To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Nie. Pojedzie sam. Jeden z ludzi Chandosa może prowadzić jego rumaka Gorpa oraz jucznego konia. Wspólnie spakowali wszystko i przygotowali do zniesienia i załadowania na konia. Jim wezwał zbrojnego pełniącego wartę przed słonecznym pokojem i kazał mu sprowadzić Johna Stewarda. Kiedy majordomus przyszedł, Jim pokazał mu bagaże. – Johnie – rzekł. – Jutro rano ma to być załadowane na jucznego konia, a mój wierzchowiec oraz rumak bojowy Gorp mają być przygotowane do drogi, gdyż o świcie wyjeżdżam z sir Johnem Chandosem. Jeśli Gorp jest rozleniwiony po tak długiej bezczynności, niech ktoś rozrusza go przed wschodem słońca. – Tak, milordzie. – Zajmiesz się, oczywiście, przygotowaniem śniadania, nie tylko dla mnie, ale i dla sir Johna, jego rycerzy oraz zbrojnych za murami, a także prowiantu na trzy dni. Wszystko to ma czekać w wielkiej sali o świcie. – Tak się stanie, milordzie – odparł Steward, nawet nie mrugnąwszy. – Będzie tak, jak sobie życzysz. Milord pragnie być obudzony godzinę przed wschodem słońca? – Może trochę wcześniej. – Bardzo dobrze, milordzie. Steward wyszedł. Jim i Angie posłali niedawno zrobione, bardzo duże i wygodne, z baldachimem i zasłonkami chroniącymi od przeciągów łóżko. Kiedy się położyli, Angie wyraziła głośno to, co przez cały dzień chodziło Jimowi po głowie. – Nie sądziłam, że zabierze cię tak szybko. – Ja też nie – rzekł Jim. – Ale może to i dobrze. Im szybciej wyjadę, tym prędzej wrócę. Angie nie spodziewała się usłyszeć od niego innych słów, lecz nagle poczuła niepokój na myśl o jego odjeździe. Od kiedy w ich życiu pojawił się mały Robert Falon, nie tylko obudziły się w niej silne uczucia opiekuńcze wobec dziecka, ale pragnęła częściej widywać koło siebie Jima – najlepiej przez cały czas. Nie dlatego, aby bała się zostać sama w zamku. Zdążyła się już przystosować do twardej rzeczywistości tego świata, w którym się znaleźli, a Geronde udzieliła jej wielu lekcji i nauczyła mnóstwa rzeczy przydatnych kasztelance zarządzającej zamkiem pod nieobecność pana. A więc nie chodziło o to. Po prostu pragnęła, żeby Jim tu był, a teraz, kiedy musiał wyjechać, chciała, aby wrócił cały i jak najszybciej. – Posłużysz się magią, prawda, jeśli będziesz musiał? – zapytała. – Zrobisz to? – Och, oczywiście. Jednak Angie wiedziała, że ostatnio zaczął uważać swoją magiczną energię za zbyt cenną, aby jej używać – chyba że w sytuacji absolutnej konieczności, takiej jak ochrona komnaty Roberta. Objęła go i przytuliła się do niego, ale nadal czuła zimne ukłucia niepokoju. Obawiała się, że mimo obietnicy będzie oszczędzał magię, nawet kiedy będzie mu potrzebna, a przez to może znaleźć się w niebezpieczeństwie. Rozdział 7 Zgodnie z zapowiedzią sir Johna wyruszyli o świcie. Pojechali na północny zachód do Bath, a potem do Kanału Bristolskiego, gdzie wsiedli na statek do Caerwent. Stamtąd przejechali starym rzymskim traktem do Caerleon i dalej na północ, przez Kenchester, Leintwardine, Roxter, a później do Warrington, Wigan, Ribchester i Lancaster. Później niemal prosto na północ. Trop był zimny. Aargh, angielski wilk, ruszył pod wiatr do jego źródła, cichy jak cień, bezszelestnie przemykając po usianej słonecznymi plamami leśnej ściółce, przez zielone krzaki rosnące w miejscach, gdzie majestatyczne dęby i wiązy przepuszczały dość światła. Aargh miał nos przy ziemi, a uszy nastawione, gdyż trop nie był zimny w tym sensie, że zostawiono go dawno temu, lecz raczej z powodu dziwnego zapachu, który wilk odbierał jako chłodny. Nos był dla niego tym, czym dla człowieka zmysł smaku i wzroku. Dawał mu ogromną liczbę informacji, których ludzie nie rejestrowali lub nie zwracali na nie uwagi. Tak więc uznał ten trop za „zimny” wyłącznie dlatego, że nie było na to lepszego określenia. W ten sposób człowiek mógłby opisać smak lub kolor, z jakim nigdy wcześniej się nie zetknął. Ta woń mówiła mu o ciemności i chłodzie. Podczas wielu lat odpierania zakusów innych wilków na swoje terytorium jeszcze nigdy nie wyczuł takiego zapachu, więc był spięty od czubka nosa aż po koniec ogona. Nie był to ślad nikogo i niczego znanego Aarghowi. Zapach nadlatywał z lekkim wietrzykiem, który rozwiewał futro na pysku wilka i przybierał na sile w miarę, jak Aargh zbliżał się do jego źródła – którym mogło być cokolwiek. Jednego był pewny. Było to coś, czego nie znał, więc podchodził z najwyższą ostrożnością. Z ostrożnością nie z lękiem. Aargh nie znał strachu od kiedy był szczenięciem, ale wiedział, co to rozwaga i czujność. Jeśli miał przed sobą coś niebezpiecznego, to dobrze byłoby, gdyby zobaczył to pierwszy. Las rzedniał. Między wielkimi drzewami coraz częściej trafiały się puste miejsca i Aargh nie musiał się rozglądać, aby wiedzieć, że podchodzi do zamku Malencontri, siedziby jego przyjaciół: Jima i Angie Eckertów, niezwykłego barona i lady. Zapach stał się silniejszy i wilk podążał jeszcze wolniej, korzystając z każdej osłony. Nagle stanął, uniósł łeb, aby jak najlepiej wykorzystać swój węch, nastawił uszy i zerknął przez gałęzie niskiego krzaka. Usłyszał tylko ciszę, a dostrzegł jedynie dziurę w niewielkim wzniesieniu – jakby wylot jaskini. Aargh nigdzie nie dostrzegł śladu żadnego żywego stworzenia, ale nadal czekał. Zapach, teraz silny i bliski, jeszcze wyraźniej mówił o chłodzie i głębokiej ciemności – miejscu bardzo odległym od takiego lasu jak ten. W końcu wilk ponownie ruszył, ale podchodząc do otworu, stawiał krok za krokiem, wiedząc, że drgania ziemi mogą ostrzec coś, co czai się w tej dziurze. Jednak nic się nie stało i nic nie wyskoczyło z otworu. Aargh podszedł doń i ostrożnie obwąchał. Część wykopanej ziemi otaczającej otwór została poruszona w ciągu kilku ostatnich godzin. Jeszcze nie zdążyła wyschnąć. Otwór był dziwny, sztucznie wykopany i zagadkowy. Wyglądał jak wejście do legowiska, ale był o wiele za mały dla niedźwiedzia i zbyt duży dla wilka, który lubił, aby wylot otaczał jego kark jak obroża, gdyby musiał się bronić: tunel chroniłby jego ciało, a na zewnątrz wystawałyby jedynie szczęki i kły. W takiej pozycji wilk może bronić się przed każdym przeciwnikiem. Z drugiej strony był też za duży dla borsuka, następnego pod względem wielkości leśnego zwierzęcia kopiącego nory, aczkolwiek mógłby należeć do młodego dzika, gdyby został wykopany jakiś czas temu. Jednak dziki w lecie nie chowają się w norach – tylko w zimie i w niepogodę. I z pewnością nie wykopał go troll. One również – szczególnie nocne trolle – chowały się w norach tylko w niezwykłych okolicznościach, na przykład robiły to samice rodzące młode. Nimfy, driady oraz inni naturalni nie potrzebowali żadnych nor