To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Dzień po wizycie przemytnika przyniósł ze sobą chłodne, północne wiatry. Mgła otuliła brzegi przylądka już wczesnym wieczorem. Wkrótce po zachodzie słońca wyłoniła się z niej łódź, która przybiła do brzegu. Nadpłynął legat. Zebraliśmy nasze rzeczy i zaczęliśmy żegnać się z markietankami, które napłynęły z miasta. Nasze zwierzęta i ekwipunek będą dla nich nagrodą za wierność i przyjaźń. Spędziłem pełną smutku i czułości godzinę z kobietą, dla której znaczyłem więcej, niż mi się zdawało. Nie wylewaliśmy łez i nie opowiadaliśmy sobie nawzajem kłamstw. Zostawiłem ją ze wspomnieniami i większą częścią mojej żałosnej fortuny. Ona zostawiła mnie z gardłem ściśniętym wzruszeniem i poczuciem nie w pełni zrozumiałej utraty. - Daj spokój, Konował - mruknąłem, gdy wlokłem się po plaży. - Przeszedłeś to już nie raz. Zapomnisz o niej, zanim dotrzesz do Opalu. Na brzeg wyciągnięto pół tuzina łodzi. W miarę jak wypełniały się ludźmi, marynarze z północy spychali je na wodę. Wioślarze wprawiali je w ruch i w parę sekund znikały one we mgle. Puste łodzie przypływały do brzegu kołysząc się. Co druga łódź przewoziła nasz ekwipunek i majątek. Marynarz, który znał język Berylu, powiedział mi, że na pokładzie czarnego statku jest miejsca pod dostatkiem. Legat zostawił swych 37 żołnierzy w Berylu jako strażników nowego, marionetkowego syndyka. Był to kolejny Czerwony, daleki krewny człowieka, któremu służyliśmy. - Mam nadzieję, że będą mieli mniej trudności niż my - stwierdziłem i odszedłem na bok, by pogrążyć się w rozmyślaniach. Legat wymienił swoich ludzi na nas. Podejrzewałem, że zostaniemy wykorzystani i że czeka nas los bardziej ponury, niż mogliśmy to sobie wyobrazić. Podczas oczekiwania kilkakrotnie usłyszałem odległe wycie. Z początku myślałem, że to pieśń Słupa, lecz powietrze było nieruchome. Gdy wycie się powtórzyło, straciłem wszelkie wątpliwości. Przeszły mnie ciarki. Kwatermistrz, Kapitan, Porucznik, Milczek, Goblin, Jednooki i ja zaczekaliśmy na ostatnią łódź. - Ja zostaję - oznajmił Jednooki, gdy bosman nakazał gestem wsiadać. - Właź - rozkazał Kapitan. Jego głos brzmiał łagodnie. W takich właśnie chwilach bywa groźny. - Składam rezygnację. Wrócę na południe. Długo mnie tam nie było. Chyba już o mnie zapomnieli. Kapitan wskazał palcem na Porucznika, Milczka, Goblina i mnie, a potem wykonał gest kciukiem w kierunku łodzi. - Zamienię całą bandę w strusie... - ryknął Jednooki. Ręka Milczka zatkała mu usta. Zaciągnęliśmy go do łodzi. Wił się jak wąż wrzucony do ognia. - Zostaniesz z rodzinką - oznajmił cicho Kapitan. - Na trzy - pisnął Goblin radośnie, po czym odliczył pospiesznie. Maleńki Murzyn zatoczył łuk wijąc się w powietrzu i wpadł do łodzi. Marynarze odbili od brzegu. Gdy tylko wiosła uderzyły w wodę, Jednooki uspokoił się. Wyglądał jak człowiek prowadzony na szubienicę. Ujrzeliśmy galerę - nieokreślony, niewyraźny kształt, odrobinę ciemniejszy niż otaczająca go ciemność. Usłyszałem przytłumione przez mgłę głosy żeglarzy, skrzypienie belek i odgłos pracy talii na długo, zanim zyskałem pewność, co widzę. Nasza łódź podpłynęła tuż do drabinki sznurowej. Wycie rozległo się znowu. Jednooki spróbował wyskoczyć za burtę. Powstrzymaliśmy go. Kapitan potraktował jego tyłek obcasem swego bulą, - Miałeś okazję nas od tego odstręczyć. Nie zrobiłeś tego. Pogódź się więc z losem. Jednooki wlókł się po drabince w ślad za Porucznikiem jak człowiek pozbawiony nadziei. Człowiek, który był świadkiem śmierć 38 ci brata, a teraz zmuszono go do znalezienia się w sąsiedztwie jego zabójcy, na którym nie mógł w żaden sposób dokonać zemsty. Odnaleźliśmy Kompanię na pokładzie głównym, wciśniętą pomiędzy stosy ekwipunku. Sierżanci przeciskali się przez nie w naszą stronę. Pojawił się legat. Przyjrzałem się mu. Po raz pierwszy ujrzałem go w pozycji stojącej. Był bardzo niski. Przez chwilę zastanawiałem się, czy w ogóle był mężczyzną. Jego głos często sugerował, że jest inaczej. Oglądał nas z intensywnością wskazującą na to, że czyta w naszych duszach. Jeden z jego oficerów poprosił Kapitana, żeby ten ustawił ludzi w szeregu najlepiej, jak tylko było to możliwe na zatłoczonym pokładzie. Załoga podnosiła właśnie centralne klapy pokrywające ogrodzenie dla pomp, biegnące od dziobu niemal do rufy i sięgające od poziomu pokładu aż do dolnego rzędu wioseł. Pod nami słychać było chrzęst i pobrzękiwanie łańcuchów oraz głosy budzących się wioślarzy. Legat dokonał przeglądu Kompanii. Zatrzymywał się przed każdym z żołnierzy i przypinał mu na sercu kopię emblematu widocznego na żaglu. Trwało to długo. Zanim skończył, byliśmy już w drodze. Im bardziej zbliżał się wysłannik, tym mocniej dygotał Jednooki. Gdy legat przypiął mu odznakę, omal nie zemdlał. Byłem zakłopotany. Skąd tyle emocji? Gdy nadeszła moja kolej, poczułem nerwowość, lecz nie strach. Spojrzałem na odznakę, gdy delikatne palce w rękawiczkach przypięły mi ją do kaftana. Czaszka i krąg ze srebra na czarnym tle, elegancko wykonane. Cenna, choć ponuro wyglądająca ozdoba. Gdyby Jednooki nie był tak nerwowy, sądziłbym, że już zastanawia się, jakby tu ją zastawić. Emblemat wydał mi się skądś znajomy, gdy ujrzałem go poza żaglem, gdyż wtedy nie zwróciłem nań uwagi sądząc, że umieszczono go tam jedynie na pokaz. Czy nie czytałem lub nie słyszałem gdzieś o podobnej pieczęci? - Witaj w służbie Pani, lekarzu - powiedział legat. Jego głos wywoływał rozterkę. Nigdy nie brzmiał zgodnie z oczekiwaniami. Tym razem był śpiewny i melodyjny jak głos młodej kobiety, która chciała spłatać figla mądrzejszym od siebie. Pani? Gdzie słyszałem to słowo użyte w taki sposób, z emfazą, jak gdyby był to tytuł bogini? Mroczna legenda z dawnych dni... Statek wypełniło wycie pełne wściekłości, bólu i rozpaczy. Zdumiony, wybiegłem z szeregu i popędziłem ku krawędzi luku. Forwalaka znajdował się w wielkiej żelaznej klatce u stóp masztu. Gdy kręcił się po niej, skryty w cieniu, wypróbowując po kolei każdy 39 pręt, wydawało się, że ulega subtelnej zmianie. W jednej chwili był atletycznie zbudowaną kobietą około trzydziestki, lecz w parę sekund później przybierał postać lamparta stojącego na tylnych łapach i uderzającego pazurami w więżące go żelazo