To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Informacja miała się obyć bez komentarzy. Nie można o nic pytać taśmy magnetofonowej. Co się za tym kryło? Barth albo tak samo był zbity z tropu jak ja, albo chciał czy musiał zostawić wątpliwości dla siebie. Wszystko to przemknęło mi przez głowę, gdy z włączonego magnetofonu rozległ się niski, pewny siebie, nieco dychawiczny głos. — Mój panie, aby nie było nieporozumień, opowiem panu to, co mogę opowiedzieć. Inspektor Pingaud ręczy za pana, ale są rzeczy, które przemilczę. Znam dossier, z którym pan tu przybył, poznałem je przed panem i powiem, co myślę: nie ma tam materiału dla śledztwa. Rozumie pan, co mam na myśli? Nie interesuje mnie zawodowo to, co nie podlega paragrafom kodeksu karnego. Na świecie jest milion niepojętych spraw, talerze latające, egzorcyzmy, faceci gną w telewizji widelce na odległość, ale nic mnie to jako policjanta nie obchodzi. Jako czytelnik „France Soir" mogę się tym zająć na pięć minut i powiedzieć „no proszą!" Więc jeśli mówię, że w tej włoskiej aferze nie ma nic dla śledztwa, to mogę się mylić, ale stoi za mną trzydzieści pięć lat pracy w policji. Zresztą może pan odrzucić moje zdanie. To pana rzecz. Inspektor Pingaud prosił, żebym przedstawił panu sprawę, którą prowadziłem dwa lata temu. Kiedy skończę, zrozumie pan, dlaczego nie dostała się do prasy. Od razu powiem panu niegrzecznie, że gdyby pan próbował ją wykorzystać jako materiał do publikacji, to wszystko się zdementuje. Dlaczego, też pan zrozumie. Idzie o rację stanu, a ja jestem policjantem francuskim. Proszę się niL czuć dotkniętym — to tylko kwestia zawodowej lojalności. Wypowiedziałem zwyczajową formułę. Ta sprawa poszła do akt. Pracowała nad nią policja, Surete, a na końcu kontrwywiad. Teczki spoczywają w archiwum, będzie tego dobrych kilka kilogramów. Zaczynam więc. Osobą główną jest Dieudonne Proque. Proque to niefran'cusko brzmiące nazwisko. Nazywał się uprzednio Procke, niemiecki Żyd, który z rodzicami wyemigrował jako chłopiec do Francji za Hitlera, w tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym roku. Rodzice ze średniej warstwy mieszczańskiej, do czasu nazich niemieccy patrioci, mieli dalekich krewnych w Strasburgu, osiadłych we Francji od XVIII wieku. Daleko sięgam, bośmy to zgruntowali, jak zwykle w trudnej sprawie. Im sprawa mglistsza, tym głębsze musi być rozstawienie nagonki. Ojciec umierając nie zostawił mu nic. Wyuczył się na optyka. W czasie okupacji przebywał w Marsylii, w nie okupowanej strefie, u innych krewnych, zresztą z wyjątkiem tych sześciu lat stale mieszkał w Paryżu, w moim arrondissement. Miał mały zakład optyczny przy rue Amelie. Powodziło mu się raczej marnie. Nie miał środków, nie mógł konkurować skutecznie z poważniejszymi firmami. Niewiele sprzedawał, raczej reperował, zmieniał szkła w okularach, czasem naprawiał jakieś zabawki, nie tylko optyczne. Optyk ludzi oszczędnych i ubogich. Jego matka przeżyła go, mieszkał razem z nią. Doszła prawie dziewięćdziesiątki. On, stary kawaler, miał, gdy zaszło to, co opowiem, sześćdziesiąt jeden lat. Sądowo nie karany, u nas nie notowany, jakkolwiek wiedzieliśmy, że pracownia fotograficzna, którą urządził sobie na zapleczu zakładu optycznego, to nie takie niewinne hobby, jak utrzymywał. Są ludzie, którzy robią drastyczne zdjęcia, niekoniecznie pornograficzne, sami nie umieją albo nie chcą ich wywoływać i potrzebują zaufanego, który by się tym zajmował. Musi to być człowiek solidny, taki, co nie zrobi ekstra odbitek dla siebie albo i nie tylko dla siebie. No, ale to jest do pewnej granicy niekaralne. Są ludzie, którzy wprowadzają innych w drażliwe sytuacje i robią im chyłkiem zdjęcia, żeby ich potem szantażować. ' Na ogół mamy ich w kartotekach i nie jest dla nich zdrowo mieć własną ciemnię, aparaturę ani fotografa, który był już karany. Proque zajmował się tym, ale robił to z umiarem. Wiedzieliśmy, że wywołuje takie zdjęcia, brał się do tego zwykle, gdy było z nim finansowo całkiem źle. Nie było jednak podstaw do wkroczenia. Nie tylko takie rzeczy wymykają się dziś policji. Brak etatów, brak środków, brak ludzi. Zresztą Proque niewiele zarabiał na tym procederze. Nigdy by nie ośmielił się wysuwać wobec swoich klientów jakichś roszczeń w oparciu o to, co dla nich robił. Był ostrożny, bo z natury był tchórzliwy. Zupełnie zdominowany przez matkę. Żyli jak w zegarku. Co roku wyjeżdżali, zawsze w lipcu, zawsze do Normandii, nad zakładem trzypokojowe mieszkanie pełne gratów, stara kamienica, lokatorzy ci sami, znający się od lat, jeszcze sprzed wojny. Muszę panu opisać tego Proque'a, bo to ma pewne znaczenie, zwłaszcza dla pana. Niski, chudy, przedwcześnie zgarbiony, z tikiem w lewym oku, powieka mu opadała, na ludziach, którzy go nie znali, robił, zwłaszcza w godzinach południowych, wrażenie głuchawego, przygłupiego albo dystrakta. Był całkiem normalny umysłowo, miał tylko napady senności, najczęściej koło południa, wywoływane spadkiem ciśnienia. Dlatego trzymał zawsze na stole w pracowni termos z kawą i ratował się nią, kiedy zaczynał zasypiać nad robotą. Z upływem lat te napady senności, ziewania, uczucie, że robi mu się słabo, że zaraz się przewróci, dokuczały mu coraz mocniej. Wreszcie matka kazała mu iść do lekarza. Był u dwóch, zapisywali mu niewinne środki pobudzające, które na krótko skutkowały. To, co panu mówię, wiedział każdy lokator w tym domu, każdy mógł to panu opowiedzieć. Bodajże wiedziano nawet o tych jego niewyraźnych interesach w ciemni. Był to człowiek zupełnie przeźroczysty. Te zdjęcia to w końcu dzieciństwo w porównaniu z tym, co jest naszym codziennym chlebem. Zresztą jestem z kryminalnej, moeurs, obyczajówka to osobny świat. Po tym, co zaszło, wciągnęliśmy ich do śledztwa, ale bez rezultatu. Czym by tu jeszcze wzbogacić portret? Zbierał stare pocztówki, uskarżał się na bardzo delikatną skórę, nie mógł się opalać, zaraz występowały jakieś podrażnienia, zresztą nie był to człowiek, któremu mogło zależeć na opaleniźnie. Ale jesienią zaprzeszłego roku zaczął wyraźnie ciemnieć na twarzy, jego cera nabrała miedzianego odcienia, jaki wywołuje sztuczne słońce, no i starzy klienci, znajomi, pytali, co tam, panie Proque, do solarium pan chodzi, a on rumieniąc się jak panienka tłumaczył każdemu, że nie, że okropna bieda nań spadła, czyraki w pewnym fatalnym miejscu, i to się tak ciągnie, lekarz zlecił naświetlanie całego ciała