To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jak błyskawica wpadł w gąszcz porzeczek i wyrywał w ślad za Niuą. Razem znaleźli się na łące i w ciągu dobrych dziesięciu minut nie zwolnili biegu o tyle, by móc spojrzeć w tył. Gdy wreszcie przystanęli, parów leżał już o milę. Siedli, ciężko dysząc. Czerwony ozorek Niuy powiewał mu u zziajanego pyska. Był skrwawiony i cały pokryty szramami, a wydarte kudły zwisały mu po bokach. Gdy spojrzał na Mi-kiego, w bolesnych jego ślepkach było smętne wyznanie gorzkiej prawdy: Pit odniósł nad nim zwycięstwo. XII. Wielka przemiana -Po bitwie w parowie Niua i Miki zrezygnowali już z raju pełnego słodkich czarnych porzeczek. Miki był typowym włóczęgą od końca ogona po czubek nosa i wzorem dawnych nomadów 1 czuł się szczęśliwy jedynie wtedy, gdy wędrował z miejsca na miejsce. Dzika kraina.wywarła na nim swoje piętno, odcisnęła niezatartą pieczęć na jego duszy i ciele, więc na równi z Niuą unikał w owym czasie zbliżania się do osiedli ludzkich. Ale w życiu zwierząt, zarówno jak w życiu ludzi, przypadek gra dominującą rolę, toteż zaledwie wkroczyli obaj w obręb krainy wielkich rzek i jezior, rozpoczął się dla Mikiego najcięższy bodaj okres istnienia. U schyłku lata oraz wczesną jesienią Miki i Niua spędzili sześć cudownych, słonecznych tygodni w zachodnich połaciach kraju. Szli w stronę Jackson's Knee, Touchwood, Clearwater i jeziora 0'God, Zoba- L Nomadowie — ludy pasterskie, koczownicze. czyli wiele ciekawych rzeczy. Dłoń natury uczyniła z tych stron prawdziwe królestwo dzikich istot. W ciemnych, milczących zakątkach spotykali wielkie żeremia * bobrowe; przyglądali się igrającym wydrom; widywali tak często stada karibu i łosi, że nie obawiali się już ich wcale, lecz otwarcie brnęli środkiem łąk lub brzegiem moczarów, gdzie pasły się ogromne zwierzęta. Miki poznał wielką prawdę, że pazury i kły stworzone są po to, by żyć kosztem rogów i racic, wilki bowiem snuły się tu w znacznej ilości bądź stadami, bądź pojedynczo i częstokroć napotykano ślady ich mordów, a częściej jeszcze słyszano dziki zew łowiecki. Od czasu przygody z Mahigun Miki nie tęsknił do ich towarzystwa. Niua zaś nie upierał się wcale, by długo pozostawać obok znalezionej padliny. Niedźwiedź czuł instynktownie nadchodzącą Kueski-Hao, czyli Wielką Przemianę. Aż do pierwszych dni października Miki nie dostrzegł w towarzyszu prawie żadnych zmian. Tylko w miarę jak chłodły noce i jesień wyraźniej snuła się w powietrzu, Niua stawał się mniej ociężały. Teraz już on kierował stale wspólną wędrówką i wciąż zdawał się czegoś szukać, jakiejś wielce tajemniczej rzeczy, której Miki nie umiał ani wyczuć, ani dojrzeć. Nie sypiał już nigdy po parę godzin. W połowie października przestał niemal w ogóle sypiać, lecz włóczył się dniem i nocą i jadł, jadł bez ustanku, a jednocześnie wciąż węszył w poszukiwaniu czegoś, co instynkt nakazywał mu odnaleźć. Niestrudzenie bobrował śród zwałów drzew, między skałami; Miki deptał mu po piętach, gotów każdej chwili do walki z owym czymś tropionym przez Niuę. Lecz pozostało ono nadal nieuchwytne. 1 Żeremie — chata bobrów, budowla z gałęzi i chrustu, zlepionego mułem, wystająca ponad powierzchnię wody siedziba jednej rodziny. Potem Niua skręcił na wschód. Wracał ku krainie swej matki Nuzak i swego ojca Suminitika. Miki nie odstępował go na krok, Noce stały się jeszcze chłodniejsze. Gwiazdy jakby uciekły wyżej, a księżyc świecił mniej krwawo. Rankiem ludzie wyglądali ciekawie z wnętrza wigwamów lub chat, wciągali w nozdrza mroźny powiew, a potem nurzali pułapki w rybim tłuszczu czy w sadle bobrowym, szyli zapasowe mokasyny 1, naprawiali sanie i rakiety śnieżne2. Mokradła przycichły. Łosza nie nawoływała już swoich cieląt. Natomiast na polanach i łąkach rozbrzmiewało wyzywające stękanie samców, a nocą pod lśnieniem gwiazd rozlegał się śmiertelny łoskot rosoch. Wilk przestał głośnym wyciem obwieszczać swą obecność. W stąpaniu miękkich łap czaiła się łowiecka rozwaga. Cała knieja jak długa i szeroka tętniła szkarłatną krwią. Wreszcie nastał listopad. Miki nie miał, zdaje się, nigdy zapomnieć dnia, w którym ujrzał pierwszy śnieg. Na razie myślał, że wszelkie skrzydlate stwory potraciły jednocześnie pióra i puch. Potem czuł pod stopami miękkie, aksamitne dotknięcie i chłód. Krew poczęła w nim krążyć szybciej i goręcej; doznał dzikiego szczęścia, bezmiernej radości, wypełniającej wilcze serca wraz z nadejściem zimy. Na Niuę śnieg podziałał zupełnie inaczej. Nawet Miki wyczuł różnicę i zalękniony trochę, trochę niepewny, czekał na to, co miało nadejść. Tegoż dnia niedźwiedź począł wyczyniać rzeczy dziwne i niezwykłe. Jadł strawę, której dawniej nigdy nie tknął. Zgarniał i łykał miękkie sosnowe igły. Żarł próchno wygrzebane ze zmurszałych pni. Potem wszedł w przepastną wyrwę, 1 Mokasyny Ameryki Północnej. * Rakiety śnieżne tane paskami ze skóry. obuwie z miękkiej skóry noszone przez Indian rodzaj nart; obręcze z drzewa wypla- która przecinała na dwoje skaliste zbocza góry, i znalazł wreszcie to, czego szukał. Była to jaskinia głęboka, ciemna i ciepła. Przyroda czyni dziwne rzeczy. Ptakom daje oczy, jakich nie posiada żaden człowiek, a czworonożne istoty obdarza instynktem, który nie będzie nigdy ludzkim udziałem; Niua, aby odbyć pierwszy sen zimowy, wrócił do tej samej jaskini, w której przed dziewięciu miesiącami przyszedł na świat. Znajdowało się tu wciąż jeszcze jego dawne leże — wgłębienie w miękkim piasku, wysłane kudłami Nuzak; ale zapach matki znikł. Niua ułożył się w swej dziecinnej kołysce i po raz ostatni chrząknął łagodnie pod adresem przyjaciela. Czuł prawie na sobie miękki dotyk niewidzialnej dłoni, która pieściwie, a jednak stanowczo nakłaniała go do snu. Nie mógł się już uchylić od tego nakazu i mówił teraz Mikiemu dobranoc. Tej nocy z północnych stron nadleciała pajpu kestin, czyli pierwsza śnieżyca. Wraz z nią przybył wiatr, który wył jak tysiąc bizonów, i w całej kniei żadne zwierzę nie opuściło swego legowiska. Miki słyszał nawet w głębi pieczary, jak huragan grzmi i zawodzi, jak kłęby śniegu biją w skały u wejścia — i tulił się do boku Niuy, ogromnie rad, że mają tak dobrą kryjówkę