To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Afrodyta w gustownym białym kombinezonie mignęła mu przed oczyma przy jednej z wind. Jednakże apartament na sześćdziesiątym siódmym poziomie ostatecznie pozbawił go złudzeń co do roli jego rzekomych kompanów z firmy. Gdy wpuścili go do wnętrza, odkrył, że zgromadzili tam rynsztunek, z którym z powodzeniem mogliby rozpętać wojnę - i bynajmniej z tymi trefnymi utensyliami przed Paulem nie zamierzali się kryć. Cały osprzęt był raczej lekki, nowy i przedniego gatunku, a ktoś, kto się zdecydował na sfinansowanie tego groźnego ekwipunku, na pewno nie szczędził kasy. A poza tym prawdopodobnie był bardzo wpływowy. Nie pytał więc, po co to wszystko. Zresztą gonił ich czas i na szczęście nie mieli ochoty, by świeżo przybyły z Diany szczeniak patrzył im na ręce i plątał się między nogami. Zdaje się, że chcieli to uzbrojenie zgrabnie spakować, sądząc po stojącej pod jedną ze ścian otwartej skrzyni. Odesłali go więc do sąsiedniego numeru, jednakowoż młokos musiał ich zapewnić, że bez ich zgody nie wypryśnie gdzieś na miasto i nie przepadnie bez śladu. John oznajmił Paulowi, że w Nowym Jorku spędzą tylko jedną noc, a z jego mglistej zapowiedzi wynikało, że następnego ranka czeka ich lot do Kanady. nr 9 (XXI) listopad 2002 Edward Guziakiewicz Afrodyta ciąg dalszy z poprzedniej strony 4 Stateczna dama była stryjenką Raoula, a jej dom kojarzyć się mógł z latami neosecesji. Stary i solidny budynek gwarantował bezpieczeństwo i był właściwie budowlą obronną. Trudno się było dostać do wnętrza bez wiedzy właścicielki, zważywszy solidne okna z pancernymi szybami, mocne framugi drzwi wejściowych i kuchennych, nie mówiąc ponadto o elektronicznych zabezpieczeniach. Licząca dziewięćdziesiąt osiem lat Anna Dupont nie ufała jednak nowinkom elektronicznym, więc poza tradycyjnym wyposażeniem, charakterystycznym dla tak zwanych inteligentnych domów, z komputerem dbającym o zachowanie czystości i porządku, zawiadującym maszynami do ścierania kurzu i regulatorami temperatury oraz składu chemicznego powietrza, jak również łączami expresstela i wideotela, nie było tu niczego, co mogło by się kojarzyć z rozpowszechnionymi w Układzie Słonecznym luksusami. Bardzo się ucieszyła z przybycia kuzyna. Dom z lekko spadzistym dachem stał na skraju pachnącego żywicą lasu, a tuż przed nim znaczyła się gładka tafla jeziora, w którym nie brakowało ponoć okoni, sandaczy, szczupaków i muskie. Francuski Afrodyty nie budził zastrzeżeń, więc starsza pani - w pierwszych chwilach nieco się bocząca na uwiedzione przez Raoula niewinne dziecię - szybko ją zaakceptowała, roztropnie przewidując, że śliczna młodziutka kobieta na jakiś czas przegoni z jej domu nudę. Raoul nie zamierzał jednak ukrywać przed stryjenką prawdziwego pochodzenia dziewczyny. Ta była jednym z cudów techniki. Gdy zasiedli wieczorem przy kominku, w którym płonęły przy akompaniamencie trzasków prawdziwe klocki i polana, by pogawędzić o koligacjach rodzinnych, o tym, kto z kim, gdzie i kiedy, musiał jej w końcu zdradzić, jak wszedł w posiadanie tak ślicznej hurysy. Starsza pani przyjęła tę rewelację bez specjalnego zdziwienia. - Coś mi takiego właśnie chodziło po głowie, gdy tylko ją ujrzałam - z namysłem wyjawiła. - Ja mam dobre oczy. A poza tym wiem, jak to jest w tych laboratoriach. Tworzą nowe odmiany. Ma być bez skazy i perfekcyjnie piękna. Widać od razu, że naturalni rodzice nie mogliby sobie pozwolić na tak genetycznie obrobione dziecko. Nie było by ich stać! - zamilkła. - I pomyśleć, że kiedyś przed wiekami drogą krzyżowania tworzono tylko nowe hodowlane odmiany roślin i zwierząt. Teraz robią to samo z ludźmi! Nie chciał, by ciągnęła ten temat. Starsi ludzie z reguły nie mieli zaufania do technicznych nowości. Zresztą, jakaż to była nowość! - I nie będzie ci to przeszkadzać?! - ciekawie zapytał. Wzruszyła ramionami. - No wiesz? Nie należy się wtrącać do cudzego życia. Ale pozwól, że stara kobieta zaspokoi swoją ciekawość. Czy będziesz mieć z nią dzieci? Chyba się zarumienił, ale w półmroku nie było widać. A może to ogień z kominka rzucił właśnie na jego oblicze czerwony blask. - Raczej nie! - Co to znaczy: "raczej nie"? Poczuł się jak sztubak, przyłapany na kłamstwie. Teoretycznie biorąc, mógł sobie zafundować dzieciaka, zapłodnionego "in vitro" i ukształtowanego w inkubatorze. Jednakże musiał pamiętać o tym, iż nie miałby kto go wychowywać, zważywszy, że Afrodyta nie będzie żyć wiecznie. A poza tym wiązało się z tym wszystkim mnóstwo różnych drobnych kłopotów. Nie był pewny tego, czy dianański kodeks rodzinny i opiekuńczy pozwala na posiadanie potomstwa z klonowaną niewolnicą. Niejasne też było to, kto posiadał prawa do jej genów - pewnie firma "Body Perfect", albo jakaś inna, od której ta z kolei nabyła licencję. - No, na pewno nie! Stryjenka z bólem westchnęła. - Tego się właśnie spodziewałam - pokiwała z zadumą siwą głową. - Myślę jednak, że ona ci się jeszcze do czegoś przyda! - po chwili z namysłem dorzuciła. Raoul jej nie rozumiał. - Do czego? Staruszka znowu westchnęła. - Chodzi o te złoża retelitu, które zapewniły ci dostatek! Nie przypuszczał, że jest taka przenikliwa. A poza tym wiedziała o nim więcej niż się spodziewał. - Cóż w tym dziwnego? - lekko się najeżył, ale nie chciał tego okazywać. - Jak to, co?! Umiem niuchać. Tylko kiep nie wpadłby na to, że wszedłeś komuś w drogę, kto już wcześniej odkrył tą planetoidę! - rzekła, a w jej oczach pojawiły się dziwne błyski. - Zdaje się, że jakaś pokrętna grupa przemytnicza chciała ukryć przed władzami fakt jej posiadania i eksploatowania! Zdusił w sobie niepokój. - Sadzisz, że będą chcieli się zemścić?! - Całkiem możliwe - odpowiedziała. - Od kilku dni węszono w tej okolicy. Pytano o ciebie i twoje koneksje. Oj, musisz naprawdę na siebie uważać! - rzekła, spoglądając z troską na kuzyna. Nie wierzył samemu sobie