To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Trochę później, za trzecią czy czwartą wizytą w kuchni, nieme zdu- ¦ mienie w jej oczach krótkowidza spowodowało, że za- trzymał się u podnóża schodów, by wytłumaczyć jej tyle tylko, ile potrafił, i uspokoić, że wszystko będzie dobrze. Wielokrotnie stwierdzał to z naciskiem lekarz, Giuseppe potrzebował jednak nieco czasu, by uwierzyć w jego zapewnienia. Widok Wymana, który milczał jak martwy, a także krew płynąca obficie z głowy Ro- siny nie dodawały mu otuchy. Nie skłaniało go też do optymizmu towarzystwo Don Ambrogia, którego obec- ność przypominała mu przede wszystkim wyraźnie noc śmierci Giny napełniając go nieuzasadnionymi - jak zdał sobie teraz sprawę - przeczuciami. Emilio nadszedł, kiedy lekarz ciągle jeszcze zajęty był Rosiną. Giuseppe usłyszał jego kroki na scho- dach i odszedł od drzwi jej pokoju, by przechyliwszy się przez poręcz spojrzeć w dół. - Co z Rosiną? - spytał Emilio, zatrzymując się w połowie drogi w górę. - W porządku - powiedział Giuseppe. Wydawało 149 mu się nie do wiary, że będzie w stanie wygłosić taką opinię. - Wszystko w porządku. Emilio przełknął ślinę. Powoli, z wahaniem, zrobił krok naprzód. - Czy mogę ją zobaczyć? - Nie pozwól im się zbliżać - zaprotestował głośno z pokoju lekarz. - Ktokolwiek by to był. Ten dom przypomina dworzec kolejowy. - To Emilio -• powiedział Giuseppe przez ramię. - Nie teraz, powiedz mu. Później, ale teraz nie. - Nie teraz, Emilio - powtórzył Giuseppe, prze- chylając się przez poręcz. Niepotrzebnie dodał: - Jest u niej doktor. Odmowa podnieciła jeszcze niepokój Emilia. - Chyba nie czuje się gorzej, powiedz? To znaczy... Lekarz odpowiedział mu sam, w głosie jego słychać było rozdrażnienie i przejęcie: - Nie miała jeszcze dość czasu, by poczuć się go- rzej czy lepiej. Ale jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, ma trzy szwy na głowie. Straciła sporo krwi. Ma wie- le powierzchownych zadrapań i liczne stłuczenia... No i co, czy to ci wystarczy? - Dziękuję - wymamrotał Emilio, patrząc w górę, w kierunku niewidocznych drzwi. - No, to dobrze. Nie wątpię, że wkrótce będzie chciała się z tobą zobaczyć - kiedy minie działanie zastrzyku. Ale teraz nie wchodź na górę. Wzrok Emilia natrafił na spojrzenie Giuseppe. - Później - zaproponował łagodnym głosem go- spodarz. - Później, dobrze? - W porządku. - Zaczął schodzić na dół, ale za- trzymał się. - A co z Wymanem? - Jest u niego Don Ambrogio. - Czy z nim też wszystko w porządku? - Tak. Emilio ponownie kiwnął głową. Zdawało się, że szu- 150 ka w myślach czegoś, co chciałby powiedzieć, w koń- cu jednak, jak gdyby wybierając kompromis, stwier- dził: - Gdybyś mnie potrzebował, jestem na dole razem z innymi. Odwrócił się i zszedł na dół. Giuseppe usłyszał, jak jego matka mówi coś i jak Emilio odpowiada. Zerknął w głąb pokoju Rosiny. Lekarz bandażował jej głowę. Pokój zdawał się być zarzucony ręcznikami i naczy- niami. Łóżko usiane było przedmiotami niewiadome- go przeznaczenia, wyjętymi z torby lekarza. - Czy mogę tu coś pomóc? - Nie - mruknął niewyraźnie lekarz, gdyż ustami przytrzymywał agrafki. Giuseppe przeszedł na drugą stronę podestu do po- koju Wymana. Nadal nie podobał mu się jego wy- gląd, ale - jak sam siebie zapewniał - lekarz wiedział lepiej. Don Ambrogio stał przy oknie, zwró- cony tyłem do pokoju. Giuseppe przypuszczał, że się modli. Była to okazja do modlitwy. Już przedtem pod wpływem przerażenia, a potem ulgi nieskładnie pró- bował pocieszyć Giuseppe, jednakże teraz, odwrócił się od okna i wystąpił z czymś bardziej konkretnym. - Nic by się chyba nie stało, gdyby Emilio ją zo- baczył - szepnął Don Ambrogio nad łóżkiem, nie chcąc, by usłyszał go lekarz. - W końcu, gdyby nie on, z pewnością zginęłaby. Roberto również. Giuseppe zmarszczył brwi. - Ja... chyba nie rozumiem, padre. -- On ocalił im życie, ryzykując przy tym swoje własne. - To on? - Tak twierdzili wszyscy, kiedy przyjechaliśmy na miejsce. Giuseppe potrząsnął głową, jakby chciał uporządko- wać myśli. 151 - Nie miałem pojęcia... Nie wiedziałem. - W za- mieszaniu, jakie zapanowało po przyjeździe autobusu, był w stanie uchwycić jedynie najważniejsze fakty. Samochód... przepaść... Pelosi... Jeżeli nawet padło imię Emilia, nie zdawał sobie z tego sprawy. - Co się stało, padre? Co właściwie się zdarzyło? Don Ambrogio opowiedział mu to, co słyszał i co widział na własne oczy. - Wszyscy twierdzą, Giuseppe, że zachował się wspaniale. Giuseppe powoli, głęboko wciągnął powietrze. - Gdybym tylko wiedział. - Przetarł oczy drżą- cymi palcami. - Nawet mu nie podziękowałem ani jednym słowem. - Możesz to jeszcze zrobić. Nie odszedł daleko. W tym momencie wszedł lekarz, wnosząc z sobą swe przybory. Był to drobny mężczyzna w średnim wieku, jego szybkie ruchy czyniły go podobnym nieco do ptaka. W Stravino przebywał od dosyć niedawna. - Teraz jego kolej - powiedział energicznym to- nem, spoglądając bacznie na leżącego nieruchomo Wy- mana. - Zobaczymy, co będzie trzeba zrobić. Postawił na łóżku swą szeroko otwartą torbę i u- siadł obok niej. - Czy to prawda - spytał, podnosząc wzrok w górę i wskazując Wymana - że to ten, który był tu w czasie wojny? - Prawda - powiedział Giuseppe. - Słyszałem, jak ktoś wspominał coś o nim wczo- raj czy przedwczoraj. - Doktor w zamyśleniu cmok- nął językiem. Był w miasteczku wystarczająco długo, by wiedzieć o urazie Emilia, i nie mógł powstrzymać się od krótkiej refleksji na temat zbawiennych sposob- ności, jakich dostarcza przeznaczenie. - Co za ironia losu - powiedział, pochylając się nad Wymanem, by unieść kciukiem jego powiekę. Emilio stał na podwórzu z Andreą i kilkoma inny- mi, gdy otworzyły się drzwi i wyszedł Giuseppe. Wy- czekująco zwrócili ku niemu twarze, na których ma- lowała się zmieszana z niepokojem nadzieja. Nie wie- dzieli, co oznacza jego powaga, i skłonni byli - na- wet teraz - przypuszczać, że dobre wiadomości nagle zmieniły się w złe. Podszedł prosto do Emilia, przyspieszając kroku i z wolna wyciągając do niego rękę. - Nie wiedziałem - mówił. - Proszę cię, wybacz mi. Nie wiedziałem. - O czym nie wiedziałeś? - Nie wiedziałem o tym, co zrobiłeś... Gdyby nie ty... - Zabrakło mu słów. Oburącz uchwycił mocno dłoń Emilia, oczy miał wilgotne ze wzruszenia, które zdawało się ściskać mu serce. - Jestem bardziej wdzięczny, niż kiedykolwiek potrafię wyrazić to sło- wami, Emilio... - On był wspaniały, Giuseppe. Jeszcze kilka se- kund, a byłoby za późno - powiedział Andrea, dra- piąc się z przejęciem w swój długi nos. Wszyscy chórem potwierdzili jego zdanie. Ktoś po- wiedział: - Ja nie byłbym w stanie tego zrobić. - Ani ja - zgodził się inny. - Nigdy ci tego nie zapomnę - ciągnął z wiel- kim przejęciem Giuseppe. - Nigdy