To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
To tłumaczyłoby fakt, że malowidła pochodzą z tak różnych czasów i zawierają symbole tak sprzecznych z sobą wierzeń. Zostawili te znaki nam, byśmy mogli rozewrzeć drzwi umysłów i wypełnić nasze duchowe przeznaczenie: odkryć, dokąd zmierzamy. Być może nawet zyskać kontrolę nad losem, który nas tam pcha. Teraz już rozumiecie, dlaczego rzeczą tak ważną jest, żeby te potężne moce nie wpadły w ręce złych ludzi. Teraz już rozumiecie, dlaczego musiałem... - Zająknął się, spuścił wzrok. - Dlaczego musiałem zrobić to, co zrobiłem. Wszyscy milczeli. Nagle Jocelyn uświadomiła sobie ze zdumieniem, że ten potok słów otępił jej umysł. íe znów dała się zagadać, że oto znów dała się w to wciągnąć, jak pozostali. - Przepraszam. - Loach wstał szybko od stolika. Musicie mi wybaczyć. Nie przywykłem do tak długich wypowiedzi. Ruszył bez słowa w stronę drzwiczek i zniknął tam, skąd przyszedł. Jocelyn pomyślała, że sprawiał wrażenie człowieka prawdziwie wstrząśniętego. Ale natychmiast przypomniała sobie, że pozory mylą. Reszta dnia nie przyniosła żadnych istotnych wydarzeń. Gości z szoferki też już nie mieli. Kiedy transporter gwałtownie wyhamował, doktor Kain pierwsza ruszyła do wyjścia. Wielkie podwójne drzwi z tyłu maszyny rozwarły się na oścież, jedwabna zasłonka wydęła się jak balon, odsłaniając prowizoryczny sedes i zobaczyli bezbrzeżną prerię. Przed drzwiami stał już Ned ze skrzynką zastępującą schodki. Kiedy po nich schodziła, nadbiegł Szakal i podał jej rękę. - Witamy tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, czyli nigdzie - rzucił z uśmiechem. - Czy to już... Gdzie jesteśmy? - spytała. - Nigdzie, Jo. - Nie spuszczając z niej wzroku, przesunął wykałaczkę z jednego kącika ust do drugiego. - To tylko przystanek. Za Jocelyn zeszły siostry Makai, potem Chick Rodney poruszył się niespokojnie i wstał chwiejnie ze sterty miękkich kolorowych poduszek. Gaby już nie spała. Potrząsała za ramię drzemiącego ojca Paula. Nagle Jocelyn zesztywniala. Z daleka, od strony szosy, dobiegł ją jakiś dziwny odgłos. Ktoś głośno posapywał. Posapywanie oddalało się jednostajnym rytmem: Hu! hu! ha! Hu! hu! ha! - Co to? - To tylko Juke. - Brzmi jak jakiś szyfr - skonstatowała. - Pewnie gada morsem do księżyca - powiedziała Gaby. Rzeczywiście, chociaż do zachodu słońca było jeszcze daleko, wstał już jasny księżyc w trzeciej kwadrze. Otworzyły się boczne drzwi i z szoferki wysiadł doktor Loach. - Tu rozbijemy obóz - oznajmił. - Wszyscy musimy trochę odpocząć. Rozległ się chóralny okrzyk aprobaty. - Chwała Bogu - mruknęła Gaby. - Nie pora! Nie pora! - dodała papuga. Chłodne powietrze omywające twarz Jocelyn tak ją oszołomiło, że poczuła się słabo. Zamknęła oczy i wsparta o burtę transportera, z wolna dochodziła do siebie. Z brzucha maszyny wysiadali pozostali członkowie wyprawy. Przeciągali się i potykali. - Słońce zaraz zajdzie - skonstatował Rodney. - Chyba stanął mi zegarek. Kiedy puls wrócił do normy, Jocelyn mogła wreszcie zebrać myśli. Wszyscy poruszali się żwawo, jakby chcieli zrekompensować sobie godziny zamknięcia w stalowym pudle. Ned biegał to tu, to tam i zbierał z ziemi wszystko, co nadawało się do rozpalenia ogniska. Doktor Loach i Szakal zdejmowali z dachu transportera sprzęt niezbędny do rozbicia obozu. Siostry Makai rozkładały koce i rozpakowywały prowiant. Jocelyn odeszła na bok, stanęła i obracając się wolno, uważnie obserwowała horyzont. - I co tam widzisz? - spytał Szakal. - Rozpoznajesz coś charakterystycznego? - Nie - odrzekła. - Możemy być wszędzie. Otwarta preria, bezchmurne niebo, księżyc i gwiazdy. - Polaris - powiedział wskazując gwiazdę grubym paluchem. Przeszedł ją dreszcz. - Tak, Gwiazda Północna. Zawsze ją widać. - Muszę pomóc Nedowi przy ognisku. Przynieść ci coś? Wygląda na to, że kielich czegoś mocniejszego dobrze ci zrobi. Wziął ją za łokieć i poprowadził w stronę kręgu twarzy skupionych wokół potrzaskującego ognia. Siostry przesunęły się odrobinę, żeby zrobić jej miejsce. Mona podała Jocelyn paczkę solanek. - Hors d’oeuvres - szepnęła. Jo wzięła herbatniki i podziękowała. Wbrew sobie czuła, że tworzy się między nimi rodzinna więŽ. Jadła spoglądając w ciemniejące niebo. Gwiazda Północna. Wciąż świeciła, dodawała otuchy. Jocelyn westchnęła i wyciągnęła nogi w kierunku ogniska. Nadeszli doktor Loach i Ned