To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Tymczasem filia agencji informacyjnej INS z San Francisco odnotowała, iż osoby na zdjęciach zrobionych podczas niedawnego napadu na bank w Oakland są zadziwiająco podobne do dwójki terrorystów, którzy rzekomo znajdują się w drodze do USA. CIA w ogóle umyła ręce twierdząc, że Brytyjczycy są przeczuleni na punkcie terroryzmu, a całe ich opracowanie jest bez sensu, ponieważ zgodnie z informacjami własnymi wywiadu Annalise Shenker poniosła śmierć podczas tajnej operacji przeprowadzonej przez CIA dwa lata temu w Berlinie. Innymi słowy - myślał Walter, przeżuwając ostatnią cząstkę pomarańczy - nikt nie ma pojęcia, co jest grane. Wypluł pestki w zwinięta dłoń i wstał. Wrzucił skórki razem z pestkami do papierowej torebki i ruszył w stronę swego biura. Zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie traci czas, lecz powziął zamiar prześledzenia wszelkich informacji mających związek z przesłaną teczką. Ćwierć wieku pracy w FBI coś mu dało: po pierwsze - nadciśnienie, po drugie - niezawodny węch. Ta sprawa śmierdziała z daleka. Harry Maxwell siedział rozwalony w miękkim fotelu z piwem w jednej ręce i papierosem w drugiej, czekając, aż jego przyjaciel, Daniel Pendergast, przetrawi propozycję, którą przed chwilą otrzymał. Pendergast, ubrany jedynie w luźne spodenki gimnastyczne błękitnego koloru, stał naprzeciw ogromnego płótna, nad którym właśnie pracował, wykańczając pędzlem jakiś detal gigantycznego kobiecego aktu. Fotel, w którym siedział Harry, stał w pobliżu wejścia do dużego pomieszczenia na strychu fabryki cygar, gdzie Daniel miał swoją pracownię i jednocześnie prywatne lokum. Harry spoglądał z góry na dość obskurną fasadę hotelu Bellevue po przeciwnej stronie ulicy. O tak późnej porze Waszyngton był całkiem wymarły i opustoszałą ulicę przemierzały jedynie taksówki bądź spóźnieni klienci baru Bellevue. Zbliżała się północ, lecz powietrze za oknem wciąż było nagrzane i duszne. Otwarte na całą szerokość okna przeszklonej ściany strychu nie wywoływały najmniejszego ruchu powietrza i Harry pocił się obficie, choć ubrany był jedynie w szorty i podkoszulek. - Jeśli nagle zostaniesz sławnym malarzem, to weź załóż sobie klimatyzację - poradził Harry zwracając się do odwróconego plecami Pendergasta, który stał dziesięć metrów dalej na poplamionej tytoniem podłodze. - Gdybym nagle zdobył sławę, nie musiałbym zostawać tu ani minuty dłużej - odparł Pendergast nie odwracając się. Wytarł swój pędzel w szmatkę, następnie zanurzył go w świeżej plamie różu na podręcznej palecie. - Też prawda - przyznał Harry szczerząc zęby. Wlał w siebie łyk piwa, które zdążyło już stracić orzeźwiający chłód. - Właśnie o to mi chodzi. Mógłbyś się teraz znajdować w swojej willi w dobrej dzielnicy, a jakaś ślicznotka z Muzeum Hirshorna podgryzałaby cię w uszko. - W Muzeum Hirshorna nie ma żadnych ślicznotek - mruknął ponuro Pendergast. - Tam są wyłącznie faceci w szarych garniturach, którzy interesują się jedynie malarzami po osiemdziesiątce. Takimi, co ledwo chodzą i nie mogą utrzymać pędzla. - Nie musiałbyś dorabiać jako taksówkarz - ciągnął Harry. - A zamiast Budweisera mógłbyś pijać Burton&Bitter. - Kiedy ja lubię Budweisera - oświadczył Pendergast. - Zresztą w więzieniu nie podają piwa ani szkockiej. - Wcale byś nie poszedł za kratki - zapewnił go Harry. - Daliby ci najwyżej wyrok w zawieszeniu. A nawet jeśliby nas wsadzili, to na krótko. Poza tym mówię ci, napiszą o nas książkę i jeszcze zapłacą za prawa do nakręcenia filmu. Tak czy owak nic na tym nie tracimy. Daniel Pendergast obrócił się z uniesionym pędzlem i patrzył na Harry'ego w milczeniu. Ostre światło lamp zawieszonych wysoko pod sufitem pozostawiało w cieniu dolną część jego pociągłej twarzy, uwydatniając długi nos i głęboko osadzone szare oczy. Szczupły, niewysoki artysta przypominał wyrośniętego, poczciwego szczura na dwóch nogach, w błękitnej biodrowej przepasce. - Ty to mówisz całkiem poważnie, prawda? - powiedział obserwując przyjaciela spod ściągniętych brwi. - Absolutnie - odparł Harry. Ostatni raz zaciągnął się papierosem, następnie wrzucił go do butelki. Daniel skrzywił się z niesmakiem. - Jak możesz... Cóż za obrzydliwy nawyk. - To skocz po popielniczkę - odciął się Harry. Pendergast zbliżył się do staroświeckiej lodówki pod ścianą, z prawej strony sztalug, znalazł puszkę Pepsi i otworzył ją. Przeszedł w drugi koniec strychu, pod okno, i opadł na sponiewierany taboret z niskim oparciem - jeden z nielicznych elementów umeblowania. Prócz fotela, w którym siedział Harry, w pracowni znajdowało się jeszcze legowisko z gąbki przykrytej grubym płótnem, ledwie widoczne w mrocznej głębi strychu. - To historyjka z komiksu - stwierdził Daniel i pociągnął łyk Pepsi. - Nikt już nie robi napadów na pociągi. - Nieprawda - odrzekł Harry potrząsając głową. - A Ronnie Biggs z kumplami w sześćdziesiątym trzecim? - To było w Anglii - zauważył Daniel. - I wszystkich wyłapano. - Bo oni głupio pograli - stwierdził Harry. - Nie to, co my