To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Wysiedliśmy szybko. — Gdzie jest Piotr Grandoue? — zapytał Talmes. — W pawilonie, informerii, proszę za mną. A gdyśmy szli przez obszerny plac, porośnięty krótką murawą, dorzucił zawiadowca: — Stan beznadziejny, przed pół godziną badało go trzech lekarzy. Nie ma żadnej rady. Przeszliśmy pośpiesznie kilka obszernych białych sal, wreszcie w bocznym korytarzu zawiadowca otworzył drzwi, lśniące świeżą farbą i połyskiem okuć. — To tu — rzekł, usuwając się dyskretnie na bok. Siostra miłosierdzia siedząca u wezgłowia chorego, podniosła się, gdyśmy weszli. — Żyje jeszcze — rzekła przyciszonym głosem. Zbliżyliśmy się do biednego lotnika. Nigdy nie widziałem piękniejszego młodzieńca. Nad wysokim myślącym czołem chmura kruczych włosów. Twarz bez zarostu, obrócona nieco na bok, ukazywała klasyczny rzymski profil. Chory majaczył: — Gwiazdy... och, ileż ich jest dzisiaj... ach, jakże cudne, jak płoną... i skrzypi, skrzypi w śniegu mój kij,... jest dobrze okuty... to wóz... a tu... tu dla mnie nie ma miejsca... trzeba iść... w świat... szukałem... ach, jakże szukałem... gwiazdy... zimne... nie znalazłem... skrzy się śnieg... Mój przyjaciel wsłuchiwał się bacznie. Zdawało się, że rozumie te słowa bez związku. — Szukałem... po co... jaki cel... coś wielkiego... rozróżniałem niewyraźne słowa. — Piotrze — zabrzmiał głos Talmes'a — szukałeś? Chory otworzył oczy i zupełnie przytomnie wpatrywał się w mego przyjaciela. — Szukałem — rzekł słabo. — I nie znalazłeś? — Nie. — I pragniesz? — Widzieć cel przed sobą... Wszędzie tylko pustka i nicość. — I giniesz? — Bez miłości... — Ona? — Jest. Ale nie dla mnie... — Dam ci ją. I wskażę cel. O, nie myśl, że go nie ma! Jest! — Nie ma! Świat nie jest zbudowany podług praw naszego rozumu. Jest irracjonalny. Na pytanie — po co? Nie ma odpowiedzi. Jak może cząstka sądzić o całości? — Ale prawda istnieje? — To, co się nam wydaje... Wszystko jest względne... — Piotrze! Ciebie okłamano! Jest Absolut, co daje Moc. — Nie widzę go... cierpię... nie widzę dróg... nie wierzę! — Nie wierzysz w Ducha? — Już w nic nie wierzę... nie mam sił... dobrze, że się to zaraz skończy... — Czy uwierzysz, jeśli Duch cię wzmocni i odrodzi? — To niemożliwe. To byłby cud... A kto ty jesteś?... — Czyż to, że żyłeś dotychczas nie było cudem? A kto ja jestem? Jestem ten, który poznał... — A ja, czy mogę poznać? — Każdy może. Niech tylko nie stara się, by na wszystko oczy zamykać. A poznanie daje moc kierowania Mocą. Ja mam tę moc. Czy chcesz żyć, by poznać? Czy to będzie dla ciebie cel dość wielki? — O, tak! — A to tylko pierwszy stopień. Dalej są inne cele, jeszcze wyższe i większe... Czy cierpisz teraz? — Już nie... Nie czuję nic... — Zaraz odczujesz, jak nowe życie w ciebie wstąpi, Duch mój łączy się z twoim i wzmacnia go... Czy to czujesz?... — Jestem jak gdyby ten sam, a jakiś inny... Jak gdybym zaraz miał zrozumieć to wszystko, czego dotąd pojąć nie mogłem... Przybywa mi sił... mogę ogarnąć cały wszechświat... — Duch twój wzmocniony teraz wzmacnia i przetwarza na nowo twoje ciało... Ciało się odbudowuje wszędzie, gdzie było zniszczone i uszkodzone... Czy to czujesz?... — Jakiś prąd życiodajny przenika mnie całego... Czy być może, że przed chwilą byłem taki bezwładny? Nigdy nie czułem się tak dobrze... O, jakie życie jest piękne... Po kilku minutach znów pędziła ku nam z nadzwyczajną szybkością biała taśma gościńca. W samochodzie naszym przybył jeden pasażer, odziany w zapasowe lotnicze ubranie aerodromu. Piotr rozglądał się z zachwytem dokoła. Nie widział tylko, z jakim osłupieniem wpatrywał się w nasz oddalający się samochód zawiadowca lotniska, siostra miłosierdzia i gruby doktor w okularach, co wybiegł przed bramę, zerwawszy się z werandy, gdzie był właśnie w trakcie konsumowania porcyjki zsiadłego mleka. To samo osłupienie widziałem w oczach pana Artura, które wciąż kierowały się na mnie z niemą prośbą o wyjaśnienie. Ja również byłem pod silnym wrażeniem, choć już nieraz byłem świadkiem dokonywania przez Talmes'a nadzwyczajnych rzeczy. x Aby jednak nie przypominać Piotrowi Grandoue stanu, z którego dopiero co wyszedł, nie chciałem wszczynać o tym rozmowy. — Czy okolice Creux—Rouge są również tak piękne? — zwróciłem się swobodnie do pana de Vadimont. — O, tak, nawet jeszcze piękniejsze. Mamy bowiem wszystko, czym rozporządza natura. Zagłębie nasze leży u stóp góry, pokrytych wiekowymi lasami, a dalej wznoszących się coraz wynioślejszymi łańcuchami aż ku wiecznym śniegom. Z przeciwnej strony przed naszą osadą ciągną się dalekie łąki, a przed samym domem mamy bardzo piękne jezioro. To też konna jazda, wioślarstwo, żeglarstwo i wszystkie sporty zimowe kwitną u nas w całej pełni