnie na sienniku. - Nieważne... - wyszeptał i zamknął oczy. Wkrótce zasnął. Tallis została przez chwilę ze Scathachem, lecz czuła się w atmosferze długiego domu coraz gorzej. Było w nim pełno dymu, który dławił jej płuca. Panował tu też chłód, przez strzechę i szpary w glinianych ścianach do środka wpadał lodowaty wicher, a na dodatek czuło się smród gorzkich ziół oraz nie panującego nad zwieraczami Wynne-Jonesa. Wkrótce myśl o świeżym powietrzu na zewnątrz znowu wydała się jej atrakcyjna. Gdyby Scathach chciał, żeby została, spełniłaby jego pragnienie, zachował jednak dystans, nie reagując na jej dotyk. Oklapł, a potem odwrócił się lekko, spoglądając przez panujący w domu półmrok na północ, jak gdyby widział za ścianami, za lasem, pole bitwy, owo zimne miejsce, które leżało w dali i do którego zmierzali oboje, tak jak wszystko, co tędy przechodziło. Morthen wśliznęła się do domu i okrążyła ostrożnie Tallis, nie spoglądając w jej stronę. Z początku wydawała się zaniepokojona, a potem niemal rozzłoszczona obecnością starszej kobiety. Ta postanowiła, że zostanie jeszcze chwilę, lecz odwróciła wzrok. Dziewczynka zaczęła szeptać do brata. - W dolinie są poskramiacze. Oczyścili teren na pułapki, pół dnia drogi stąd na południe. Jest ich tylko kilku, ale mają kilkanaście koni. - Poskramiacze? - zapytał Scathach obojętnym tonem. - Kto to są poskramiacze? - Poskramiacze koni - wyjaśniła podekscytowana Morthen. - Ich broń jest kiepska, kamienne groty bardzo prymitywne, a sieci możemy bez trudu przeciąć. Są wielcy, ale głupi. Ciała mają pomalowane smugami gliny. Powinniśmy z łatwością ich pokonać. - Jesteś tylko dziewczynką - szepnął Scathach. Morthen była wstrząśnięta. Brat nie zdradzał zbytniego zainteresowania jej informacją, lecz mimo to sprawiała wrażenie zdecydowanej zdobyć jego względy. - Muszę tylko przeciąć postronki. Atakiem zajmą się Pierwsza Świnia Lata i inni myśliwi. Przyprowadzę ci konia. Wybiorę dla niego imię. - Dziękuję. Uważaj na siebie. Morthen wyciągnęła rękę i położyła dłoń na twarzy brata. - Niedługo będę większa - wyszeptała. Tallis zauważyła, że dziewczynka obrzuciła ją gniewnym spojrzeniem. Następnie Morthen wymknęła się z domu, zostawiając po sobie obłok szarego dymu w miejscu, gdzie przeszła obok paleniska. Tallis również wyszła. Miała już towarzyszkę podróży, Pływającą po Jeziorach, i jeśli w ogóle poświęciła dzikim koniom w dolinie jakąś myśl, to tylko po to, by zastanowić się nad legendą o poskramiaczach. Ujarzmić ducha dzikiego zwierzęcia, sprawić, by pozwoliło jeździć na swym grzbiecie: tak jest, dla prymitywnej myśli potrzebna by do tego była magia. Myśliwi, którzy schwytali szybkie, dumne stworzenia, z pewnością stali się zaczynem kultów i legend. Wróciła do domu pogrzebowego. Tiga nigdzie nie było widać. Ognisko jednak zgaszono kopniakiem, rozrzucając popiół po podłodze. Spojrzała na północ z ziemnego nasypu na zewnątrz i wkrótce dostrzegła odziane w grube futra postacie Morthen i trzech myśliwych, którzy szli skrajem lasu, a potem skręcili na południe i zniknęli jej z oczu. Na północy jednak widać było jedynie szarość, kłębiącą się mgłę i być może cień zimy oraz leżących dalej gór. Trudno było dostrzec szczegóły. Korony drzew stawały się czarne i bezkształtne. Nad morze listowia wyrastały jedynie gigantyczne, drżące wiązy. Ponownie usłyszała, że ktoś woła ją po imieniu. Raz jeszcze obudziła się jakby ze snu i przekonała się, że upłynęło trochę czasu. Gdy spojrzała w dół, dostrzegła u stóp wzgórza Scathacha, który wspinał się ku niej powoli przez gęste krzewy tarniny. Na plecach niósł Wynne-Jonesa. Stary tłukł w krzaki kijem, a drugą ręką mocno trzymał się szyi syna. Weszli na otoczony wałami teren. Wynne-Jones wbił kij w ziemię, po czym zsiadł ze swego wierzchowca. Powiesił na lasce płaszcz z piór. Scathach pomógł mu usiąść pod wątłą osłoną, jaką zapewniał strój. Twarzą zwrócił się w stronę rajathuków. Jego zdrowe oko błyszczało, gdy gapił się na posągi. Tallis jednak, gdy zeszła z nasypu, zauważyła, że stary się boi. Jego biała broda była wystrzępiona. Na czole i wokół krótkich, białych włosów, miał namazaną niebieską linię. Scathach zajrzał do domu pogrzebowego i natychmiast wyszedł na zewnątrz. - Nie ma śladu po Tigu. - Miej na niego oko - polecił ostrym, niespokojnym tonem Wynne-Jones. - Nie może być daleko... Odwrócił się i uśmiechnął ponuro do Tallis. - Nie chcę, żeby ten mały morderca zbliżył się na odległość strzału z procy - dodał cicho, lecz wyraźnie. - Strzela zbyt celnie. Mężczyzna i kobieta wymienili długie, badawcze spojrzenie. - Tallis... jesteś Tallis... - Tak. - Mówiłaś do mnie, kiedy spałem. Opowiadałaś o przygodach. Zadawałaś mi pytania. - Tak. Pamiętasz to? - Jak we śnie - odpowiedział, po czym przywołał ją skinieniem. Podeszła do niego i przycupnęła na zimnej ziemi. Gdy ujął jej dłonie, wyczuła w nim napięcie. Dygotał. Cień Tiga wpływał na rysy jego twarzy w większym stopniu niż straszliwa rana, która pozbawiła go wzroku w lewym oku i poznaczyła policzki bliznami. Wynne-Jones zignorował zaniepokojone spojrzenie Tallis. Nie przestawał dotykać kobiety. Objął jej twarz dłońmi i musnął wargi palcami. - Ile miałaś lat, kiedy pochłonął cię las? - Trzynaście - odpowiedziała. - Ale las mnie nie pochłonął. Poszłam ze Scathachem. Nie zamierzałam zostawać zbyt długo. Staremu wydało się to zabawne. - Czy dużo pamiętasz z Anglii? - zapytał jednak