To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Poza tym, co dobrego zrobilibyśmy, zostając tutaj? Jak mamy walczyć, gdy Tzi w końcu przejdzie przez jaskinię ze swoimi psami i żołnierzami? - Będziemy walczyć jak zawsze - odparł Granger. - Zdołaliśmy wyjść cało dzięki temu, że byliśmy wytrwali i mieliśmy mnóstwo szczęścia. Nigdy przecież nie wiadomo, jak to wszystko się skończy. Nie wolno się poddawać. Lepiej umrzeć stojąc niż klęcząc. - W porządku - rozmyślał głośno Indy. - Powiedzmy, ze stanie się cud i wygramy. Nauczymy tych ludzi używać włóczni i kijów i siłą wygnamy Tzi z tej doliny. I tak byśmy przegrali, bo umieliby już zabijać. - Wkrótce i tak się tego nauczą. - Chcę zostać - powiedział Indy. - Miałem zamiar zostać, odkąd tu przybyłem i ta dziewczyna o cudownych oczach dała mi kwiaty. Kiedy zapytałem Starbucka, czy jest z tymi ludźmi w bliskim kontakcie, nie było to powodowane tylko ciekawością. Chciałem zaplanować tu swoje życie. Koniec z walką, z klątwami, a zwłaszcza z faszystami. Ale bym nie potrafił. Uważam, że tak nie można. - Jones, przyprawiasz mnie o ból głowy. - Uproszczę to dla ciebie - Indy wstał i wziął thompsona i jego magazynek z pięcioma nabojami na ramię. - Zrobię, co będę mógł. Możesz ze mną iść albo nie. - Jasne - zgodził się Granger. - Ale są dwie sprawy. Nasza dyskusja na temat ostatniego jaja tryceratopsa jest daleka od zakończenia. Nadal myśl, że jego miejsce jest w muzeum, a jeśli się wykluje, w czymś w rodzaju zoo. - Dobra - powiedział Indy. - Omówimy to, kiedy nadejdzie pora. A druga sprawa? - Idę po broń - oświadczył Granger. 9. Dziecko burzy Indy wyjrzał zza skraju wąwozu na step, patrząc spod spuchniętych powiek. Przypatrywał się każdej nierówności, każdej skale i skarłowaciałemu drzewu, z niepokojem szukając wzrokiem jakiegoś śladu Tzi. Przez ostatni tydzień on i Granger desperacko bawili się w chowanego z Tzi i jego żołnierzami, odciągając ich od doliny coraz dalej w stepy. W zdolnych rękach Grangera pięć pocisków w thompsonie oznaczało pięciu marwych, żołnierzy, którzy odeszli zbyt daleko od reszty armii Tzi i zapłacili za swój błąd własnym życiem. Dzięki tym nierozważnym wojakom zyskali trochę jedzenia, wody, mauzer oraz webleya, odebranego Indy'emu w czasie, który teraz zdawał się minioną epoką geologiczną. Indy'emu zostało tylko kilka naboi do webleya - garść w kieszeni marynarki i sześć w bębenku. Mongolscy jeźdźcy należeli do najlepszych na ziemi i stanowili trudny cel dla broni ręcznej. Sytuacja Grangera przedstawiała się jeszcze gorzej. W magazynku w mauzerze było dziesięć naboi, a jego taśma nabojowa była pusta. - Skończyła nam się woda - oznajmił Granger. - A wczoraj zjedliśmy resztkę tego żałosnego szczurzego mięsa. Zdjął swój kapelusz safari i otarł rękawem pot z brwi. Indy spoglądał na cienie wydłużające się pod skalistą skarpą, gdy słońce się obniżało. - Przypuszczam, że pytanie, czy masz jakieś dobre wiadomości, byłoby przesadą - Co? - spytał Granger. - Dobre wiadomości - powtórzył Indy. - Masz jakieś? - Nasze koniki są zmęczone - powiedział Granger, z powrotem nakładając kapelusz. - Jeździliśmy na nich zbyt ostro. Starałem się ciebie ostrzec, Jones. Jak zwykle, nie chciałeś mnie słuchać. W zapadających ciemnościach coś się ruszyło. Mogła to być antylopa... albo jeden z żołnierzy Tzi. Indy przeszukał wzrokiem to miejsce. Ponownie zauważył dziwny ruch. Teraz był już pewien, że ktoś wolno się do nich podkradał. - Są tam i czołgają się tutaj. Niestety na razie poza zasiągiem pistoletu. Aranżer obserwował miejsce, gdzie patrzył Indy. - Teraz już widzę. Jeśli to jeden ze zwiadowców Tzi, najpierw wyślą po nas swoje dzikie psy. - Podniósł mauzera, trzymając pistolet za uchwyt spoconymi palcami. - To złe miejsce, żeby po raz ostatni stawić opór. - Masz ostatnio dość denerwujący zwyczaj mówienia o rzeczach oczywistych, Jones. Nie potrzebują pomocy profesora, by obliczyć, że dwadzieścia naboi nie wystarczy do zabicia stu dzikich psów i pięćdziesięciu mongolskich ludożerców. Gniady kuc Indy'ego nastawił uszu i odwrócił łeb. Coś go zaniepokoiło. - Teraz na nas idą. Indy sięgnął po webleya, zatkniętego za pasek, czując, jak podnoszą mu się włosy na karku. - Myślisz, że najpierw wyśle na nas psy? - spytał. Mam nadzieję, że nie poszczują psów. Chciałbym strzelić do Tzi. - Stawiaj na psy - powiedział Granger. - Jesteś prawdziwą pociechą - stwierdził Indy. Gniadosz parsknął jeszcze raz, schylając szyję i walcząc z postronkiem, którym był przywiązany do pnia karłowatego drzewka. W oczach obu koników czaiła się wściekłość. Poczuły nadciągające stado psów. - Co z kucami? - spytał Indy. - Jak to co? - odparł Granger. - Psy również je zjedzą. Najpierw rozprują im brzuchy i wywalą wnętrzności na ziemią. Potem zajmie im trochę czasu ich wykończenie. - Puśćmy je - zaproponował Indy. Aranżer się zgodził. Oczywiście. Chyba ich już nie potrzebujemy. A możemy zyskać trochę czasu, jeśli psy rzucą się w pogoń za kucami i zostawią nas w spokoju. Granger opuścił mauzera i podszedł do miejsca, w którym były przywiązane konie. Odwiązał gniadosza, oplótł wodze wokół łęku, żeby się nie plątały pod kopytami, po czym uwolnił zwierzę. Kuc stanął dęba i skoczył w step, wierzgając kopytami. Potem Walter odwiązał drugiego. Indy rozejrzał się wokół. Równina była pusta na kilkaset metrów po obu stronach wąwozu. Znowu zwrócił uwagę na skarpę, gdzie widział ruszający się cień. - Jak myślisz, lepiej jest tutaj - spytał Indy - czy tam na dole? - Wolałbym zostać tutaj - odparł Granger i podniósł mauzera. Następnie schylił się po garść piasku i przesiał go przez palce. - Czy warto umierać za to, że ostatnimi siłami pomagamy się wykluć jedynemu żyjącemu na świecie tryceratopsowi? - Są gorsze rzeczy, za które się umiera - odrzekł Indy. - Poza tym, nie tylko to. Mowa też o Joan i Starbucku, i o Mieszkańcach Wydm - czy jak tam się oni sami nazywają. Czy myślisz, że Tzi ocaliłby niektórych z nich? - Gdybyśmy zabrali to jajo ze sobą do Nowego Jorku, przypadłoby nam w udziale największe odkrycie naukowe wszech czasów - powiedział Granger. - Wyobraź sobie, jaka by to była sensacja, gdyby się naprawdę wykluł. Zamiast tego skończę w mongolskim gulaszu. - Wyluzuj się - doradził Indy. - Zjedzą tylko twoje serce, a ono jest tak czarne, że prawdopodobnie Tzi będzie miał przez ciebie niestrawność. Czekaj, coś widzę... Jakieś zwierzę ukryło się u podnóża tych samych skał. - Pies - wyszeptał z rosnącą obawą. - Czy to nie ironia losu, że zwierzę, które lubię najbardziej na świecie, będzie sprawą mojej śmierci? - Zawsze wiedziałem, że w końcu dopadnie mnie jakieś zwierzę