To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Z dwóch powodów jest to niemożliwe. Po pierwsze: szereg koncepcji z epoki pionierskiej zrewidowano i obalono. Po drugie: w nagromadzeniu rozmaitych konceptów badawczych, pretendujących do miana „semiolo-giczno- strukturalnych", łatwo odnaleźć takie koncepty, które pozostają ze sobą w rażącej sprzeczności, a co za tym idzie, zmuszają badacza do wyboru. Np. scenariusz postępowania interpretacyjnego, który każe jakąś strukturę wyizolować z kontekstu (Wrocławianin, powołując się na dyskusję zorganizowaną kiedyś przez „Współczesność", gotów jest tej metodzie, w Polsce o ile wiem nie stosowanej od lat, przyznać prawo reprezentowania całej semiologii), i scenariusz postępowania badawczego, który zakłada, iż „strukturą" staje się jakiś obiekt wówczas, gdy włączamy go do skomplikowanej sieci kontekstów zewnętrznych (naczelna teza szkicu Jana Mukafovskiego O strukturalizmie, powszechnie respektowana przez badaczy polskich, o czym, rzecz jasna, wygodniej jest naszemu likwidatorowi nie wiedzieć lub nie pamiętać). Jak więc wygląda w Polsce (nie w Paryżu) ów „idealizm obiektywny" semiologii kultury? Filozof nie znalazł ani jednej wypowiedzi, która by expressis verbis manifestowała idealistyczne przeświadczenia któregoś z badaczy polskich. Przeciwnie: zwrócił uwagę na fakt, iż wielu autorów, w tym piszący te słowa, sytuuje semiolo-gię w obrębie marksistowskiej teorii poznania. Tego rodzaju roszczenia wydają mu się czymś bezzasadnym i humorystycznym. Nasz oskarżyciel sądzi, iż motywacje idealistyczne tkwią niejako w samej strukturze myślenia semiologicznego; zajmijmy się tedy rekonstrukcją tej struktury. Współczesna wiedza o fenomenach komunikacji społecznej rozwija się w dwóch porządkach. Pierwszy, nazwijmy „horyzontalnym", drugi „wertykalnym". W planie horyzontalnym badacz dostrzega w życiu społeczeństwa funkcjonowanie rozmaitych powiadomień, które są w pewien sposób zdelimitowane i zorganizowane, kształtują się wedle określonych reguł kodowania i dekodowania, przy czym niektóre reguły się powtarzają, mają charakter uniwersalny, ogólnosemiotyczny, podczas gdy inne pojawiają się fakultatywnie, mają zakres węższy, lokalny, a zależy to w dużej mierze od charakteru tworzywa, w którym buduje się poszczególne „teksty" lub serie „tekstów". Z kolei w perspektywie wertykalnej ujawnia się współdziałanie fenomenów kultury z prawami życia społecznego, od elementarnych norm antropologii, poprzez przeobrażenia ekonomiczne, do utajonych pragnień i dążeń społecznych. Prawidłowe czytanie komunikatów kultury musi uwzględniać obydwa przekroje. Rezygnacja z płaszczyzny horyzontalnej oznacza wulgarny socjologizm (albo psychologizm) i powoduje całkowitą dezorientację wśród znaków i struktur: teoria powieści nie potrafi wyjaśnić, czym jest powieść, teoria wiersza „zapomina", że zajmuje się wierszem, itd. Ucieczka od pytań pojawiających się w konfiguracjach wertykalnych wpędza z kolei humanistykę w ślepą uliczkę badawczego „parnasi-zmu": nauka zadowala się klasyfikacją form kultury, ale nie pamięta, że powstały one z jakichś przyczyn i służą jakimś celom. Co ważniejsze - rekonstrukcja wewnętrznych uporządkowań w obrębie konwencji kultury, czy analiza jej przyczyn sprawczych? Ważne jest i jedno, i drugie. Taka odpowiedź jest niesprzeczna z tradycją marksizmu. Wolę w tym względzie zaufać interpretacji Gyórgy Lukacsa95 niż „hipotezie interpretacyjnej" Wrocławianina. „Marks (Wprowadzenie do krytyki ekonomii politycznej) uważa badanie historycznych i społecznych przesłanek powstawania i rozwoju za niezwykle ważne, ale nigdy nie twierdzi, że tym samym problemy literatury byłyby wyczerpane w najmniejszym choćby stopniu". Lukacs przytacza w dalszym ciągu charakterystyczną dla takiego rozwiązania kwestii stosunku badań „wewnętrznych" i „zewnętrznych" wypowiedź Karola Marksa: „Trudność polega jednak nie na tym, żeby zrozumieć, że grecka sztuka i epos są związane z pewnymi społecznymi formami rozwoju. Trudność polega na tym, że dostarczają nam one jeszcze rozkoszy artystycznej i w pewnej mierze służą za normę i niedościgniony wzór". Zachowanie równowagi między ujęciem „horyzontalnym" a „wertykalnym" to postulat słuszny i oczywisty, ale zarazem abstrakcyjny. W każdym momencie dziejów humanistyki zmienia się typ współodniesień, ulegają modyfikacji napięcia, przeobraża się charakter proporcji. Być może - w sensie ilościowym - współczesna polska wiedza o kulturze wydaje się zbyt mocno zaangażowana w badanie imma- nentnych reguł kodowania; składają się na to okoliczności rozmaite. Po pierwsze, lęk przed amatorszczyzną. Dopóki polonista zajmuje się, dajmy na to, poetyką fabuły, dopóty wystarczają mu kwalifikacje i doświadczenia własnej specjalności. Z chwilą zaś, gdy wychyla się poza granice własnych kompetencji, w stronę historii gospodarczej czy perypetii frakcji politycznych, może popełniać błędy elementarne; błędy analogiczne do tych, jakie zdarzają się logikom czy filozofom - wkraczającym na teren wiedzy o literaturze. Po drugie, niechęć do zdań ogólnikowych, pozorujących „głębię" interpretacji. Im większe całości form kultury bierzemy pod uwagę - takie jak prąd czy doktryna artystyczna - tym wyraźniej rysuje się konieczność włączenia tych całości w ciągi uzależnień wertykalnych. Ale i odwrotnie