To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Lato za latem bieży, Nie masz go z bojowiska; Ja młoda śród młodzieży, A droga cnoty śliska! Nie dochowałam wiary, Ach! biada mojej głowie! Król srogie głosi kary; Powrócili mężowie. "Ha! ha! mąż się nie dowie! Oto krew! oto nóż! Po nim już, po nim już! Starcze, wyznałam szczerze. Ty głoś świętymi usty, Jakie mówić: pacierze, Gdzie mam iść na odpusty. Ach, pójdę aż do piekła, Zniosę bicze, pochodnie, Byleby moje zbrodnię Wieczysta noc powlekła." "- Niewiasto, - rzecze stary - Więc ci nie żal rozboju, Ale tylko strach kary? Idźże sobie w pokoju, Rzuć bojaźń, rozjaśń lica, Wieczna twa tajemnica. Bo takie sądy boże, Iż co ty zrobisz skrycie, Mąż tylko wydać może; A mąż twój stracił życie." Pani z wyroku rada, Jak wpadła, tak wypada; Bieży nocą do domu Nic nie mówiąc nikomu. Stoją dzieci przed bramą, "Mamo, - wołają- Mamo! A gdzie został nasz tato?" - "Nieboszczyk? co? wasz tato?" - Nie wie, co mówić na to. - "Został w lesie za dworem, Powróci dziś wieczorem." Czekają wieczór dzieci; Czekają drugi, trzeci, Czekają tydzień cały; Nareszcie zapomniały. Pani zapomnieć trudno, Nie wygnać z myśli grzechu. Zawsze na sercu nudno, Nigdy na ustach śmiechu, Nigdy snu na źrenicy! Bo często w nocnej porze Coś stuka się na dworze, Coś chodzi po świetlicy. "Dzieci - woła - to ja to, To ja, dzieci, wasz tato!" Noc przeszła, zasnąć trudno. Nie wygnać z myśli grzechu. Zawsze na sercu nudno, Nigdy na ustach śmiechu! - "Idź, Hanko, przez dziedziniec. Słyszę tętent na moście, I kurzy się gościniec; Czy nie jadą tu goście? Idź na gościniec i w las, Czy kto nie jedzie do nas?" Jadą, jadą w tę stronę, Tuman na drodze wielki, Rżą, rżą koniki wronę, Ostre błyszczą szabelki. Jadą, jadą panowie, Nieboszczyka bratowie! - "A witajże, czy zdrowa? Witajże nam, bratowa. Gdzie brat?" - "Nieboszczyk brat, Już pożegnał ten świat." - "Kiedy?" - "Dawno, rok minął, Umarł... na wojnie zginął." - "To kłamstwo, bądź spokojna! Już skończyła się wojna; Brat zdrowy i ochoczy, Ujrzysz go na twe oczy." Pani ze strachu zbladła, Zemdlała i upadła, Oczy przewraca w słup, Z trwogą dokoła rzuca. - "Gdzie on? gdzie mąż? gdzie trup?" Powoli się ocuca; Mdlała niby z radości I pytała u gości: "Gdzie mąż, gdzie me kochanie, Kiedy przede mną stanie?" - "Powracał razem z nami, Lecz przodem chciał pośpieszyć, Nas przyjąć z rycerzami I twoje łzy pocieszyć. Dziś, jutro pewnie będzie, Pewnie kędyś w obłędzie Ubite minął szlaki. Zaczekajmy dzień jaki, Poszlemy szukać wszędzie, Dziś, jutro pewnie będzie." Posłali wszędzie sługi, Czekali dzień i drugi, Gdy nic nie doczekali, Z płaczem chcą jechać dalej. Zachodzi drogę pani: - "Bracia moi kochani, Jesień zła do podróży, Wiatry, słoty i deszcze. Wszak czekaliście dłużej, Czekajcie trochę jeszcze." Czekają. Przeszła zima, Brata nie ma i nie ma. Czekają; myślą sobie: Może powróci z wiosną? A on już leży w grobie, A nad nim kwiatki rosną, A rosną tak wysoko, Jak on leży głęboko. I wiosnę przeczekali, I już nie jadą dalej. Do smaku im gospoda, Bo gospodyni młoda; Że chcą jechać, udają, A tymczasem czekają; Czekają aż do lata, Zapominają brata. Do smaku im gospoda I gospodyni młoda. Jak dwaj u niej gościli, Tak ją dwaj polubili. Obu nadzieja łechce, Obadwaj zjęci trwogą, Żyć bez niej żaden nie chce, Żyć z nią obaj nie mogą. Wreszcie na jedno zdani, Idą razem do pani. - "Słuchaj, pani bratowo, Przyjm dobrze nasze słowo. My tu próżno siedzimy, Brata nie zobaczymy. Ty jeszcze jesteś młoda, Młodości twojej szkoda. Nie wiąż dla siebie świata, Wybierz brata za brata". To rzekli i stanęli, Gniew ich i zazdrość piecze, Ten, to ów okiem strzeli, Ten, to ów słówko rzecze; Usta sine przycięli, W ręku ściskają miecze. Pani ich widzi w gniewie, Co mówić, sama nie wie. Prosi o chwilkę czasu, Bieży zaraz do lasu. Bieży w dół do strumyka, Gdzie stary rośnie buk, Do chatki pustelnika, Stuk stuk, stuk stuk! Całą mu rzecz wykłada, Pyta się, co za rada? - "Ach, jak pogodzić braci? Chcą mojej ręki oba? Ten i ten się podoba: Lecz kto weźmie? kto straci? Ja mam maleńkie dziatki, I wioski, i dostatki, Dostatek się zmitręża, Gdy zostałam bez męża. Lecz, ach! nie dla mnie szczęście! Nie dla mnie już zamęście! Boża nade mną kara, Ściga mnie nocna mara, Zaledwie przymknę oczy, Traf, traf, klamka odskoczy; Budzę się, widzę, słyszę, Jak idzie i jak dysze, Jak dysze i jak tupa, Ach, widzę, słyszę trupa! Skrzyp, skrzyp, i już nad łożem Skrwawionym sięga nożem, I iskry z gęby sypie, I ciągnie mię, i szczypie. Ach, dosyć, dosyć strachu, Nie siedzieć mnie w tym gmachu, Nie dla mnie świat i szczęście, Nie dla mnie już zamęście!" "Córko, - rzecze jej stary - Nie masz zbrodni bez kary. Lecz jeśli szczera skrucha, Zbrodniarzów Pan Bóg słucha. Znam ja tajnie wyroku, Miłą ci rzecz obwieszczę; Choć mąż zginął od roku, Ja go wskrzeszę dziś jeszcze." - "Co, co? jak, jak? mój ojcze! Nie czas już, ach, nie czas! To żelazo zabójcze Na wieki dzieli nas! Ach, znam, żem warta kary, I zniosę wszelkie kary, Byle się pozbyć mary. Zrzekę się mego zbioru I pójdę do klasztoru, I pójdę w ciemny las