To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Panowie Piotr i Marcjal Daru nie żyją, Piotr zmarł około 1.829 r., Marcjal dwa albo trzy lata wcześniej. Pani Le Brun — pani margrabina de Grave (były minister wojny). Przy stole nie było ani jednego dania, które by mi sprawiło przyjemność. Kuchnia paryska nie smakowała mi strasznie i jeszcze mi nie smakuje po tylu latach. Ale ta przykrość była niczym w moim wieku; odczuwałem ją wszak i wówczas, kiedy mogłem iść do restauracji. Za to przymus moralny mnie zabijał. To nie było uczucie niesprawiedliwości i nienawiści do ciotki Serafii jak w Grenobli. Dałby Bóg, abym się był wykpił tego rodzaju niedolą! To było o wiele gorzej, to było nieustanne poczucie rzeczy, które chciałem czynić, a których nie mogłem dosięgnąć. Osądźcie rozmiar mego nieszczęścia! Ja, który się miałem równocześnie za Saint-Preux i Valmonta (z Niebezpiecznych związków, naśladowania Klarysy, które się stało brewiarzem prowincjałów), ja, który czując w sobie nieskończoną skłonność do tego, aby kochać i być kochanym, sądziłem, że brak mi tylko sposobności, ja czułem się niezdarny i niezręczny w towarzystwie, które mi się wydawało smutne i markotne; cóż by dopiero było w miłym salonie! Więc to był ów Paryż, którego tyle pragnąłem! Nie rozumiem dzisiaj, w jaki sposób ja nie oszalałem od 10 listopada 1799 do 20 kwietnia w przybliżeniu, kiedy wyjechałem do Genewy. Nie wiem jeszcze, czy poza obiadem nie musiałem bywać na śniadaniu. Ale, jak odmalować moje szaleństwo? Wyobrażałem sobie społeczeństwo jedynie wyłącznie na podstawie Sekretnych pamiętników Duclosa, trzech czy siedmiu tomów Saint- Simona do owego czasu wydanych oraz romansów. Widziałem świat — a i to przez szyjkę od butelki — jedynie u pani de Montmaur, oryginału pani de Merteuil z Niebezpiecznych związków. Była teraz stara, bogata i kulawa. Tego byłem pewny; co się tyczy strony moralnej, protestowała, kiedy mi chciano dać tylko pół smażonego orzecha, gdy przychodziłem do niej do Chevallon; zawsze mi kazała dawać cały. „To robi taką przykrość dzieciom!” — mówiła. To jest wszystko, co zaobserwowałem, jeżeli chodzi o jej stronę moralną. Pani de Montmaur wynajęła albo kupiła dom Drevo nów, młodych hulaków, przyjaciół mego wuja R. Gagnona, którzy się prawie zupełnie zrujnowali. Autentyczny szczegół o pani de Montmaur, oryginale pani de Merteuil, jest może tu nie na miejscu, ale chciałem przez anegdotę z orzechem pokazać, ile ja znałem świata. To nie wszystko, są gorsze rzeczy. Wyrzucałem sobie jak hańbę, prawie jak zbrodnię, milczenie, które panowało zbyt często na dworze starego mieszczanina, znudzonego despoty, jakim był stary Daru. To była moja główna zgryzota. Mężczyzna powinien był być — wedle mnie — namiętnym kochankiem, a równocześnie wnosić radość i życie w każde towarzystwo. A jeszcze ta powszechna radość, ta sztuka podobania się wszystkim nie powinna się opierać na sztuce schlebiania gustom i słabościom: nie śniło mi się zgoła o tej stronie sztuki podobania się, która byłaby mnie prawdopodobnie oburzyła. Przyjemność, której pragnąłem, to była czysta radość Szekspira w jego komediach, swoboda, która panuje na dworze wygnanego księcia w lesie ardeńskim. Ta czysta i lotna radość na dworze starego prefekta-libertyna, do tego znudzonego i dewota, jak sądzę!!! Absurd nie może sięgać dalej; ale moje nieszczęście, mimo że oparte na absurdzie, było mimo to niemniej realne. Te milczenia, kiedy byłem w salonie pana Daru, doprowadzały mnie do rozpaczy. Czym byłem w tym salonie? Nie otwierałem ust, jak mi mówiła później pani Le Brun, margrabina de [Grave]. Hrabina d’Oraison wspomniała mi niedawno, że pani Le Brun lubi mnie; poprosić ją o jakieś objaśnienia co do miny, jaką miałem w salonie pana Daru w czasie mego pierwszego pobytu, z początkiem 1800. Umierałem z przymusu, ze skrępowania, z niezadowolenia z samego siebie