To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Był mokry od potu. Na jego wilgotnej skórze osiadał kurz. Była godzina jedenasta i właśnie trochę się pokłócili. Może już czas na następną sprzeczkę? Zaryzykował. - Nancy, jeśli chcesz się dowiedzieć, dlaczego tak pospiesznie wywieziono twego dziadka do Szwajcarii, to wiedz, że obrałaś złą drogę. Ta nie prowadzi do Kliniki Berneńskiej. - O, cholera! Nancy wcisnęła hamulec tak gwałtownie, że Bob wyleciałby z samochodu przez przednią szybę, gdyby nie to, że oboje mieli zapięte pasy. Na sekundę przed tym manewrem zjechała z drogi na pobocze. Zamaszyście otworzyła drzwi, jak burza wyskoczyła na drogę, i splótłszy ręce stanęła przy niskim murku tyłem do Boba. Westchnął. Naturalnie nie zgasiła silnika. Bob wyłączył go, wrzucił kluczyki do kieszeni i z przewieszoną przez ramię marynarką dołączył do Nancy, obserwując ją kątem oka. Dwudziestodziewięcio letnia Nancy Kennedy wyglądała wyjątkowo atrakcyjnie, kiedy się złościła. Jej gładka skóra nabierała I, rumieńców, a kruczoczarne włosy opadały na ramiona. Bob uwielbiał błądzić palcami w gęstwinie jej włosów i głaskać delikatnie kark. Potem nic już nie było w stanie ich powstrzymać. Nancy miała metr siedemdziesiąt wzrostu, zaledwie dziesięć centymetrów mniej niż Bob. Gdy wchodziła do restauracji, jej nogi budziły pożądanie, a nadzwyczaj zgrabna figura przyciągała spojrzenia wszystkich mężczyzn. Zagniewana odchyliła głowę, wyraźnie ukazując regularne rysy twarzy, wysoko osadzone kości policzkowe i ostry podbródek świadczący o uporze. Zawsze go to zadziwiało. Widywał ją w szpitalnym fartuchu, kiedy niestrudzenie i z nadzwyczajnym opanowaniem zajmowała się pacjentami. Ale prywatnie Nancy zachowywała się tak, jakby wstąpił w nią diabeł. Bob podejrzewał, że poza wyglądem zewnętrznym właśnie to rozdwojenie jej osobowości tak go do niej przyciągało. - O czymż to myśli sławny dziennikarz? - zapytała zjadliwie i nie bez pewnej ironii. - Staram się ustalić jakieś fakty, dowody, a nie skupiać się na nierealnych domysłach... - Spojrzał na roztaczający się przed nimi widok i poprawił się - szalonych, ekstrawaganckich, wysnutych na ślepo hipotezach. Za murkiem widać było szosę, która wiła się w dół w coraz bardziej przerażających zakrętach. Góry wyglądały tu jak pogranicze piekła - gigantyczne, porysowane żłobieniami stożki żużlu pozbawione najmniejszego śladu roślinności. - Mieliśmy spędzić wspaniały dzień w Muzeum Pustyni -rzuciła zjadliwie. - Mają tam do obejrzenia żeremia bobrów i ich komory mieszkalne... - A ty cały czas będziesz mówić i myśleć o Jesseem Kennedym... - Wychowywał mnie po śmierci rodziców, którzy zginęli w wypadku samochodowym. Nie jestem zachwycona tym, że Linda po kryjomu wywiozła go do Szwajcarii właśnie wtedy, kiedy ja miałam praktykę w Londynie. Cała ta sprawa brzydko pachnie.... - Nie lubię Lindy - powiedział Bob. - Ale podobają ci się jej nogi; nie możesz oderwać od nich oczu... - Jestem koneserem dobrych nóg. Twoje są prawie tak samo świetne. Pchnęła go lekko, odwróciła się i oparła o murek. Na twarzy Nancy malowała się powaga. - Bob, naprawdę się martwię. Przecież Linda mogła zadzwonić do mnie, kiedy stwierdzono u niego białaczkę. Miała mój telefon. Fakt, że jest moją starszą siostrą nie upoważnia jej do tego, by tak sobie poczynała. No i ten jej mąż, Harvey... - Harveya też nie lubię - odparł Bob beztrosko, ściskając nie zapalonego papierosa w ustach. - Wiesz, jaki jest jedyny sposób, by poznać prawdę? Wprawdzie ani przez myśl mi nie przeszło, że coś może być nie w porządku, ale nie uspokoisz się, dopóki nie zostaniesz przekonana. - No to przekonaj mnie, panie dziennikarzu, władający płynnie pięcioma językami! - Zbadamy tę sprawę systematycznie, tak jakbym pracował nad jakimś wielkim tematem. Jesteś lekarką i bliską krewną człowieka, o którym próbujemy się czegoś dowiedzieć, tak więc związani ze sprawą ludzie będą musieli ze mną rozmawiać, jeśli ty będziesz przy tym obecna. Zajmę się domowym lekarzem, ale najpierw zadam parę pytań specjaliście, który zrobił badanie krwi i orzekł białaczkę. Wiesz, gdzie możemy go znaleźć? - Nazywa się Buhler i pracuje w Centrum Medycznym Tucson. To w śródmieściu. Nalegałam, żeby Linda zaznajomiła mnie ze wszystkimi szczegółami. Mówię "nalegałam", bo musiałam niemal wydzierać z niej te informacje. - To niczego nie dowodzi - skomentował Newman. - Może martwiła się, że nie załatwiła wszystkiego tak, jak zrobiłabyś to ty jako lekarka. Mogła też czuć się dotknięta twoim przesłuchaniem. - Chyba zabieramy się do sprawy od końca - zaoponowała. - Nie rozumiem dlaczego nie chcesz najpierw porozmawiać z Lindą, potem z naszym lekarzem, a następnie ze specjalistą w Centrum Medycznym. - Od końca, ale celowo. Dzięki temu zdobyte zeznania będziemy mogli skonfrontować z tym, co powiedzą następni. To jedyna metoda umożliwiająca wykrycie ewentualnych rozbieżności. Wciąż uważam, że to daremny trud, ale - rozłożył ręce - chcę tylko, byś się uspokoiła i żebyśmy mogli wrócić do zwykłego trybu naszych zajęć. - Ale to dziwne, że Linda nie zadzwoniła do mnie, kiedy miałam praktykę w Londynie... - Już to mówiłaś. Teraz zabierzmy się do roboty. Przede wszystkim pojedźmy do tego Centrum, zanim Buhler wyjdzie na lunch