To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Na to obiecane jutro, tam, nad błękitami mórz dalekich. Czekał spokojnie, ufny, że zjawi się i powie: "Chodź!" I codziennie wstawał z płomienną nadzieją, że to zaraz się spełnił, że to dzisiaj otworzą się wrota wymarzonego raju, ale po kilku dniach ekstatycznych wyczekiwań Daisy wyjechała z Mahatmą do Dublina na pewien czas. Zaniepokoił się nieco, lecz odprowadził ich na kolej wraz z Joe i wielu wyznawcami. Już w ostatniej chwili odjazdu Daisy zatopiła w nim rozgorzałe potężnie oczy i szepnęła: - Wkrótce.... pamiętasz?... - Czekam! Czekam! - odpowiedział niemymi ustami. I tak długo a uporczywie patrzył za pociągiem ginącym w oddali, aż Joe, zrozumiawszy jego stan, ścisnął mu rękę w kostce i lekko dmuchnął w oczy. - Chodźmy już, zimno - zawołał rozkazująco. Zenon wstrząsnął się febrycznie i jakby się budząc pytająco patrzył dokoła. - St. Pancrace - Station! Nie poznajesz? Zenon zaśmiał się dziwnie nerwowo. - To dziwne, ale przez jakieś mgnienie nie wiedziałem, gdzie jestem, miałem wrażenie, iż jadę pociągiem i rozmawiam. Nie rozumiem, co mi się stało! - przecierał czoło usiłując skupić rozpierzchłe strzępy jakichś przypomnień. - To resztki jakiejś choroby albo jej początek.... - Być może, istotnie, ale od paru dni czułem się tak niesłychanie podniecony! Byłem pewien, że mnie coś nadzwyczajnego spotka. Prawda, przecież ja cz ekam... - nie skończył. - Powinieneś wyjechać! Nawet nasz doktor mówił do mnie, abym ci poradził zmienić klimat i otoczenie, a zwłaszcza otoczenie. - To prawda, że nasz pensjonat jest nieco wariacki. - A niektóre osoby mają na ciebie wpływ bardzo niebezpieczny. - Mylisz się.... - powstrzymał na ustach jej imię. - Tak mniemam. Ty nie znasz całej potęgi jej woli, nie wiesz, kto ona jest, nawet nie przypuszczasz! - Mówmy otwarcie. Przypuszczasz, iż Daisy mnie zaczarowywuje i urzeka? - zaśmiał się drwiąco. - Jestem tego pewien! - odpowiedział z twardą stanowczością. - Kiedy wiesz, to może mógłbyś mi z taką samą pewnością wyłuszczyć, dlaczego to robi? - Betsy mówi, że ona się w tobie kocha! - zaczął wymijająco. - Betsy? Skądże Betsy może wiedzieć? - Przeczuła to intuicyjnie. - Jeszcze tego brakowało, żeby ona się tym zajmowała. - Ale ja myślę, iż miłość jest tylko przynętą, że to tylko pozór, bo Daisy idzie o co innego... Zenon przystanął z zapytaniem w oczach. - O twoją duszę! - dokończył Joe poważnie. - Czy wskrzeszamy czasy cyrografów i zaprzedawania się diabłom? - Nie wskrzesza się tego, co nigdy nie umierało. Zło jest również nieśmiertelne jak i On. - Przebacz mi, co teraz powiem, ale widzę, że istotnie powinienem zmienić na czas jakiś otoczenie. Dawno już spostrzegam, że żyję wpośród obłąkanych. Daruj mi tę szczerość, ale słuchając ciebie i drugich, a przy tym wiedząc o waszych czarodziejskich praktykach, można by wkrótce i samemu dostać bzika. Jestem wprawdzie dosyć trzeźwy i oporny, czuję jednak, iż ta mistyczna gorączka może być zaraźliwa. - Ulegniesz jej z pewnością... Nie pomoże twoja oporność, skruszy ją wola Daisy... ulegniesz... Dlatego właśnie radzę ci wyjazd. Czasem w ucieczce leży największe zwycięstwo! Wiesz, ojciec z Betsy planują podróż na kontynent, jedź z nimi! Uciekaj z tego domu, póki jeszcze czas! Ratuj się! - prosił żarliwie, patrząc błagalnie mu w oczy. - Więc zagraża mi takie straszne niebezpieczeństwo? - Żartujesz, nie wierzysz, a ja ci mówię, że już się chwiejesz nad przepaścią i lada chwila możesz w nią runąć. - Lubię aforyzmy i symboliczne przenośnie, ale słucham tylko siebie i własnego rozumu odpowiedział dosyć cierpko. - Tak ci się wydaje, a pójdziesz za nakazem potężniejszej woli... - Na szczęście, nie tak łatwo poddaję się sugestii, a już właściwości mediumicznych zgoła nie posiadam. - Jesteś największą siłą mediumiczną, jaką znam! Zenon musiał tego nie dosłyszeć, gdyż wchodząc do Boarding - House był zajęty odbieraniem jakiejś depeszy od portiera. - Nie odpowiedziałeś mi nic na projekt wyjazdu z ojcem! - Będę u nich jutro. Rozeszli się dosyć chłodno. Zenon niecierpliwie otworzył depeszę. "Czekamy na ciebie od dwóch dni. Przyjdź lub odpowiedz. Henryk" Depesza była po polsku i mimo srogich przekręceń zrozumiał jej treść, nie mogąc tylko pojąć, od kogo pochodzi? - Widocznie jakiś rodak! A skończy się na prośbie o parę funtów! - pomyślał złośliwie, wchodząc do mieszkania. - "Czekamy od dwóch dni". Są jakie listy? - Wszystkie leżą na biurku! - objaśnił służący. - To dzisiejsze? - Od czterech dni składam.... - Tak.... od czterech dni... prawda, zapomniałem przejrzeć... Na samym wierzchu błękitniała jakaś koperta, adresowana nieangi elskim charakterem pisma. Ważył ją w ręku, oglądał na wszystkie strony, wreszcie rozerwał, list przeczytał jednym tchem i osłupiał. Pisał do niego brat stryjeczny, który przyjechał przed paru dniami do Londynu i usilnie chciał się z nim widzieć. U spodu listu czerniał krótki dopisek: PS. Bardzo proszę i bardzo czekam. Ada" - Ada! Ada! - Wpatrzył się w sznur drobnych, wykwintnych liter, od których podniósł się zapach jakichś przywiędłych wspomnień. - Czekają na mnie! Ada! Muszę iść, trzeba, koniecznie... Chwiał się przez chwilę, nie wiedząc, co począć, ale tak go coś ciągnęło do nich, że ani wiedział, kiedy się znalazł w cabie i polecił się zawieźć do Cecil Hotel. - Dziesięć lat! Upiory mnie gonią! Umarłe powstają! - myślał przypominając sobie jakąś twarz dawno zapomnianą. - A jednak tamto umarło już we mnie! Umarło! - powtarzał, jakby broniąc się przed wspomnieniami. Na próżno, rozdarły się nagle mroki, a spod całych lat niepamięci, spod burzliwych zwałów nowego życia wydzierały się echa dawnych czasów i coraz tłumniej, i potężniej, i zgiełkliwiej