To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Gdzie tu można usiąść?! - spytał podniesionym tonem Marceli. Dwa krzesełka, znajdujące się w pokoju, były zajęte przez Tomka i Elkę, którzy nawet nie dosłyszeli, o co Marcelek pytał. Marcelkowi to się nie spodobało. Nie należał do osób, które mogłyby siedzieć na podłodze. Roma spojrzała na niego i przyniosła z drugiego pokoju wiklinowy fotel na biegunach. - Siadaj, proszę - rzekł Marcelek uprzejmie, wyprężoną ręką wskazując Patrycji punkt w centrum bujaka. Ona spojrzała badawczo we wskazany punkt, po czym usiadła na podłodze. Baltona parsknął śmiechem w harmonijkę, po czym splunął i zagrał skoczny kawałek country. Marcelek zacisnął szczęki, przygładził i tak już gładkie włosy i sztywno usiadł w fotelu, starając się opanować jego kołysanie. W tym celu musiał wpierać stopy w podłogę. Fotel zatrzeszczał wszystkimi splotami wikliny, Marcelek poprawił się w nim i zacisnął dłonie na poręczach fotela. - Widziałeś film Jarmuscha "Poza prawem"? - zapytał towarzyskim tonem Baltona, zwracając się wprost do Marcelka. - Nie, niestety - rzekł Marcelek. - Niestety, mało chodzę do kina. Mam strasznie dużo nauki, wiesz. - Rozumiem - rzekł Baltona i dmuchnął w harmonijkę. - Ale co tam, myślę, że i tak by ci się Jarmusch nie podobał. - Nie każdemu zaraz musi się podobać - wtrąciła bojowo Patrycja, którą Baltona potwornie irytował tą swoją pewnością siebie i arogancją ukrytą pod uprzejmą miną. - De gustibus non est disputandum (O gusta nie należy się spierać). Każdy może mieć swoje upodobania, jeden na przykład czesze się na boczek, a drugi maluje włosy na buraczkowo. Jeden i drugi mają prawo do swego stylu i choćby inni na ich widok mieli nawet mdłości, nie mogą wtrącać się i narzucać im swego widzimisię. Prawda? Ledwie skończyła mówić, wyczuła, że chyba niechcący strzeliła jakąś gafę, bo obaj panowie zrobili dziwne miny. Ale nie było już czasu dłużej się nad tym zastanawiać, weszła Roma, niosąc tacę z porcelanowymi miseczkami, w których był ryż, polany chińskim sosem, z wołowiną i grzybami. Pachniało to bardzo ładnie, a smakowało jeszcze lepiej - miało w sobie kawałki bambusa, smażone jarzyny i przyprawę "pięć smaków". Baltona, pochłonięty wydobywaniem z harmonijki długich, smętnych, przeciągłych tonów, teraz odłożył swój instrument, zdjął okulary i ukazał światu nieduże, wesołe oczka koloru niebieskiego. Ilekroć Patrycja widziała go bez okularów, zawsze była jednakowo zaskoczona - tyle zmieniały te jego pełne humoru oczy łobuziaka i psotnika. Wydawał się kimś zupełnie innym i dużo by dała, żeby się dowiedzieć, które wcielenie szanownego pana Baltony było prawdziwe. Teraz wziął miseczkę z rąk Romy, zajrzał ciekawie do środka powąchał z zapałem i pożarł zawartość paroma ruchami porcelanowej łyżki. - Świetne! - powiedział, odstawił miseczkę i znów zaczął grać. Tak mijał kwadrans po kwadransie. Był to bez Wątpienia najnudniejszy z Sylwestrów, jakie kiedykolwiek przeżyła Patrycja Borejko. Wydarzenia następowały po sobie z nużącą monotonią, atmosfera była jakaś sztuczna i zarazem pełna napięcia. Tomek i Elka tonęli w intymnym dialogu, Roma, milcząc posępnie, wnosiła coraz to nowe potrawy i napoje, Baltona zjadał, co mu podano, po czym natychmiast grał dalej, Marcelek, trzeszcząc wikliną, chybotał się w fotelu - i wreszcie nastała północ. - Bib-bam po raz dwunasty - mruknął Baltona, patrząc na zegarek. - Oto jeszcze jeden rok odpłynął w mroki przeszłości. Żegnajcie, stare smutki. Witajcie, nowe smutki, nowe troski, nowe lęki i nowe rozczarowania. - Dlaczego aż tak pesymistycznie? - rzucił swobodnym tonem Marcelek, ściskając oburącz poręcze fotela. - A dlatego, że jestem pesymistą, mój mały - wyjaśnił mu uprzejmie Baltona. -A dlaczego jesteś pesymistą, mój mały? - odparował Marcelek. • - A dlatego, mój mały, że jak dotąd nie zdarzyło się w moim życiu nic przesadnie optymistycznego - odparł Baltona i dmuchnął w harmonijkę. - Chyba przesadzasz - rzekł Marcelek gładko. - A to możliwe - odparł Baltona ze znudzeniem. I położył się na wznak na podłodze. Roma zrobiła mu zdjęcie małym aparatem automatycznym, potem obfotografowała wszystkich naokoło. A potem poszła po szampana. Marcelek z trzeszczeniem poderwał się z fotela i pomógł Romie otworzyć butelkę. Robił to bardzo zręcznie, wykazując sporą praktykę. Rozlał płyn do kieliszków, porozdzielał je pomiędzy chętnych i sprawnie wzniósł toast: - Do siego roku!!! Baltona obserwował jego poczynania z niechętną ciekawością. - Trafił ci się salonowiec, Patrycjo - powiedział wreszcie. Były to pierwsze słowa, jakie Baltona skierował bezpośrednio do niej, od paru godzin. Patrycja uznała wobec tego, że nie ma obowiązku odpowiadać. Wszyscy wstali i stuknęli się kieliszkami. Baltona upił łyczek ze swojego szampana, skrzywił się lekko i odstawił go na stolik. - No, to do siego roczku! - powiedział i pocałował Romę w same usta. - Lubię całować dziewczyny - wyjaśnił z rozbrajającą szczerością, po czym już ruszał składać życzenia Elce, ale Tomek odsunął go stanowczo na bok, proponując, by może pocałował jego. Baltona odmówił i, wciąż się śmiejąc, od niechcenia objął Patrycję. Niestety, Patrycja natychmiast oblała się gorącym rumieńcem. Baltona przyjrzał jej się z bliska i objął ją mocniej. Patrycja gwałtownie odwróciła głowę w bok. Na taki objaw awersji Baltona zaśmiał się krótko i wypuścił ją z uścisku, mówiąc rzeczowo: - Do siego roku. Po czym przeciągnął się i oświadczył, że idzie do domu. - Nie idź!!! - wyrwało się Romie. Ale on pomachał wszystkim ręką i poszedł. 3. Zaraz potem rozeszli się inni. Tomek postanowił, że pójdą sobie z Elką na miły spacer po śniegu, z pękami sztucznych ogni