To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Pozbyłbyś się zaledwie kilku, nowe urodziłyby się i w rezultacie miałbyś ich tyle samo. Jeżeli naprawdę chcesz się pozbyć wilków, to polujesz na ich pożywienie: łapiesz króliki, że tak to ujmę. To łatwiejsze. Jeśli jest mniej żywności, to się rodzi mniej szczeniąt. W rezultacie masz mniej wilków. I na tym polega moja praca. Poluję na króliki. Richard poczuł dreszcz strachu. — Większość ludzi nie rozumie, po co jest granica — podjął Chase — ani nie pojmuje sensu naszej pracy. Sądzą, że narzucamy jakieś głupie prawa. Wielu, przeważnie starszych ludzi, boi się granicy. Inni myślą, że wiedzą lepiej, i podchodzą blisko, żeby kłusować. Ci się nie boją granicy, więc się staramy, żeby się obawiali strażników. To nas uważają za prawdziwe zagrożenie i staramy się, by tak pozostawało. Boją się nas i to ich trzyma z dala od granicy. Jeszcze inni traktują to jak grę: przemkną się czy nie. Wcale nie staramy się wszystkich wyłapać. Zależy nam na tym by wystraszyć jak najwięcej ludzi, żeby wilki z granicy miały najmniej królików. Chronimy ludzi, ale nie w ten sposób, że zabraniamy im tam wchodzić. Każdy głupiec, który to uczyni, jest stracony, nie zdołamy mu pomóc. Naszym zadaniem jest utrzymywanie większości obywateli z dala od granicy i dbanie, by nic z niej się nie wydostało i nie opanowało kraju. Wszyscy strażnicy widzieli, co stamtąd wyłazi. My rozumiemy, inni nie. Ostatnio wydostaje się stamtąd coraz więcej i więcej stworów. Rada twojego brata może nas opłacać, ale nie ma o niczym pojęcia. Nie podlegamy ani rajcom, ani żadnemu prawu. Mamy jedną powinność: chronić ludzi przed tym, co przychodzi z mroków. Jesteśmy samorządni i samodzielni. Rozkazy wykonujemy tylko wówczas gdy nie kolidują z naszą pracą. Takie pozorne posłuszeństwo usposabia przyjaźnie władzę. Jednak w razie zagrożenia będziemy się kierować własnymi regułami. — Chase zamilkł na chwilę, usiadł przy stole i oparł łokcie o blat. — Posłuchalibyśmy rozkazów tylko jednej osoby — podjął — bo nasza sprawa jest częścią tamtej, większej, ważniejszej. Tą osobą jest prawdziwy Poszukiwacz. — Wziął miecz w dłonie i podał Richardowi, patrząc mu w oczy. — Ofiarowuję swe życie i lojalną służbę Poszukiwaczowi. — Dziękuję, Chase — odparł wzruszony chłopak. Popatrzył na czarodzieja, a potem znów na strażnika. — Teraz opowiemy ci, co się właściwie dzieje, a potem ja wam powiem, o co mi chodzi. Zedd i Richard opowiedzieli, co się wydarzyło. Chłopak chciał, żeby Chase wszystko wiedział, żeby zrozumiał, że nie czas na połowiczne działania, że muszą zwyciężyć lub zginąć i że to Rahl Posępny postawił przed nimi taki wybór. Chase patrzył to na jednego to na drugiego. Świetnie rozumiał wagę wydarzeń, spochmurniał, słysząc o magii Ordena. Nie musieli go przekonywać; prawdo- 121 podobnie widział więcej, niż oni zobaczą kiedykolwiek. Pytał niewiele, słuchał uważnie. Ogromnie mu się spodobała nauczka, jaką Zedd dał napastnikom. Aż się popłakał ze śmiechu. Otworzyły się drzwi — Kahlan i Emma wróciły do pokoju. Dziewczyna była ubrana w strój podróżny: ciemnozielone spodnie, podtrzymywane szerokim pasem, brązową koszulę, ciemny płaszcz; miała też plecak. Zachowała swoje buty i sakiewkę u pasa. Była gotowa do życia w lesie. Jednak jej włosy, twarz, i postawa świadczyły, że nie była prostą wieśniaczką. — Moja przewodniczka. — Richard przedstawił ją strażnikowi. Chase uniósł brew. Emma dojrzała miecz. Po jej minie Richard poznał, iż zrozumiała. Znów stanęła za mężem, lecz tym razem nie gładziła go po włosach. Po prostu położyła mu dłoń na ramieniu, chciała być przy nim. Wiedziała, co się święci. Chłopak wsunął miecz do pochwy i dokończył opowieść o wydarzeniach wieczoru. Kahlan usiadła przy nim. Skończył i przez parę chwil siedzieli w milczeniu. — Jak ci mogę pomóc, Richardzie? — zapytał w końcu Chase — Powiedz mi, gdzie jest przejście — powiedział twardo chłopak. — Jakie przejście? — Chase zjeżył się. — Przez granicę, oczywiście. Wiem, że istnieje, lecz nie wiem, gdzie się znajduje, a nie mam czasu na szukanie. — Richard nie miał ochoty i czasu na stare gierki. Poczuł, jak budzi się w nim gniew. — Kto ci o tym powiedział? — Odpowiedz na pytanie, Chase! — Pod jednym warunkiem. — Strażnik uśmiechnął się. — Ja was tam zaprowadzę. Richard pomyślał o dzieciach przyjaciela. Chase był przyzwyczajony do niebezpieczeństw, ale tym razem to było coś zupełnie innego