To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- W zasadzie można by usprawnić ze dwa... mogłyby się przydać... - Nie - stwierdził technik Siergiej. - Już sprawdzałem... nic z tego nie będzie. Sam złom i szmelc. Lidka stała obok i wszystko słyszała. Właściciele tych rowerów schronili się we Wrotach i nie wrócili. Może żyją jeszcze do tej pory - tam, w miejscu, z którego sama wyniosła tylko mętne i urywkowe wspomnienia. Nie masz tam czasu, a serce bije tak wolno, że pomiędzy jednym a drugim uderzeniem zaczynasz podejrzewać, iż już nie żyjesz. A ich rowery przetrwały mrygę. I oto już od kilku lat rdzewieją na brzegu, a porządnemu i zasadniczemu Sławkowi nawet do głowy nie przyjdzie, że branie i używanie cudzej własności bez pozwolenia jest niewłaściwe. Potrząsnęła głową. Wszystko to głupstwo, oczywiście... mieszkańcy Rassmoitu dawno już tych rowerów nie potrzebują. Sławkowi zaś i bez tego przypisuje wszystkie możliwe i niemożliwe grzechy - sapie w nocy, patrzy ponurym wzrokiem, jest synem Andrieja Igorowicza... Po obiedzie nad ruinami osiedla przeleciał wojskowy śmigłowiec. Powisiał nieruchomo w powietrzu, pohałasował, a potem zawrócił i poleciał ku stolicy regionu. Lidce przypomniał się ów chłopak, niemal jej rówieśnik, który do ostatnich chwil osłaniał mieszkańców od strony morza. Przybyszom pokazano nawet resztki jego maszyny - ogon sterczący z kupy gruzu. Ciało - a raczej to, co z niego zostało - wyciągnięto z niej nie bez trudu i pochowano w ojczystych stronach, gdzieś na wschodzie, gdzie nie ma morza ani dalfinów. Lidka wzdrygnęła się. W tamtych okolicach „przyjemności” wynikające z ataków glef z naddatkiem są rekompensowane przez wybuchy wulkanów, przy czym o ile przed larwami dalfinów można jeszcze uciec, o tyle ze strumieniem lawy sprawa jest trudniejsza. Pod wieczór morze wzburzyło się ostatecznie. O tym, zęby wypłynąć motorówką, nie mogło być mowy; Piotr Olegowicz i oper Witalij stali przy nowiutkim pomoście i po kolei starali się o czymś przekonać nurka Saszę. - I co, Lido? - biała podkoszulka z wizerunkiem żółtej myszki na piersiach znacznie odmładzała Witalija, a urok osobisty miał wpisany w obowiązki służbowe. - Jeżeli pogoda się nie zmieni, to najbliższy tydzień przyjdzie nam spędzić na plaży... - Witaliju Aleksiejewiczu - odezwała się Lidka, za jednym zamachem przeskakując przez kilka dyżurnych replik. - Mam do was sprawę... i do Piotra Olegowicza - dodała, napotkawszy wzrokiem pełnie niedowierzania spojrzenie oficjalnego kierownika ekspedycji. * * * Morze nie chciało się uspokoić jeszcze w ciągu najbliższych czterech dni. Fale nadciągały i miotały się na brzeg, poruszając ciężkimi kamieniami, potem odpływały unosząc ze sobą rozmaitej wielkości grudki żwiru, a towarzyszący temu dźwięk był raczej zgrzytem niż hukiem czy grzechotem. Wśród żwiru często trafiały się odłamki szkła. Najczęściej były to wygładzone przez morze, matowe paciorki. Lidka często stwierdzała, że jest obserwowana. Uważnie i bystro przyglądał się jej oper Witalij. Z niedowierzaniem i nieufnie zerkał Piotr Olegowicz. Z nieukrywaną wrogością patrzyła na nią Wala - i tylko Sławek, jej mąż, uparcie unikał spojrzeń w jej stronę. Noce były bezwietrzne i ciepłe, Sławek przywykł do układania się na noc pod gołym niebem, na brzegu. Takiego romantyzmu przed nikim nie udało się skryć i nikogo nie dało się nim zwieść - Wala spoglądała teraz na Sławka z jawnym współczuciem, a Lidka z trudem wstrzymywała się od obrotu w tył, kiedy słyszała za plecami stłumione szepty. Czas płynął, prawdziwej pracy nie było i członkowie ekspedycji mieli mnóstwo czasu na opalanie. Wreszcie sztorm minął. Wszystko stało się w nocy i rankiem Lidka wyszedłszy na brzeg, westchnęła z zachwytu - horyzont znikł, stopiwszy się w jedno z niebem, a cały świat wydał jej się okrągły i nieco mętny - jak oszlifowany przez fale szklany paciorek. Z hangaru wyciągnięto motorowy ścigacz. I umieściwszy go na specjalnych szynach, spuszczono na wodę. Bliżej lub dalej z wody wystawały resztki łamaczy fal. Szczyt Wrót nawet za bardzo się od nich nie różnił - Lidka sama, bez żadnych wskazówek potrafiła go pokazać wśród innych skałek, choć nie bardzo umiałaby rzec, skąd bierze się jej ta pewność. „W miarę możliwości, Lido - powiedział jej wtedy Witalij Aleksiejewicz. - Tylko w miarę możliwości. Celem ekspedycji jest przeprowadzenie badań, a nie stworzenie ci warunków do samorealizacji. Twoje główne zadania zostały wymienione w regulaminie i rozkładzie dnia. I wybacz szczerość, ale zechciej zrozumieć, że na to, żeby cię choćby zaznajomić z zasadami nurkowania nie będziemy mieli po prostu czasu. Czy ty kiedykolwiek widziałaś akwalung?” „Skończyłam kurs na Akademii Wychowania Fizycznego - stwierdziła, nie mrugnąwszy nawet powieką. - Mam doświadczenie w nurkowaniu i drugi stopień znajomości pływania pod wodą.” Miło było popatrzeć na ich twarze