To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

I choć rzeczywiście odbywa- ły się tutaj coroczne międzynarodowe wyścigi jachtów na piasku, uczestniczyli w nich głównie Rosjanie, a zresztą następne zawody miały być rozegrane dopiero za trzy miesiące. Nie dziwota, że spocona, ubrana w moro nastolatka, która stała na porannej warcie przy południowej granicy Camp Moncef, z nie- dowierzaniem przyglądała się nadejściu nagiej zjawy. Początkowo brała ów maleńki punkcik za zagubione lub porzucone zwierzę. Z samochodów czasem uciekały psy, a leciwe osły puszczano luzem, gdy zaczynały jeść więcej, niż były w stanie udźwignąć. 320 Jon Courtenay Grimwood Kapitan Habib na razie zachowywała spokój, nie sięgała nawet po lornetkę. Aż nagle w którymś momencie, gdy żołnierz Kaszifa paszy wrzasnął z otwartego jeepa, co zmusiło ją do pośpiesznego schowania w garści papierosa i zasalutowania odjeżdżającemu sier- żantowi... punkcik zniknął. - Cholera! Mrużąc oczy ze względu na bijący od szotu blask, kapral Habib zgniotła butem papierosa i wyciągnęła z kieszeni przeciwsłoneczne okulary. Okoliczności usprawiedliwiały ją, mimo że noszenie ich na służbie było takim samym złym nawykiem jak palenie papierosów, dozwolonym wyłącznie oficerom. Dzięki okularom pozbyła się mgiełki i ograniczyła efekt refrak- cji. I pomimo tego ani widu tajemniczej postaci. Widziała tylko drżą- cy blask poranka i marne resztki wody powierzchniowej, pozostałe po zimowych deszczach. Kwadrans później nadal wpatrywała się w dal, kiedy raptem niewidzialna istota podcięła jej nogi, przygnio- tła ją i zdzieliła w żebra. Pękła kość. Serce na szczęście ciągle biło. Gdy kapral Habib zrozumiała, że aorta nie została przebita, a płuca wciągają powietrze, obcy mężczyzna usiadł w kucki i tak czekał, przystawiwszy jej do gardła należący do niej karabin maszynowy. Tylko maskujące kolory bluzy i spodni uchroniły ją od śmierci. Gdyby nosiła mundur butelkowo zielony, jak gwardziści Kaszifa, albo czarny, jak mabhasi, pewnie by już nie żyła. Ten los i tak jesz- cze mógł ją spotkać, sądząc po przenikliwym spojrzeniu niebieskich oczu, zimnych niczym lodowe kry. - Starczy jeden strzał - odezwał się nieznajomy wronim gło- sem, ochrypłym i szorstkim. - Z tej odległości zarobisz gazową gwiazdę i na pewno nie zdołasz wezwać pomocy. Widziałaś już gazową gwiazdę? Kiwnęła głową twierdząco. Gazowa gwiazda przytrafiała się wtedy, kiedy człowieka bezpośrednio oparzył ogień z lufy. Kiedy zaś broń była bardzo blisko, powstawały tak zwane pierścienie lub tatuaże. Założyłaby się, że gazowa gwiazda może się pojawić tylko na górnych kończynach i tułowiu, ale to zachowała dla siebie. Albo- wiem było coś takiego w zjawie, która przypatrywała się z góry, co sugerowało, że ma rozleglejszą wiedzę na temat tego zjawiska. Fellahowie 321 - Chcesz ubranie? - wydukała z siebie z udawaną trudnością, aby dać do zrozumienia, że nie będzie stawiać oporu. - Wody! - zażądał. Patrzył, jak kobieta w milczeniu wyciąga i podaje mu bidon. Imponującym wysiłkiem woli odwracała wzrok od jego kajdan i nagiego ciała. Napił się. - I jeszcze to - powiedział. - Przydadzą mi się. - Zdjąwszy okulary z jej nosa, ruchem czoła wskazał dwa zapasowe magazynki, które nosiła u pasa. - To też. - W drżących dłoniach trzymał stary model pistoletu maszynowego Heckler & Koch, MP-5i kalibru 9 mm, sprzedawany z magazynkiem na trzydzieści naboi. - Teraz wstawaj! Kapral Habib usłuchała bez słowa. Przygotowanie terenu zawsze daje rezultaty, pomyślał Raf. Sam najlepiej powinien o tym wiedzieć. - Jest tu Kaszif pasza? Pokiwała głową twierdząco i zmartwiała ze strachu na widok gniewnej miny Rafa. Bardzo wolno, zapewne nieświadomie, zaczęła kręcić głową, jakby tym sposobem dało się zmienić odpowiedź. - A emir? Kiwnęła głową z przestrachem. I z takim spojrzeniem, jakby miała więcej do powiedzenia, ale bała się ryzykować. - Coś jeszcze? - zapytał. - On umiera. Jeśli chcesz go zabić, to szkoda fatygi. - Nie chcę. Nie zrobiłbym tego... A teraz ostatnie pytanie. Co tam jest? Kapral Habib nie zauważyła pięści, która powaliła ją na ziemię. I musiało upłynąć sporo czasu, nim się zorientowała, że Raf po przeszukaniu torby na amunicję zabrał tylko tabliczkę czekolady. Poza tym wszystko zostawił... *** -Jasnacholera, nie! ?* , Tylko tego brakowało. Raf znalazł - wciśnięty do kieszeni drzwi po stronie pasażera w jeepie z otwartym dachem - wydanie „La Presse" z zeszłego wieczoru, czyli najświeższy numer. Znalazł 322 Jon Courtenay Grimwood je wkrótce po tym, jak zawinął kajdany wokół tłustej szyi podofice- ra kierującego pojazdem, zacisnął je i w zarodku uciszył wrzaski. Mężczyzna żył, lecz szczęka zwisała przekrzywiona, wąsy przesią- kły krwią, a twarz pokryły sińce, jakie trzymają się zwykle przez miesiąc. Miał także złamaną rękę. Obrażenia częściowo zawdzięczał samemu sobie, bo wjechał jeepem na skałę. Po przeczytaniu nagłówków Raf żałował, że go po prostu nie zabił. - Płaczesz - zauważył lis. - Płaczę, kurwa, i co z tego? - Rozmowa z lisem zwalniała od myślenia, i całe szczęście, bo za wszelką cenę chciał odegnać złe myśli. Marzył o pustce, stanie oderwania umysłu od ciała i ciała od jakichkolwiek czynności, przy czym szukał luzu psychicznego, nie rozumowego. Dźwięku krwi i szklanych kulek, gdy o siebie kołaczą. Za rzeczywistością pustka. Za pustką... To. - Jeśli chcesz, dalej ja pociągnę - odezwał się lis, można by rzec, z autentyczną troską, choć Raf wiedział, że to niemożliwe. Sprytne posunięcie. Patrzył na lisa i patrzył na siebie. Stał goły na szosie w okolicy Dżebel Morra i nie mógł oderwać wzroku od nagłówka. „Kaszif pasza oskarżony o zamordowanie kuzynki i przyrod- niego brata". Na zdjęciu Murad wpatrywał się w obiektyw z dziecięcą po- wagą. Hani prezentowała się na starej fotografii, którą strzelił jej paparazzi w kawiarni Le Trianon. O czym świadczył fragment kawiarnianej markizy i napis na pucharku z lodami. Lady Hana al-Mansur. Zdjęcie podkreślało fakt, jak bardzo zmieniła się Hani w ciągu ostatnich miesięcy. Wyglądała na nim tak, jak ciągle o niej myślał. Jak zawsze będzie o niej myśleć. Mała i chudziutka, z nieodłącznym krzy- wym uśmieszkiem i wyobraźnią, która raczej szkodzi dzieciom. Trącił nogą kierowcę i schylił się po pistolet. Okazało się, że broń jest uwiązana sznurkiem do skórzanej kabury, podobnie jak trzy zapasowe magazynki. Fellahowie 323 - Chcesz to zrobić ze względu na siebie, co? - zapytał lis. Raf przytaknął