To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Stanisława sięgnęła po telefon. - Na pewno jeszcze nie śpi... Alchemik siedział zamyślony, trawiąc to, co usłyszał. Szary, zimowy, marznący deszcz bił w szyby nad ich głowami. Na kominku wolno żarzyła się szczapa akacjowego drewna. " - Raz w życiu spotkałem człowieka, który umiał zbudować golema - powiedział wreszcie. - Tu, w Krakowie, jeszcze przed wojną. - Kto to był? - zainteresowała się Stanisława. - Wprawdzie w latach dwudziestych mieszkałam w Warszawie, ale... - Salomon Storm. Wielki znawca kabały, cadyk i baałszemtow - obdarzony mocami cudotwórca. Fascynująca postać. Nawiasem mówiąc, nie mógł uwierzyć w transmutację metali, choć własnoręcznie przeprowadzał doświadczenia z moją tynkturą... Ja z kolei nie wierzyłem, że jest w stanie zbudować golema, więc mi pokazał. Nie do końca, tylko do momentu, gdy ciało ulepione z prochu ziemi zaczynało żyć. - To trudne? - zapytała Katarzyna. Spojrzał jej prosto w oczy. Moglibyśmy wyjść na trawnik przed kamienicą i w ciągu dwudziestu minut stworzyć własnego. Dlatego rytuał powołujący go do życia jest pilnie chroniony. Widziałem to raz, ale niewiele już pamiętam. Minęło siedemdziesiąt lat. - Każda tajemnica wcześniej czy później może wyjść na jaw - powiedziała Monika. - Jeśli ten golem stał się niezdolny do użytku, to czy łatwo będzie zbudować nowego? - Katarzyna przywykła do konkretnych pytań i konkretnych odpowiedzi. - Banalnie łatwo. Nasz wróg odtworzy go, gdy tylko będzie miał chwilę czasu i około dwustu kilogramów błota. Najlepsza do tego celu jest oczywiście glina... - Ta była jakby lekko błękitnawa - zauważyła Monika. Spojrzał z zainteresowaniem. - Jesteś pewna? - Tak. Zdjął z półki opasłą monografię, przekartkował machinalnie i odstawił na miejsce. - Glina - mruknął - występuje na naszych ziemiach w dwu odmianach. Kaolinowa i żelazista. - Czym się różnią? - zapytała agentka. - Żelazista zawiera domieszkę żelaza, więc po wypaleniu, zarówno garnki z niej wykonane, jak i cegły przybierają różową lub czerwoną barwę. Metal, stykając się z powietrzem, ulega utlenieniu... - A siwaki? - zaciekawiła się Stanisława. Mistrz dostrzegł pytające spojrzenie księżniczki. - Siwaki to naczynia barwy szarej, siwej, czasem czarnej - wyjaśnił. - Robi się je też z glin żelazistych, ale w piecach innej konstrukcji, bez dostępu tlenu. Drugi rodzaj gliny - wrócił do tematu - nie zawiera żelaza, więc po wypaleniu są białe lub jasnokremowe. Czasami jasnoszare... - A jak uzyskać kolor niebieski? - Przez domieszkę kobaltu - wyjaśnił. - Wtedy uzyskujemy barwy od sinej do fioletowej. Gliny z domieszką kobaltu występują w Chinach, Brazylii, Indiach, RPA... Nazywamy je kimberlitowymi. - Od kopalni diamentów w Kimberley - natychmiast domyśliła się Stanisława. - Owszem. W takich złożach znajduje się surowiec na pierścionki. W Polsce znam jedno miejsce, gdzie można znaleźć takie glinki. - Tutaj? - zapytała Monika. Kiwnął głową, ale nie odpowiedział wprost. Wstał z fotela i przeszedł się po swoim poddaszu. - Mamy do rozwiązania dwa problemy - powiedział. - Primo, golem. Nie bardzo się znam na tym draństwie... Secundo, Bractwo Drugiej Drogi. Oba te problemy rozwiązać możemy bardzo prosto. Musimy zdobyć fachową literaturę i doczytać... - Fachową literaturę - jęknęła Katarzyna. - Poszukamy w Bibliotece Uniwersytetu Jagiellońskiego? Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. Miałem na myśli naprawdę fachową literaturę. Są książki, których strzeże się pilnie, by nigdy nie wpadły w ręce profanów. By zawarte w nich tajemnice nie stały się własnością ogółu. - Biblioteka Watykańska? - zaproponowała Stanisława. Między innymi. Ale tu, w Krakowie, był bogaty zbiór takiej właśnie literatury. Kiedyś nawet z niego korzystałem. - Czy nadal istnieje? - Monika podniosła głowę. - Nie da się wykluczyć. To księgozbiór cadyka Salomona Storma. Kilkanaście tysięcy ksiąg, co najmniej połowa rękopiśmienna. Manuskrypty arabskie, egipskie, żydowskie, hinduskie, perskie... A wszystkie dotyczące sztuk tajemnych. - Jego oczy zasnuła mgiełka rozmarzenia. Może zaczniemy od ustalenia, gdzie się znajdował - zaproponowała Katarzyna. - Potem sprawdzimy, czy jest tam nadal, jeśli nie - zaczniemy szukać. Jeżeli wpadł w ręce hitlerowców, mógł zostać zniszczony lub trafić do instytutu Ahnenerbe założonego przez Himmlera. A jego archiwum szczęśliwie odnalazło się kilka lat temu w Poznaniu. Alchemik wytrzeszczył oczy. - Naprawdę!? - zdumiał się. - Pisali o tym w gazetach. Zabezpieczono trzy szafy starodruków i rękopisów. Trzymają je teraz w archiwum uniwersytetu. - Muszę się do tego dorwać. - Zatarł dłonie. - Ale księgozbiór Storma nie zmieściłby się w trzech szafach. Zresztą, gdyby trafił w ich ręce, wygraliby wojnę... - Dobrze. - Katarzyna wróciła do przerwanego wątku. - Rozbierzmy problem warstwami. Gdzie go przeglądałeś, Mistrzu? - Hmmm. Głupio to zabrzmi. Cadyk odrobinę mi nie ufał. Zresztą nikomu nie ufał. Zawiązał mi oczy. Potem długo łaziliśmy po Starym Mieście, żebym stracił orientację. I wreszcie weszliśmy do jakiegoś budynku, tam pozwolił mi zdjąć opaskę. Okna były starannie zasłonięte... Wyprowadził mnie tak samo. - Do licha - wycedziła Katarzyna ze złością. - Łatwo powiedzieć: gdzieś na Starym Mieście. Tu jest kilkaset kamienic, w każdej po kilkanaście mieszkań. Te książki mogą być gdziekolwiek. Alchemik dostojnie kiwnął głową. - Sądzę, że to nie mogło być zwykłe mieszkanie - powiedział, - Tylko czy woluminy tam zostały? Wyobraź sobie tę sytuację. Wojna, Żydzi przeczuwają, że może ich spotkać straszny los... - Od uchodźców z Rzeszy tego i owego mogli się dowiedzieć - zauważyła informatyczka. - Muszą ukryć bezcenne starodruki i rękopisy. Sądzisz, że zostawiliby to w zwykłym mieszkaniu? A gdyby Niemcy, tak jak robili w innych miastach, wysiedlili całą dzielnicę, by tam zamieszkać? Jak w razie nagłej decyzji władz wywieźć kilkadziesiąt metrów sześciennych papieru? - Co pan sugeruje? - Gdybym ja to ukrywał, a miałbym mieszkanie, powiedzmy, pięciopokojowe, trzy pokoje zapełniłbym książkami, a potem... Potem zamurowałbym wejście i udawał, że mieszkanie jest dwupokojowe. Druga możliwość to oddzielenie części strychu fałszywą pochyłą ścianą udającą dach, ale to uznałbym za ostateczność. Jest wojna, mogą być bombardowania. Lepiej ukrywać na niższych piętrach. - A w piwnicach? - Trudno ocenić, ale tam jest przeważnie wilgotno. Nie wiedzieli, ile czasu upłynie, zanim skończy się okupacja. Jasne, że mogli zawinąć książki w nawoskowane gazety i pozamykać w skrzyniach, ale jeśli musieli działać szybko i dyskretnie, ten wariant odpada. - Hmm. Pytanie jeszcze, czy nie wydobyli tego po wojnie. Nawet, jeśli wszyscy zginęli, to mogli powierzyć informacje znajomym, krewnym, mogli je zostawić gdzieś w postaci szyfru, który byliby w stanie złamać inni miłośnicy matematyki sefiriotycznej... - To jedna z możliwości. Chyba muszę wybrać się do hipoteki, a potem do administracji budynków komunalnych - powiedziała z westchnieniem. - I co chcesz zrobić? - zaciekawił się. - Muszę przejrzeć wszystkie przedwojenne księgi wieczyste, a potem porównać dane ze stanem obecnym