To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Gdy jednak ruszyliśmy w ich kierunku, najbliższy postawił żagle i ulotnił się. Oddaliśmy w jego kierunku strzał i wtedy zwinął żagle. Na nasze zapytanie, dlaczego wypiera się swojej niemieckości, załoga odparła, że byłoby to dla niej niebezpieczne, ryzykowałaby, że inni mogą zerwać i zniszczyć im sieci. Nasi dobrzy obywatele Emden pływali bowiem pod banderą holenderską, bojąc się przyznawać do niemieckich barw. Wszyscy kapitanowie naszych kutrów pochodzili z okolic położonych niedaleko granicy holenderskiej. W Lerwick spotkaliśmy takiego, który na nasz widok wciągnął banderę niemiecką, gorliwie dostarczył na pokład ponad tonę świeżych śledzi, potem jednak natychmiast wyszedł w morze i przepadł. Później oficer jednego ze stacjonujących tam holenderskich okrętów wojennych opowiadał nam, że ten sam lugier, który udawał niemiecki, nie dalej niż poprzedniego dnia wieczorem pojawił się jako Holender i na holenderskim okręcie wziął lekarza i lekarstwa. Macierzysta spółka wręcz zalecała swoim ludziom takie osobliwe postępowanie. W ten sposób doświadczyliśmy na własnej skórze, jak zahukany może być wielki naród pozbawiony panowania na morzu i jak bardzo obce były Niemcom te wartości, które morze im ofiarowywało. Tak niedawno jeszcze Palmerston groził, że okręt z niemiecką banderą traktowany będzie jak piracki. Gdy w tym samym 1872 roku znaleźliśmy się koło wyspy Amrum, wiele kutrów z Finkenwerder skryło się za wyspę, ponieważ angielska flotylla rybacka z Morza Północnego w liczbie 80 czy 90 statków opanowała wody wokół wyspy. Poleciliśmy naszym rybakom, żeby wypłynęli, gdyż nic nie sprawiłoby nam większej przyjemności niż przyłapanie jednego z tych Anglików na przekroczeniu pasa trzech mil morskich. Finkenwerderczycy odparli, że się nie odważą, gdyż nie zawsze będziemy na miejscu, aby ich chronić. Tak to było z narodową dumą i tyle mieliśmy do powiedzenia na własnym wybrzeżu. Co za upadek od czasów Hanzy! Nieustanne wysiłki Stoscha, żeby pod każdym względem popierać niemieckie interesy na morzu, od samego początku jego urzędowania napotykały na wielkie trudności. Służba poza granicami kraju przekraczała właściwie ówczesne możliwości marynarki. Każdy dowódca działający za granicą mógł jednak zawsze liczyć na poparcie Stoscha, nawet jeżeli wobec ówczesnego braku połączeń kablowych, przyszło mu samodzielnie podejmować niełatwe czasem decyzje. Nie obywało się przy tym bez zatargów z kanclerzem Rzeszy. W roku 1873, kiedy byłem ofi- 30 cerem wachtowym na okręcie „Friedrich Karl", otrzymaliśmy polecenie ochrony Niemców w ogarniętej woj na domową południowej Hiszpanii6. Zajęliśmy awizo obsadzone przez rokoszan pod czerwoną flagą; już to nie znalazło uznania w oczach Bismarcka. Kiedy jednak nasz dowódca, Werner, na prośbę Niemców (ale też zarządu miejskiego Malagi) wspólnie z brytyjskim pancernikiem „Swiftsure" zatrzymał „Almansę" i „Victorie", okręty buntowników, które plądrowały przybrzeżne miasta, zaś ich załogi razem z przywódcą, generałem Contrerasem, wysadził na ląd w Cartagenie, z Berlina przyszła dymisja dla Wernera i rozkaz opuszczenia redy przez naszą eskadrę. Jak się potem dowiedzieliśmy, w Berlinie Stosch razem z Moltkem występowali w obronie Wernera, podczas gdy Bismarck nastawał na jego zwolnienie i wręcz chciał postawić go przed sądem wojennym. Operację w Cartagenie przeprowadziliśmy wspólnie z okrętami brytyjskimi, które teraz ku naszemu wstydowi musieliśmy opuścić. W Gibral-tarze zszedł Werner. Uprzednio jednak przeczytał nam kilka listów od Stoscha, a na koniec powiedział: „oto co pisze do mnie ten człowiek". Był to swego rodzaju bunt. Powszechny szacunek, jakim do tej pory się cieszyliśmy (wystarczało, że pokazała się nasza flaga; gdy tylko rozeszła się wieść, że „Federico Carlos estä aqui"7, uspakajało się całe pełne rebeliantów wybrzeże) zmalał wraz z zaparciem się Wernera. Później mieliśmy wielkie trudności nie tylko z powstańcami. O ile gdy przedtem wielu Niemców znów przypominało sobie, że jest Niemcami i liczba ich na listach konsulatu stale rosła, ba, w Maladze w ciągu ośmiu dni wzrosła trzykrotnie, teraz znów zaczęto ich źle traktować, a w Cartagenie nawet obrabowano. W związku z tym otrzymaliśmy rozkaz, żeby zaatakować ten ufortyfikowany port. Z wojskowego punktu widzenia, z „Friedrichem Karlem" i jedną kano-nierką, nie było to jednak takie proste. Nasz nowy dowódca odtelegra-fował Stoschowi, że wątpi, czy z siłami, jakimi dysponuje, uda mu się spełnić ten rozkaz. Stosch odpowiedział z klasyczną, charakterystyczną dla niego, surowością: inne okręty będą w pogotowiu żeby przyjść nam z pomocą, a poza tym zwraca uwagę, że walczą nie okręty, lecz ludzie. Podeszliśmy więc pod Cartagenę i szybko wykonaliśmy rozkaz. Na całym wybrzeżu straciliśmy już jednak na znaczeniu, co nie pozostało bez następstw, również gospodarczych. Anglicy nie mieli w zwyczaju poświęcać swoich oficerów ani pod względem politycznym, ani wojskowym, niezależnie od tego, czy postępowali zgodnie z przepisami, czy 31 też nie. Czy było to zniszczenie tureckiej floty pod Navarinem8, walki o fort Taku9, ucieczka córki sułtana Zanzibaru, czy zaplanowane morderstwo, na przykład sir Rogera Casementa10, sprawa „King Stephen"11, czy wręcz ludobójstwo dokonane przez załogę HMS „Baralong"12, które po cichu najprawdopodobniej potępili, Anglicy z zasady osłaniają swoich ludzi, żeby wzmóc szacunek dla każdego Brytyjczyka na świecie i aby ci chętnie się nawzajem popierali. W angielskiej służbie zagranicznej panuje również swoboda poczynań, przy czym przezornie wątpliwe posunięcia firmują w miarę możliwości podrzędni pracownicy, a nie szefowie placówek. U nas przestrzega się'niezłomnie ustalonej hierarchii