To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— A wtedy się dowiemy... — Kto mnie zamordował — dokończył Buddy. — Tak to sobie wyobrażam. Mojej śmierci mógł pragnąć ktoś, kto był o mnie zazdrosny i chciał zdobyć Chi Chi. Albo ten, kto kupił odpowiedzi na egzamin. Stawiam na tego drugiego. Miał więcej do stracenia. Jeśli nie zdałby matury, nie mógłby podjąć tej intratnej pracy, którą załatwił mu jego tatuś. — Kto to taki? — T.C. Toomer — odparł Buddy. — Komendant Toomer? Ale przecież on jest szefem policji! Pilnuje prawa i porządku. Sprawiedliwości. Wolności. — No i co z tego? — Nie mógłby chyba zamordować kogoś z powodu głupiego egzaminu — powiedziałem. — Mały, po śmierci nauczyłem się jednej rzeczy. Życie sprawia różne niespodzianki. Buddy westchnął. — Jutro po lekcjach pójdziemy do mieszkania Toomera. Tylko bez wykrętów. — Po prostu małe W i S — jęknąłem cicho. Buddy rozciągnął w uśmiechu przerażające, białe dziąsła. — Szybko się uczysz, mały. Następnego dnia miałem niesłychanego farta. Nie do wiary, co? Byłem przekonany, że moje szczęście uleciało przez okno w chwili, kiedy Buddy po raz pierwszy przestąpił próg mojego pokoju. Tego popołudnia mama poszła pomagać Elsie Toomer w przygotowaniach do Zimowego Festiwalu. Nawet zwolniła się specjalnie z pracy. To znaczyło, że nie będzie co pół godziny dzwoniła z biura, sprawdzając, czy nigdzie nie wyszedłem. W dodatku mogliśmy być pewni, że Elsie Toomer spędzi przynajmniej godzinę poza domem. 60 61 Oczywiście musiałem włamać się do mieszkania komendanta policji. Ale przynajmniej nie mieli tam psa. Posesja Toomerów znajdowała się jakieś osiem przecznic od nas, w lepszej dzielnicy. Po lekcjach zostawiłem w domu plecak i od razu wybiegłem. Dzień był mroźny i nikt nie kręcił się po ulicy. Kryjąc się za krzakami, pobiegłem na tyły willi Toomera. Przemknąłem przez patio i dotarłem do drzwi kuchennych. Nadal miałem w kieszeni wytrych, który dał mi Buddy, ale tym razem go nie potrzebowałem. Kiedy nacisnąłem klamkę, drzwi same ustąpiły. Elsie Toomer była dziwaczką, więc nie zaskoczyło mnie, że zapomniała zamknąć drzwi. Może wydawało się jej, że nikt nie ośmieli się włamywać do domu komendanta policji. Ta myśl mnie ubawiła. Ostrożnie otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. — No, i co na to powiesz? — zagadnął Buddy, materializu- jąc się obok mnie. — Żadnego W, tylko S. Za kuchnią była jadalnia. Stało w niej pełno cacek z chińskiej porcelany i srebrny serwis do herbaty. Miejsce było wprost stworzone do tego, aby dziecko i nieznośny duch mogli popaść w tarapaty. Przecisnąłem się ostrożnie pomiędzy meblami. W sąsiadującym z jadalnią pokoju gościnnym zgromadzono na chwiejnych małych stolikach jeszcze więcej chińskich bibelotów. — Uwaga! — zawołał Buddy, rzucając we mnie porcelano wą pasterką. — Hej! — cofnąłem się, o mały włos nie wywracając stołu. Złapałem figurkę w spocone palce. — Buddy! — krzyknąłem, ale duch tylko się zaśmiał i znikł. — Co za pajac — wymamrotałem. Odstawiłem pasterkę na półkę i wyszedłem na korytarz. Pod ścianą były poustawiane jakieś pudła. t — Ruszaj się, mały — głos Buddy'ego dobiegał gdzieś z góry. Poszedłem za nim i dotarłem do schodów. Buddy unosił się kilkanaście centymetrów nad podłogą na piętrze. Jego twarz świeciła niesamowitą bielą, a oczy zapadły się głębiej niż kiedykolwiek. Nie mogłem uwierzyć, że zbliżałem się do niego, zamiast zwiewać gdzie pieprz rośnie. Ale przed duchem nie można uciec. — Przeszukaj gabinet — powiedział Buddy, gdy wszedłem na górę. — Założę się, że album ze szkolnymi fotografiami stoi gdzieś na półce. Wsunąłem się za Buddym do pokoju zawalonego książkami. Stały rzędami na półkach, wypełniając ściany od podłogi do sufitu. — To mi zajmie całe popołudnie! —jęknąłem. — No to się pospiesz, mały. Idę poszperać w sypialni — powiedział Buddy i rozpłynął się w powietrzu. Westchnąłem i zacząłem od półek przy oknie. Muszę wrócić do domu przed czwartą. Mama pewnie zadzwoni zaraz po spotkaniu z panią Toomer. Czytając tytuły na grzbietach książek, bębniłem nerwowo palcami dłoni po udzie. Jest! Album Liceum w Tilson, rocznik sześćdziesiąty drugi. W chwili gdy po niego sięgałem, usłyszałem zgrzyt klucza w zamku. Ktoś wszedł do mieszkania. Tym razem się nie przestraszyłem