To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Na spotkanie przyszedł sam Bytes. - Bruce jest na nartach z narzeczoną - wyjaśnił. - Rozumiem, że bierzemy się do poszukiwań. - Tak - przyznałem. - Jutro jedziemy w teren. Przyjedziemy po pana około dziewiątej rano. Teraz proszę powiedzieć wszystko o okolicznościach znalezienia tego notatnika. Bytes rozsiadł się wygodnie i za naszym pozwoleniem zapalił grube kubańskie cygaro. - Nie ma tu mojego syna, więc mogę z panami rozmawiać swobodnie - zaczął patrząc przez okno na uśpioną świątecznym lenistwem stolicę. - Jestem obrzydliwie bogaty i zarazem samotny. Żona dawno odeszła, zabrawszy uprzednio część majątku. Bruce, nasz syn, moje jedyne dziecko, wyrastał przez te wszystkie lata pod wpływem matki, bo ja byłem zajęty budowaniem potęgi firmy. Teraz koncern nabrał pędu i mogę zająć się synem, ale wiem, że jest już za późno. Gdzieś uciekły nam najlepsze lata na wspólne wyprawy na polowania, na ryby, pod żagle. - Bruce jest maminsynkiem uważającym, że pan jest winien rozpadu rodziny? - domyśliłem się. Bytes skinął głową, wypuszczając wielki kłąb dymu. - Staram się nadrobić zaległości, pokazać synowi, że nie jestem starym, ociężałym zgredem. Czasami udaje mi się wyciągnąć go na wspólną wycieczkę. Tak było ostatnio, gdy pojechaliśmy na Alaskę pochodzić po górach, zapolować na jelenie. W czasie jednej z takich wędrówek zgubiliśmy drogę i musieliśmy nocować w lesie. Na stoku znaleźliśmy pieczarę; myślałem, że to jakaś nora niedźwiedzia, ale tam był grób. - Okradł pan zwłoki? - oburzył się Paweł. - Zrobiliśmy to, nim przyszedł do nas indiański przewodnik. Sprawdzał teren wokoło, a my w tym czasie... - Bytes zrezygnowany machnął ręką. - Najciekawsze było to, co powiedział przewodnik, że tego białego człowieka pochowano na modłę indiańską i gadał coś o wielkim szamanie, ale już nie byłem w stanie nic z tego pojąć. Wspominał coś o klątwie i co gorsza w nocy Indianin zniknął. - Uciekł, zginął? - dopytywał się Paweł. - Nie, sprowadził samochód, ale całą drogę milczał i odnoszę wrażenie, że strasznie kręcił po górach, nim doprowadził nas do drogi. - Czy zna pan jakiegoś specjalistę od Indian? - zapytałem Bytesa. - Indian i Napoleona coś łączy? - zdziwił się Bytes. - Tak. - Narzeczona Bruce’a jest antropologiem specjalizującym się w kulturze Indian północnoamerykańskich - powiedział Bytes. - Mogę ich tu sprowadzić. - Będę bardzo wdzięczny. Pożegnaliśmy milionera i wyszliśmy z hotelu. Paweł, mimo że był ciekaw rewelacji zawartych w zapiskach, pobiegł sprawdzić stan techniczny Rosynanta, przygotować sprzęt, spakować się. Rankiem następnego dnia zajechaliśmy przed patio hotelu. Bytes stał ubrany w skórzaną kurtkę z frędzlami na rękawach, kowbojski kapelusz, spodnie amerykańskich marines, wysokie, sznurowane buty. U jego stóp leżał zielony wojskowy worek. Wrzucił bagaż za tylne siedzenia i siadł za nami. Z ciekawością lustrował wnętrze auta. Na chwilę wdał się z Pawłem w dyskusję na temat sprzętu komputerowego w samochodzie. - Czemu właściwie jedziemy do tego Pułtuska? - zapytał, gdy już wyjechaliśmy z Warszawy. - Z kilku względów - obróciłem się w fotelu pasażera. - Po pierwsze, będzie tam dziś interesujące widowisko. Po drugie, prawdopodobnie był tam Feliks Zieleniewski. Po trzecie, to i tak po drodze dalej na północ, gdzie będziemy musieli sprawdzić pozostałe ślady. Na drogach była gołoledź, więc po godzinie wolnej jazdy dojechaliśmy do miasteczka. Zatrzymaliśmy się na parkingu przy ratuszu, gdzie były już przygotowane sylwestrowe dekoracje. Zaraz też ujrzeliśmy pierwszych żołnierzy z epoki napoleońskiej. - Wiem, o co chodzi! - Bytes ucieszył się na ich widok. - Sponsoruję jedną taką grupę rekonstruującą jednostkę armii konfederatów z czasów naszej wojny secesyjnej. Świetna zabawa! Będą się strzelać? - W Polsce posiadanie broni jest obwarowane restrykcyjnymi przepisami i nawet posiadanie repliki karabinu z początku XIX wieku byłoby ścigane przez policję - wyjaśniałem. - Żartujecie - Amerykanin był autentycznie zdumiony. Zaproponowałem, żebyśmy zagrzali się we wnętrzu barku „Marysieńka”, przy rynku. Wnętrze przypominało saloon z Dzikiego Zachodu, co chyba bardzo odpowiadało Bytesowi. Zamówił piwo i zapalił cygaro. - Mówcie, o co chodzi z tym Pułtuskiem? - poprosił. - Dnia 26 grudnia 1806 roku, po przerwie w działaniach na froncie, rozpoczęła się całodniowa bitwa pod Pułtuskiem - opowiadałem. - Obie strony trwały na stanowiskach, wytrzymując kolejne ataki sił przeciwnika. - Był remis? - domyślił się Bytes. - Bój był nierozstrzygnięty - powiedziałem. - Dwa dni później Napoleon Bonaparte przyjechał do Pułtuska, gdzie władze miasta przyjęły go z otwartymi ramionami. W drodze powrotnej do Warszawy poznał Marię Walewską, ale to już materiał na romans. - No dobrze, co z tym Zieleniewskim? - niecierpliwił się Bytes. - Notatki, które nam pan przekazał, są niestety miejscami zniszczone, a niekiedy enigmatyczne zapiski Zieleniewskiego nie są tak dokładne, jakbym sobie życzył. Na podstawie dostępnej literatury udało mi się częściowo zrekonstruować jego losy. - A do czego nas to zaprowadzi? - Tak, jak pan sobie życzył: do skarbu. Za nami w lokalu podniósł się tumult. Goście wychodzili na rynek. - Chodźmy obejrzeć widowisko - zachęcałem. Stanęliśmy na schodach kamienicy, na której frontonie wmurowano tablicę pamiątkową z napisem w języku francuskim, informującą, że tu 28 grudnia zatrzymał się cesarz Francuzów Napoleon I. Skromna, piętrowa kamieniczka z balkonikiem nad wejściem wcale nie wyglądała na byłą siedzibę cesarza, niemal stolicę ówczesnej Europy. Zamieszaniu na rynku przyglądał się niewysoki mężczyzna z grzywką zaczesaną na bok. - Można wejść? - zapytał mnie Bytes, wskazując na budynek. Powtórzyłem prośbę Amerykanina mężczyźnie na balkonie