To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Słyszeliście, zwiadowco-dwa? Oni dosłownie robią pod siebie. Rozumiecie to wulgarne wyrażenie? Łożkin wyciągnął rękę i nacisnął kilka przycisków naraz. Rozmowa badaczy z innej planety został przerwana. - Dosyć! - krzyknął Łożkin. - Nie mogę tego słuchać. - Niech pan poczeka. Minc włączył z powrotem aparaturę. Wrócili Grubin i Udałow. - No i jak? - zapytał Grubin. - Domyślili się, że to twierdzenie matematyczne? - Pitagorasa nazywają Priudoniksem - oświadczył Łożkin. -Nie ma co z nimi gadać. - Czyżby udało się nawiązać kontakt? - ucieszył się Udałow. - Obawiam się, że wręcz przeciwnie - powiedział Minc. - Nie chcą nas uznać za istoty rozumne. - Dlaczego? - Nasza znajomość twierdzeń matematycznych ich nie przekonuje. Uważają, że żyjemy w brudzie. - Lwie Chrystoforowiczu! - zawołał błagalnym głosem Udałow. - Nie dałoby się zrobić tak, żeby maszyna zaczęta działać na odwrót? Żebyśmy mogli im powiedzieć... - Spróbuję. - Profesor zaczął majstrować przy przyciskach. -Proszę, Korneliuszu Iwanowiczu, teraz może pan rozmawiać z braćmi w rozumie, jak długo pan chce. Udałow wziął mikrofon, odchrząknął i zaczął: - Bracia w rozumie, słyszycie mnie? - Kto nawiązuje łączność bez zezwolenia? - szczeknęła w odpowiedzi Centrala. - Zwracają się do was przedstawiciele ziemskiej cywilizacji. Cywilizacji, którą teraz zobaczyliście na własne oczy i której wielkości nie byliście w stanie ogarnąć! - Dobrze mówi - poparł go Łożkin. - Dawaj dalej, śmiało! - Proszę wyjść z eteru, przeszkadzacie nam w pracy - odpowiedziała Centrala. - Nie mamy zwyczaju dyskutować z aborygenami. - Nie jesteśmy aborygenami - zaprotestował Udałow. - Możemy pochwalić się ogromnymi osiągnięciami w dziedzinie nauki, rolnictwa oraz literatury i sztuki. - Udało mi się go zlokalizować - oznajmił drugi głos, należący do jednego ze zwiadowców. - To ten sam, który umie dodać dwa do dwóch. - Oszaleć można! - zdenerwowała się Centrala. -Tracimy czas, a on blokuje eter. - Przyjrzyjcie się nam! - krzyknął zrozpaczony Udałow. - Jest nam przykro, że nie chcecie nas uznać za równych sobie. Zasługujemy na przyjaźń i równoprawne traktowanie. - Będziemy musieli odlecieć - zadecydowała Centrala. - Proszę wszystkich zwiadowców, aby wracali na statek. Nigdy bym nie przypuszczał, że aborygeni mogą być na tyle bezczelni i nietaktowni. - A więc, nie chcecie? - zapytał groźnie Łożkin, zabierając sąsiadowi mikrofon. - Niczego nie chcemy - powiedziała Centrala. - Zostawcie nas w spokoju. Przylatujemy na planetę, odkrywamy ją... - Nie trzeba nas odkrywać - powiedział Łożkin. - Już nas odkryto. - Odkrywamy ją - upierała się Centrala - znajdujemy niski poziom kultury i techniki, dowiadujemy się, że żyjecie w mrowiskach, niszczycie powietrze i wodę, tępicie inne żywe istoty, dochodzimy do wniosku, że będziecie potrzebowali milionów lat, żeby uzyskać prawo do miana „cywilizacja", a wy bezczelnie wtrącacie się do naszych rozmów, do naszej działalności i próbujecie przyciągnąć naszą uwagę... nie... nie, dosyć tego. Zwiadowcy na pokładzie? - Poczekajcie! - wykrzyknął Udałow. - Jeszcze nie wszystko stracone. Będziemy się uczyć! - Wszyscy na miejsca! - zakomenderowała Centrala. - Dzieci, nasza wycieczka na dziką planetę zakończyła się wcześniej, niż planowaliśmy. Alę mam nadzieję, że teraz już będziecie wiedzieli - gdy zobaczycie dzikusa, trzymajcie się od niego z daleka. Dzikusy są złośliwe, bezczelne i natrętne... Ostatnich słów już niemal nie było słychać, najwidoczniej statek kosmitów odlatywał z Ziemi w niezmierzone dale kosmosu. - Tak... - westchnął Grubin. -To były dzieci. - Od dzieci nie można oczekiwać wrażliwości - powiedział Łożkin. -Wszystkie dzieci są natrętne, a jeśli w dodatku pozwala im się pętać po kosmosie, to już lepiej w ogóle ich nie słuchać. - Oczywiście - zgodził się Minc, wyłączając aparaturę i przecierając oczy. Strasznie chciało mu się spać. - Oczywiście, możemy potraktować sceptycznie wnioski dotyczące naszego życia, skoro wypowiadali je uczniowie z innej planety. - Gdyby to byli dorośli, zrozumieliby - powiedział Udałow. - Gdyby to byli dorośli - poprawił go po cichu Grubin - mogliby dojść do jeszcze gorszych wniosków. - Ile można! - zdenerwował się nagle Łożkin. - Ciągle powtarzam, że najwyższa pora zająć się oczyszczaniem środowiska naturalnego, żebyśmy nie musieli się wstydzić przed resztą kosmosu. Nikt nie zwraca na to uwagi! Kosmici już nawet dzieci nie chcą do nas puszczać! Pozostali milczeli. 1977 ŻEGNAJ, SWOBODO Gdy Popsi-kon z planety Palistrata odwiedził Wielki Guslar, korzystał z bezinteresownej gościnności Korneliusza Udałowa. Odlatując, zaprosił Udałowa, aby w dogodnym dla siebie terminie odwiedził jego planetę. Korneliusz Iwanowicz zdecydował się odwiedzić przyjaciela następnego lata. Niewysoki, zgrabny Popsi-kon czekał na Udałowa na kosmodromie. Szczęśliwy, że go widzi, Popsi-kon objął Korneliusza i ucałował w oba policzki - nauczył się tego na Ziemi. Nie przestając pytać o wspólnych znajomych, o pogodę, o budownictwo mieszkaniowe, o urodzaj w Guslarze, zaprowadził Korneliusza do samochodu. Pojechali do miasta. Udałow z zainteresowaniem rozglądał się, przypatrując się mieszkańcom Palistraty i zaznajamiając z warunkami życia. Samochód jechał miękko po wysprzątanych ulicach stolicy, wzdłuż których rosły rozłożyste drzewa, mijał skromne, eleganckie szyldy i gustownie zaprojektowane witryny. Wydawało się, że nikt się w tym mieście nie spieszy, ludzie cierpliwie czekali na skrzyżowaniach na zielone światło, żeby przejść przez ulicę, dzieci były czyściutkie i schludne