To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Powiedziałem, że jeszcze nie wiem, ale najprawdopodobniej coś tajskiego. - Jakiego? - Tajskiego, od Tajlandii. Kuchnia azjatycka. - Coś jak chińska? - Nie, inna. Tajlandia, Sam. Curry, mleko kokosowe, bazylia, cilantro i sos rybny. Azjatycka kuchnia to nie tylko chińszczyzna. - To nie znaczy, że chcę się na tym znać. W Boulder są restauracje z krajów, o których nie wie nawet ONZ. Podają w nich jedzenie, którego nie widziałem jeszcze w żadnym sklepie. Nie łapię się w tym, więc nawet nie próbuję. Lubię kuchnię włoską i meksykańską. To dla mnie wystarczająco egzotyczne. - Myślę, że kolacja będzie ci smakowała. Prawie na pewno będzie sałatka, kurczak, kluski i ryż. W głosie Sama pojawił się cień zwątpienia. - Czuję, że to nie będzie przypominać ryżu i kurczaka mojej mamy. - Może będzie trochę ostrzejsze. Twoja mama nie pochodzi z Tajlandii, prawda? - Wiedziałem dobrze, że rodzice Sama, ich rodzice i prawdopodobnie rodzice ich rodziców pochodzili z Iron Range w Minnesocie. - Moja mama uważa ludzi z Milwaukee za cudzoziemców. - Nie przejmuj się, Sam, będzie ci smakowało. Dasz radę wpaść o siódmej? - Jasne. Mam coś przynieść? - Tylko swój sceptycyzm. - Nie wychodzę bez niego z domu. Powiedz mi, światowy człowieku, czy w Tajlandii pije się piwo? - Oczywiście. Kupię singha, tajskie piwo. Jaśminowe. Sam wydał z siebie odgłos, który zinterpretowałem jak oznakę lekkiego obrzydzenia. - Wiesz co, jest jeszcze jedna sprawa. - Tak? - Właściwie dwie. Pierwsza - kup budweisera, jak będziesz wracał z pracy. Druga - będę musiał jeść pałeczkami? Nie znoszę pałeczek. - Nie są obowiązkowe. - Bueno - powiedział. Poniedziałek miałem dość pracowity i byłem z tego zadowolony. Między dziewiątą trzydzieści a osiemnastą musiałem przyjąć ośmioro pacjentów. Wolałem nie mieć za dużo czasu na rozmyślanie o Custerze i Simes, planowanych morderstwach i Sawyer Sackett. Cały dzień zajmowania się problemami innych okazał się świetnym remedium na moją własną paranoję. Diane była tak samo zabiegana jak ja, znalazła jednak parę minut, żeby wpaść do mnie do biura po lunchu. - I co? Kiedy wprowadziło się Diane w jakąś sprawę, zaczynała zachowywać się, jakby ta sprawa dotyczyła jej osobiście. Nie pozwalała nikomu nic zatajać. Wiedziałem o tym, więc opowiedziałem jej wszystkie nowiny. - Wieczorem wpadajądo nas nakolacjębyli agenci FBI. Zaprosiłem też Sama. - No proszę... Miejscowy glina i federalni przy jednym stole. Chcesz sprawdzić, czy oliwa i woda naprawdę się nie mieszają? - Chcę tylko, żeby powiedział, co o tym myśli. Jest inteligentny. Mam nadzieję, że przekona mnie, że cała ta sprawa jest po prostu rozdmuchana. Moja zdolność zaprzeczania faktom wydawała się ją bawić. - Myślałeś o Sawyer? - Nie - skłamałem. - Diane, to było dawno temu. - Holokaust też, a mimo to, nie wiedzieć czemu, Żydzi wciąż nikomu nie ufają. Daj spokój, Alan, niektórych rzeczy nie da się zapomnieć. Najczęściej, tak naprawdę, nawet się nie powinno. Nie odpowiedziałem od razu. - Mam rozwinąć analogię? Na przykład czarni, linczowanie i Ku-Klux-Klan? Coś ci to mówi? - Przesadzasz, Diane. Nie zapomniałem o Sawyer, ale nie czuję też potrzeby rozpamiętywania tamtej sprawy. - Wiesz, do czasu Lauren uważałam, że związki z kobietami to najbardziej dojrzały aspekt twojej osobowości, ale cokolwiek działo się między tobą i Sawyer, to było zupełne dno, nieświadczące bynajmniej o dobrym zdrowiu psychicznym. Twoim czy czyimkolwiek innym. - Jej też? - Jej też. Zwłaszcza jej. Niezła była z was para. Jezu... - Dzięki za szczerość. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że nie bałem się ani trochę, że to wszystko się powtórzy. Że zobaczę ją i... - I, pozwól mi zgadnąć, twoje jądra znów spuchną tak bardzo, że będą większe niż mózg. - Coś w tym rodzaju. Uśmiechnęła się do siebie. - Wiesz, Alan, może... - powiedziała - może Sawyer zrobiła się gruba i brzydka. Może istnieje jakiś bóg albo bogini, których jedynym zadaniem jest zemsta na pięknych blondynkach o świetnej figurze. - Była twoją przyjaciółką, Diane. - Nie mogę być zazdrosna o przyjaciółki? W jakim ty świecie żyjesz? - Kiedy się z nią spotkam - zakładając, że w ogóle się z nią spotkam - przyprowadzę ją do was, żeby poznała Raoula. Co ty na to? - Nie. Nie, nie, nie. Trzymaj Sawyer z dala od Raoula. Ten facet jest słaby, mówię ci. Sawyer to naturalna blondynka, a Raoul ostatnio choruje na punkcie Marilyn Monroe. Dawno u nas nie byłeś, ale teraz w salonie na stole mamy podkładki pod kieliszki z Marilyn, a wszędzie leżą stare egzemplarze „Life”. Spróbowałem to sobie wyobrazić. - Marilyn Monroe i ten wielki Neiman z mistrzostw świata nad kanapą? O, to musi być niezły widok. Marzenie dekoratora wnętrz. Roześmiała się. - Wyznam ci ze wstydem, że Raoul kupił jeszcze jedno dzieło mistrza LeRoya. Tym razem to walka byków. Mistrzostwa świata wiszą teraz w sypialni. - Spojrzała na zegarek. - Nie mów, co o tym sądzisz - ostrzegła. - Słuchaj, mam właśnie pacjenta, którego zaprzeczanie nawet nie zaczęło zbliżać się do poziomu twojego. Pogadamy później. Zerknąłem na lampkę na ścianie gabinetu. Paliła się, co oznaczało, że mój kolejny pacjent również już przyszedł. - Mój pacjent też już jest. Na razie