To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Powstanie pojęć abstrakcyjnych, a następnie rozwój logiki matematycznej doprowadziły do uwolnienia mnóstwa komórek mózgowych, zamulonych dawniej informacjami szczegółowymi, i stworzyło ową nadmierność, pozwalającą temu cudownemu urządzeniu na dalsze podwyższenie swojej rozdzielczości. Wasilij Stiepanowicz już od dwóch lat męczył Riazancewa teorią numer 53, patrząc na niego rozmodlonym wzrokiem i powtarzając, że riazancewski język wewnętrzny to nic innego, jak nowy skok w ewolucji myślenia, że logika tego języka wedle jego, Wasilija Stiepanowicza, obserwacji jest o parę rzędów wielkości doskonalsza od logiki matematycznej. Wprawdzie adepci-neofici zazwyczaj nadmiernie się zapalają i nie warto na nich zwracać większej uwagi, ale jednak Riazancew czasami mu wierzył. Dom powinien być stary, bo inaczej skąd w nim miałaby wziąć się dusza? I czy aby nie dlatego nasza epoka uważana jest za taką nerwową, że prawie nikt nie mieszka tam, gdzie się urodził i wychował? Jeśli Riazancewowi zdarzyło się śnić, to wszystkie, nawet najbardziej głupie i fantasmagoryczne marzenia senne „działy się” zawsze w jednym i tym samym miejscu. W ciasnej, na jawie nie lubianej izdebce, w matczynym pokoju w zatęchłym wspólnym mieszkaniu. Michał Pietrowicz nie lubił też swojego nowego, lakierowanego mieszkania, wyżebranego przez żonę w jej miejscu pracy. Tę wielkopłytową twierdzę nazywał nieodmiennie ponurym mianem „maszyny do mieszkania”. Mimo to wśród sąsiadów miał opinię znakomitego lokatora, wzorowego wręcz gospodarza i pana domu. Po prostu miał zwyczaj za pomocą drobnych robót domowych okupować się od konieczności rozmowy z Olgą Siergiejewna. Ranek następnego dnia powitał Michał Pietrowicz na balkonie, gdzie majstrował nową, nikomu nie potrzebną półkę. Żona do niego nie podchodzi - ła, bo czuła, że jest w nie najlepszym humorze. Tymczasem Riazancew dumał nad swoją wczorajszą nieostrożnością. Niby Wasilijowi Stiepanowiczowi można ufać, bo to przecież nikt obcy, ale jednak nie wolno było się tak odsłaniać! Podobne rzeczy nigdy nie uchodzą płazem. Miał rację. Zadzwonił telefon, co w domu Riazancewów zdarzało się niesłychanie rzadko. - Dzień dobry, Michale Pietrowiczu. Mówi doktor nauk technicznych, profesor Konstanty Iwanowicz Kałmykow - powiedział uroczystym tonem starannie modulowany glos. Riazancew skrzywił się boleśnie i natychmiast oczami duszy ujrzał siwowłosego mężczyznę w zamszowej kurtce. Szczupłego, ogorzałego bywalca międzynarodowych konferencji, roztaczającego blaski patentowanej swej uczoności. Profesor akuratnie jak do pracy każdego marca jeździ w góry, gdzie z doskonale zamaskowanym wstrętem pija wytrawne wina, podczas gdy w kręgu podwładnych woli alkoholizować się tanim portwajnem. Zanim jeszcze Kałmykow, nie doczekawszy się na stosowną replikę, zaczął mówić dalej, Riazancew zdążył jeszcze chwycić się na tym, że myśli w języku zewnętrznym. A Kałmykow mówił tak: - Wasilij Stiepanowicz zameldował mi, że pan coś tam wykombinował. Naturalnie sprawiłem mu burę, sam pan rozumie, tajemnica. Z tym jednak sobie poradzimy. Trzeba będzie chyba uznać pana za współautora, a może nawet ściągnąć do nas. Tak że zechce pan wpaść do nas i w trzech egzemplarzach... Dalej Riazancew nie słuchał, gdyż zwrocik „zechce pan” był mu znany od dawna. Kto mówi „zechce pan”, ten wkrótce przejdzie na „ty”. I natychmiast poczuł się jak zbity pies, od razu nie do pojęcia stało się nie tylko zadanie o trzech punktach, lecz także nieskomplikowana logika profesora Kalmyko-wa. A profesor w końcu przedarł się do jego uszu: - Czekam na ciebie jutro o dziesiątej. Przepustka będzie przygotowana w portierni. - Nie przyjdę - wydusił z siebie Michał Pietrowicz. - Wszystko zapomniałem. I odłożył słuchawkę. - Troglodyto, co pan zrobił najlepszego! - A o co chodzi? - Ogorzały mężczyzna w zamszach wytrzeszczył ze zdumienia oczy. Nigdy jeszcze Wasilij Stiepanowicz, jakiś tam asystencina, tak się w jego obecności nie zapomniał. - O pięćdziesiąt trzy! Słyszał pan o pięćdziesiątej trzeciej teorii Szwindle-ra?. - Nie słyszałem