To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Popatrzył na nią zirytowany, ale ból głowy sprawił, że szybko się uspokoił. Usiadł ostrożnie i oparł obolałą głowę o słomianą matę wyściełającą ściany wozu. Jedno jest pewne, pomyślał ponuro, Amberle nie musi się martwić, że znowu upije się tym winem. Do południa karawana posuwała się stale na zachód, a potem zatrzymała się na postój, podczas którego zjedzono lekki posiłek. Do tego czasu Wil poczuł się na tyle dobrze, by zjeść trochę suszonego mięsa i warzyw. Cephelo porozmawiał z nim przez chwilę, dopytując się uprzejmie o zdrowie pasażera, a potem odszedł, zajęty swoimi sprawami. Wędrowcy szeptali między sobą na temat owego niesprecyzowanego diabła i dla Wila stało się oczywiste, że rodzina jest więcej niż trochę zaniepokojona opowieścią starego trapera. Wędrowcy są przesądnym ludem i decyzja Cephela ignorująca takie ostrzeżenie im się nie spodobała. Popołudnie minęło bardzo szybko. Wil przejął prowadzenie wozu Cephela, a stara kobieta poszła się zdrzemnąć. Chłopak powoził czterokonnym zaprzęgiem przez bezmiar porośniętej trawą równiny. Obok niego siedziała Amberle; prawie się do niego nie odzywała, nuciła coś tylko po cichu do siebie. Wil zostawił ją samą sobie i skoncentrował się na prowadzeniu wozu. Przez cały czas obserwował uważnie rozległą przestrzeń. Kilka razy przejechał obok nich Cephelo na wielkim gniadoszu; za nim powiewały poły zielonego płaszcza, a jego śniada twarz była pokryta potem, gdyż dzień był upalny. Raz tylko, gdy wędrowcy prowadzili konie do wodopoju znajdującego się gdzieś na początku karawany, Wil dostrzegł Artaqa. Nikt na nim nie jechał; widocznie Cephelo nie zdecydował jeszcze, co zrobić z czarnym ogierem. Mogło to oznaczać, że nie zdecydował się również go zatrzymać. Jakąś godzinę przed zachodem słońca wjechali do Tirfing - krainy małych jezior i lasów ciągnących się od krawędzi równiny. Daleko na zachodzie, tuż pod czerwoną kulą zachodzącego słońca, rozciągała się czarna ściana lasów Westlandii. Wozy wędrowców wjechały na zalesiony odcinek drogi; szlak był pokryty koleinami i bruzdami wyrytymi przez niezliczoną ilość podróżnych, którzy jechali tędy przed nimi. Gdy tylko wjechali do lasu, upał szybko zelżał. Na drodze kładły się długie cienie, kłębiły się tumany kurzu. Przez prześwity między drzewami dostrzegali fragmenty jezior, w które obfitowała ta kraina. Gdy Cephelo zarządził w końcu postój, było już ciemno. Stanęli na dużej polanie otoczonej dębami; kilkaset metrów na północ leżało małe jezioro. Wozy, turkocząc i skrzypiąc, ustawiły się w znany okrąg. Wil był tak zesztywniały, że ledwo mógł się ruszać. Gdy mężczyźni wyprzęgali konie, a kobiety zaczynały przygotowania do wieczornego posiłku, chłopak z Vale zszedł ostrożnie z twardego kozła i próbował rozprostować kości. Amberle poszła inną drogą i Wil nie usiłował jej gonić. Pokuśtykał w stronę pobliskich drzew, przystając co parę kroków, aby się z bólem przeciągnąć i przywrócić krążenie w zdrętwiałych kończynach. Chwilę później usłyszał za sobą czyjeś kroki. Obrócił się i ujrzał Eretrię; jej smukła postać była kolejnym cieniem na tle ciemności. Miała na sobie buty z wysokimi cholewami i skórzane ubranie do jazdy. Wokół talii i na szyi powiewały czerwone, jedwabne chusty. Na ramiona spływały falujące na wietrze sploty czarnych włosów. Uśmiechnęła się do niego, a jej czarne oczy błysnęły figlarnie. - Nie odchodź zbyt daleko, Wilu Ohmsfordzie - powiedziała. - Diabeł może cię złapać i co wtedy poczniesz? - Niech mnie złapie. - Wil skrzywił się, pocierając bolące plecy. - W każdym razie nie planuję żadnych wędrówek, dopóki się nie najem. Usiadł w wysokiej trawie, opierając się o jeden z dębów. Eretria przyglądała mu się przez chwilę bez słowa, a potem usiadła obok. - Co robiłaś przez cały dzień? - zapytał Wil. - Obserwowałam cię - odparła i widząc wyraz jego twarzy, uśmiechnęła się filuternie. - Ty mnie oczywiście nie widziałeś i wcale nie miałeś mnie zobaczyć. - Dlaczego mnie obserwujesz? - Wil się zaniepokoił. - Cephelo tego chciał. - Dziewczyna uniosła w górę brwi. - Nie ufa tobie ani tej elfijskiej dziewczynie, która jest rzekomo twoją siostrą. Patrzyła na niego zuchwale, jak gdyby chciała sprowokować go, aby zaprzeczył. Wil zamarł przez chwilę ze strachu. - Amberle jest moją siostrą - oświadczył tak stanowczo, jak tylko mógł. - Ona jest tak samo twoją siostrą, jak ja córką Cephela. - Eretria pokręciła głową. - Nie wygląda tak, jak wyglądałaby twoja siostra; jej oczy mówią, że jest kimś więcej. Na razie jest mi to obojętne. Jeśli chcesz, żeby była twoją siostrą, niech tak będzie. Nie pozwól tylko, żeby Cephelo rozszyfrował to twoje małe oszustwo. Teraz Wil popatrzył na nią ze zdziwieniem. - Czekaj - powiedział po chwili. - Co masz na myśli, mówiąc, że Amberle jest tak samo moją siostrą, jak ty córką Cephela? Przecież powiedział, że jesteś jego córką, prawda? - To, co mówi Cephelo, niekoniecznie zgadza się z prawdą. W istocie rzadko kiedy tak bywa. Cephelo nie ma dzieci. Kupił mnie od mojego ojca, gdy miałam pięć lat. Mój ojciec był biedny i nie mógł mi niczego zapewnić. Miał jeszcze inne córki, więc nikt nie odczuł braku tej jednej. Teraz należę do Cephela, ale nie jestem jego córką. Powiedziała to tak rzeczowo, że Wil nie wiedział przez chwilę, co odpowiedzieć. Eretria spostrzegła jego zmieszanie i roześmiała się wesoło