To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Nie czarujesz? - upewniła się. - Nie, słowo daję. - To czego chcesz? - Poza doliną czeka cię śmierć. Zebon nie daruje ci takiej zniewagi, możesz mi wierzyć. - Podniósł dłoń i dotknął szerokiej blizny ciągnącej się od czoła, przez policzek, aż do ucha. W miejscu małżowiny było brzydkie zgrubienie przecięte fioletowymi żyłkami. Pomasował je odruchowo. Zeszpecona twarz skrzywiła się w uśmiechu. - Znamy się z Najwyższym Kapłanem od dawna... Dlaczego chcesz odejść? Źle ci tu? Albana znów się nastroszyła, niczym gotowa do ataku kotka. - Jakiś dziod chcioł, chcioł... Coś mi zrobił w głowę... Nikt mi czegoś takiego robił nie będzie! - To nieporozumienie. Powinnaś wrócić do Twierdzy i rozmówić się z Sajronem. - Jakie niezrozumienie? Nie będę gadać z tym dziadem ani z nikim inszym... I nie przyjdę do ty waszy Wierdzy. Duchota tam tako, że we łbie mi się miesza... Nijak mi tu żyć, niepotrzebnie mię tu Lavalla przyciągła - użaliła się. Dolid w zamyśleniu poskrobał się po wygolonej głowie. - Tu, niedaleko, jest szałas... Latem pasterze w nim mieszkają, stad doglądając. Można by go opatrzyć, sprzętów parę wstawić. Nie bałabyś się mieszkać sama? Albana wzruszyła ramionami. - Mię sprzętów nie potrza, skór ino parę dajcie i garnek jaki, żebym strawę uwarzyć mogła. - Niech i tak będzie. Ale teraz do Twierdzy ze mną wrócisz, zjesz coś i porządne odzienie weźmiesz. Wstał z kamienia, na którym przysiadł, otrzepał się i ruszył w stronę budynku. Albana podreptała za nim. W przedsionku bibliotekarz chwycił dziewczynę za ramię i pociągnął za sobą. Weszli do przestronnej świetlicy. Przy długich stołach zbitych z gładkich desek tłoczyli się mieszkańcy Ostatniej Twierdzy - kobiety i mężczyźni, w większości kmiecie odziani w zgrzebne sukno, ale pomiędzy nimi błyskały suknie z jaskrawej kitajki i koszule z delikatnego płótna. Spłoszona widokiem tylu ludzi chciała się cofnąć, ale Dolid trzymał mocno i nie pozwolił jej umknąć. Usadził ją w kącie obok młodego chłopca i starszego już mężczyzny. - Jagonie, trzeba, nam po jedzeniu szałas pasterzy opatrzyć - zwrócił się do mężczyzny. - To jest Albana, porozmawiajcie sobie. Ja zaraz wrócę. Dziewczyna przycupnęła na brzegu ławy i spojrzała spode łba na współbiesiadnika. Jagon odwzajemnił spojrzenie i wrócił do jedzenia. Siedzący obok wyrostek uśmiechnął się szeroko, ukazując szczerbę między zębami. - Tyś jest ta nowa, co z Lavallą przyszła, nie? - zagadnął. Nalał zupy z kociołka, który dymił pośrodku stołu i podsunął jej miskę. - Mnie wołają Sewek. Ałbana nie odpowiedziała, usiłując nabrać zupy na łyżkę. - Ale masz włosy, niczym wiewiórka. Nigdy żem takich nie widział... Nie obraziłaś się chyba? - stropił się, widząc, jak się nagle żachnęła. - Daj se spokój z tą łyżką. Jak żem tu przyszedł, też nie wiedziałem, do czego ona potrzebna. Wypij zupę, nikt się nie zdziwi. O, zobacz... Przytknął naczynie do ust i duszkiem wypił jego gęstą zawartość. - Mmm, ale dobra. To moja matula gotowała... Powiedz, po co ojciec mają naprawić szałas, będziesz tam mieszkać? - paplał Sewek z pełnymi ustami. - No - potaknęła dziewczyna i ośmielona demonstracją chłopaka wypiła zupę. Rzeczywiście była pyszna, aromatyczną, pełna tłustych kawałków mięsa i warzyw. - Pewnie ogień umiesz wzniecać. Może i lepiej, że tam mieszkać będziesz. Matula powiadała, że szopę spaliła, zanim Sajron jej nie wyuczył, jak się hamować. Pójdę z wami i pomogę, ojciec pozwolą? Jagon potaknął w milczeniu, skończył jeść, otarł sumiaste wąsy i spojrzał na Dolida, który stanął obok. W rękach trzymał pokaźny tobół. - Jeśli się posiliłaś, to iść możemy - powiedział spokojnie. Szałas nie był schronieniem splecionym z gałęzi, lecz solidną budowlą z bali. Środek pojedynczej obszernej izby bez okien zajmowało palenisko. W powale wycięto otwór, przez który uchodził dym. Klepisko pokrywały owcze odchody i zwiędła trawa, a w kątach i u sufitu zwieszały się olbrzymie, szare pajęczyny. - Jak ojciec ławę i zydle zrobią, dobrze ci tu będzie - uśmiechnął się Sewek. - Ino sprzątnąć trza. - Racja, wy sprzątajcie, a my utkamy ściany słomą. Bierzmy się do roboty, Jagonie, bo wieczór zaraz będzie. Sewek naprędce zrobił miotłę z zebranych wokół chaty gałęzi, związał wyciągniętym z kieszeni sznurkiem i wypróbował na ścieżce. - Nada się - oświadczył, wręczając ją Albanie. - Ja większe śmieci wyniosę, a ty zamiataj. Dziewczyna niezgrabnie przystąpiła do pierwszego w życiu sprzątania. Tumany kurzu podnosiły się znad klepiska, a ona kichała i krztusiła się co chwilę. Dopiero kiedy pomiędzy porozrzucanymi odpadkami dojrzała polepę, pojęła cel swojej pracy. Wysmarkała nos i zaczęła od początku. Zanim słońce zaszło, domostwo było ocieplone, izba wysprzątana, a na palenisku żarzyły się resztki drew. Zmęczeni i zakurzeni pracownicy wyszli przed chatę i patrzyli, jak złota kula powoli chowa się za postrzępione wierzchołki gór. - Pora nam wracać - odezwał się wreszcie Dolid. - W tobołku masz odzienie, buty i spyżę - machnął ręką. - Na noc drzwi porządnie zawrzyj, na skobel, bo tu wilki podchodzą. Dobrej nocy, dziewczyno. - Ja wom dzienkuje... - wydusiła Albana. Dolid i Jagon skinęli głowami, a Sewek wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Odwiedzić cię przyjdę. A jak ojciec zydle i stół zrobią, to przyniosę... Dobranoc! - krzyknął i pobiegł za oddalającymi się mężczyznami. Albana została sama. Otrzepała z kurzu suknię i weszła do swego nowego domu, starannie zamykając za sobą drzwi. Opatuliła się skórami wyciągniętymi z tobołu i przysiadła przy ogniu. Na zewnątrz, pomiędzy skałami, hulał wiatr, pod powałą coś hurkotało, płonące polana sypały iskrami. Mimo ciepła bijącego od paleniska ciałem dziewczyny wstrząsnął dreszcz. Poczuła się nagle bardzo samotna. Nie przyszła do Twierdzy ani następnego dnia, ani jeszcze następnego. Zaniepokojony Dolid wysłał do szałasu Sewka, ale chłopak wrócił z niczym. Drzwi były zamknięte, a chata pusta. A jednak Albana nie odeszła z doliny. Co wieczór widać było unoszące się nad chatą Wąskie pasmo dymu. Dopiero trzeciego dnia pojawiła się na posiłku. Wśliznęła się cicho do jadalni i usiadła obok Jagona