To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

To nie handlowi sprzeciwiały się kobiety. Ich mężczyźni byli w tym dobrzy, no i najwięcej z tego korzyści miały one same. O niebo wolały handel od sporadycznych pirackie wypraw, które wiodły tych jakże pełnych wigoru mężczyzn hen daleko wzdłuż wschodnich wybrzeży Morza Zewnętrznego, gdzie już nie sięgał bezpośredni nadzór matriarchalny i gdzie - czego niekiedy obawiały się kobiety - nie sięgał nawet ich potężna magia niewieścia. Członkowie Śnieżnego Klanu nigdy wspólnie nie zapuszczali się dalej na południe niż do Zimnego Zakątka, większość życia spędzając wśród Zimnych Pustkowi oraz u podnóża niezdobytych Gór Gigantów i na podgórzu Gnatów Praszczurów jeszcze dalej n północy, tak że ten obóz śródzimowy stanowił dla nich jedyną okazję pokojowej wymiany z przedsiębiorczymi Mingolami, Sarheenmaryjczykami, Lankhmarczykarni, a niekiedy i z przygodnym nomadem ze wschodniej pustyni, zakutanym po same oczy w grube zawoje, w rękawicach i butach jak na słonia. I wcale nie pijaństwu sprzeciwiały się kobiety. Ich mężczyźni zawsze ciągnęli miód i piwo jak smoki, nie wylewając też za kołnierz rodzimej gorzałki ze śniegowego ziemniaka, która bardziej szła do głowy niż wszystkie wina i trunki z największymi nadziejami podtykane im przez kupców. Nie, to do czego Śnieżne Kobiety zionęły taką jadowitą nienawiścią i co rokrocznie popychało je do wydania zimnej wojny z dopuszczeniem niemal wszelkich chwytów magicznych i fizycznych, to była teatralna trupa w towarzystwie kupców nieuchronnie ściągająca z dygotem na północ, trupa śmiałych aktorek o spierzchniętych twarzach i poodmrażanych nogach, lecz o sercach, które rwały się do miękkiego złota Północy i do niewybrednej choć gwałtownej publiczności. Był to teatr tak bluźnierczy i nieprzyzwoity, że mężczyźni zajęli Bożychram na przedstawienia (jako że Boga nic nie ruszy), zakazawszy kobietom i młodzikom wstępu; teatr, w którym - zdaniem kobiet - grały same sprośne dziady i jeszcze sprośniejsze chude dziewki z południa, w chuciach tak nieskrępowane jak sznurowania ich kusych szatek, o ile w ogóle chodziły ubrane. Jakoś nie wpadło Śnieżnym Kobietom do głowy, że chuda ladacznica z gołą pupą, sina i pokryta gęsią skórą na zimnisku hulającym w Bożychramie jest mało ponętnym przedmiotem miłosnego pożądania, nie mówiąc już o tym, że naraża się na trwałe odmrożenie sobie wszystkiego. Tak więc rokrocznie w środku zimy Śnieżne Kobiety posykiwały, rzucały uroki, czaiły się i ciskały zaskorupiałymi kulami śniegu w olbrzymich mężczyzn z godnością ustępujących przed nimi, i tylko stary lub chromy bądź młody, lecz durny czy też spity często wpadał im w ręce i wówczas dokładały mu zdrowo. Ta na pozór komiczna wojna miała swoje ukryte złowrogie oblicze. Powiadano, że Śnieżne Kobiety w im większej gromadzie tym potężniejszą władają magią, a zwłaszcza żywiołem zimna i jego wszelkimi następstwami, jak ślizgawica, nagłe oziębienie ciała, przylgnięcie skóry do metalu, łamliwość przedmiotów, groźna masa śniegu obciążająca drzewa i konary oraz nieporównywalnie większa masa lawiny. I nie było mężczyzny, który by tak naprawdę nie odczuwał lęku przed hipnotyczną m ca w ich niebieskich jak lód oczach. Każda Śnieżna Kobieta, zwykle z pomocą pozostałych parała się utrzymywaniem absolutnej władzy nad swoi mężczyzną, aczkolwiek dając mu pozorną swobodą, po cichu zaś szeptano, że krnąbrnych mężów spotykają niemiłe przygody, a nawet śmierć od jakiejś zazwyczaj zimnej siły. Zarazem kliki czarnoksięskie i poszczególne czarownice toczyły między sobą walkę o władzę, w której to grze najtęźsi i najmężniejsi z mężczyzn, nawet wodzowie i kapłani, stanowili marne pionki. Przez dwa tygodnie targowe i dwa dni Występów wiec my i ogromne mocno zbudowane dziewczyny pospołu strzegły Namiotu Niewiast ze wszystkich stron, podczas gdy z jego wnętrza dolatywały silne wonności i odory, rozbłyski sporadyczne łuny śród nocy, pobrzękiwania i dzwonień trzaski i syki, pienia i szepty zaklęć, nigdy nie ustając dobre. Ranek wyglądał tak, jak gdyby wszędzie działały czary Śnieżnych Kobiet, bowiem pogoda była bezwietrzna i p chmurna i pasma mgieł snuły się wszędzie w powietrzu ścinającym wilgoć tak raptownie, że kryształy lodu roś w oczach na każdym krzaku i konarze, na każdej gałąź i na wszelkiego rodzaju koniuszkach łącznie z koniuszkami wąsów mężczyzn i pędzelkami na uszach oswojonych rysi Były te kryształy błękitne i roziskrzone jak oczy Śnieżny Kobiet, samym swoim kształtem podsuwając żywej wyobraźni ich wysokie, odziane w biel, zakapturzone postać gdyż mnóstwo kryształów rosło wzwyż niczym brylantowe płomienie. Tego też ranka Śnieżne Kobiety pochwyciły, a raczej miały, zdawało się, murowaną okazję pochwycić wymarzoną na wprost ofiarę. Czy to z głupoty bowiem, czy z lekkomyślnej brawury, a może skuszona stosunkowo łagodną klejnotorodną aurą, jakaś aktorka z trupy wybrała się po śniegowej skorupie na spacer poza bezpieczny teren aktorskich namiotów, za Bożychram od strony urwiska i dalej pomiędzy dwoma zagajnikami uginających się pod śniegiem, wiecznie zielonych, niebotycznych drzew, aż na okryty śnieżnym kobiercem naturalny most skalny, gdzie brał początek południowy Stary Gościniec do Gnampf Nar, zanim środkowa część mostu, chyba na pięciu chłopów długa, runęła sześćdziesiąt lat temu. Przystanąwszy o pół kroku od niebezpiecznej, zadartej krawędzi aktorka przez długą chwilę spoglądała na południe ponad pasmami mgieł cieniejącymi ku dalom jak strzępy długowłosej wełny. Sosny w śniegowych czapach porastające dno Kanionu Trollich Schodów hen pod nią wydawały się z przewieszki nad czeluścią maleńkie niczym białe namioty wojska Lodowych Gnomów