To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
U niego zetknąłem się z całą podobnych jemu młodych ludzi czeredą, którzy, prawiąc nieustannie o harcie, zapijali szampana, zjadali przysmaki, jeździli konno czasem i uganiali się z chartami po stepie; ale dogodziwszy młodzieńczej fantazyi, szczebiotali potem po francuzku w salonach, i w glansowanych rękawiczkach lepsza część życia spędzali. Mnie tu dosyć było dobrze, podbudzony do urzeczywistnienia myśli mojej, bujałem swobodny, utworzywszy sobie życie całkiem nowe. To co dla nich było wyjątkowem, dla mnie się stało zwyczajem. Ubrany w prostą odzież chłopską, dzień spędzałem w stepie, na koniu, z prostym ludem, potem wieczory u fortepianu, z książką, lub w towarzystwie młodzieży, która sympatyzowała ze mną; ale tak znowu surowo spełniać co się jej pięknem wydawało, nie była w stanie. Jadłem tylko proste potrawy, nie pijałem nic, wstrzemięźliwość i surowość moja zjednały mi zarazem podziw i śmiechy. Jeszcze, sądzę, krążyć i tam muszą podania o tym Janku Zbóju, który potem znikł im bez wieści. Szczęściem dla mnie, dla mody i na pokaz było wiele książek u Ge- rarda; mogłem nie zardzewieć, i czego mi brakło, chciwem czytaniem dopełnić. Jako majętny pan potrzebował mieć nowości wszelkie na stoliku: trzech księgarzów przysyłali mu je całemi pakami z różnych stron świata; służący je rozbierał, rozcinał, rozrzucał po stolikach i chował stare, gdy nowe nadeszły: właściciel nigdy nie tykał, prócz romansów sławniejszych i dramatów. Miałem to wszystko do swobodnego użycia; a choć wśród tych nowości dużo było śmiecia, trafiały się rzeczy poważne i dobre, które księgarze choć tędy przepchnąć usiłowali. Biblioteczce Gerarda winienem, żem nie zamarł i nie upadł całkowicie: czytanie stało mi się potrzebą, nałogiem, koniecznością. Gerard dosyć mnie lubił, byłem mu też trochę potrzebny, bo miał wielkie stada, konie kosztowne, a ja przyjąłem na siebie cały zarząd stajen; często wyręczałem go w gospodarstwie i brałem na siebie co tylko mu ciężyło. Zjawiałem się w jego salonie kiedy chciałem, siedziałem póki mnie to bawiło, odchodziłem z zupełną swobodą. Byliśmy na stopie poufałej przyjaźni, zresztą, nie nadużywałem jego życzliwości, bom prawie nic od niego nie potrzebował. Z Krymu przysłał mi Seferowicz kilkanaście koni, które tam sobie kupiłem; ze sprzedaży ich amatorom wpłynął mi grosz dosyć znaczny: miałem zapas nienaruszony. Gerard chętnieby mi był swój worek otworzył, alem z niego czerpać nie chciał. Po roku pobytu w Zasipowcach u Gerarda, jużem go tak znał, żem tu sobie nadziei długiego pobytu budować nie mógł. Wychowanie i jedynactwo tak go zepsuły i rozbujały, jak mnie ucisk i surowość, ale w inny sposób. Chęci miał najlepsze, wytrwania w niczem; przy dobrem sercu fantazyą, kaprysy i dumę. niewypowiedzianą. Rzadko z kim w zgodzie wytrwał długo, ze mną z wielu powodów trzymał się jeszcze, ale jużeśmy kilka żwawych mieli utarczek, i wiedziałem że się to prędzej później skończy jakąś awanturą. Życie w tej ukraińskiej rezydencyi, świeżo; bo dopiero przez ojca Gerarda, który na dzierżawach z małego człowieka doszedł obrotami i pracą do milionowego majątku, wystawio- nej, tak szło oryginalnie, jak oryginalne było to obozowisko w którem mieszkaliśmy. Zasipowce wieś ogromna, do ośmiuset dusz licząca, w czarnej ziemi położona, nad kilką ogromnemi stawami, w zielonych sadach, miała obszerne niezmiernie i rozległe pola. Oprócz tego należały do niej dwie inne wioski równie ludne i bogate. Stanowiło to klucz, który, jak sądzę, ze dwakroć sto tysięcy przy złem gospodarstwie mógł robić dochodu, a kupiony był przez ojca Gerarda za niespełna tyle co dawał intraty i to wypłaconego nabytemi długi, i kapaniną. Ojciec, gospodarz skrzętny i zabiegły, zostawił tu synowi stada koni, owiec, gorzelnią i co tylko było potrzeba do użytkowania ze ślicznego dziedzictwa tego, tylko domu nie miał czasu zbudować. - Mieszkaliśmy więc w folwarku starym, do którego różnemi czasy doklecono kilka salonów i pokojów, pod słomą, z dziedzińcem gołym i bez drzewka. Założony na górze ogród i fundamenta pałacu, zostały jak je osnuto: pierwszy miał więcej kołków niż zieleni, drugie kisły od deszczów pod lichem pokryciem. Zdaleka przybywając do Zasipowiec, ani się domyśleć było można wewnętrznego w nich przepychu