To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Rozmowy były więc zapisywane przez maszynę znajdującą się obok biura, tam zaś sekre- tarz natychmiast przepisywał notatki i memoranda dla moich współpracowników w oddziale operacyjnym. Dzięki temu sztab mógł, często nie zwracając się już nawet do mnie, nadawać właściwy bieg każdej decyzji i porozumieniu oraz zachowywać potrzebne dokumenty. Przyzwyczaiłem się do informowania gości o systemie, którym posługiwaliśmy się, tak żeby każdy zrozumiał, że celem tego jest jedynie usprawnienie załatwiania spraw. Zaoszczędziło mi to wielu godzin dyktowania notatek i poleceń, równocześnie zaś zwalniało od konieczności pamiętania o każdym najdrobniejszym fakcie czy poglądzie, jaki mi przedstawiano. 7 kwietnia odbyła się również konferencja połączonego komitetu szefów sztabów, na której miałem reprezentować oddział operacyjny. W toku konferencji omawialiśmy problemy tak konkretne, jak rozmieszczenie samolotów przeznaczonych uprzednio dla Indii Holenderskich, gdy trwał tam jeszcze opór, i tak mgliste, jak na przykład niemieckie zamiary w stosunku do Syrii, Turcji i Iraku. Oto jak mijał przeciętny dzień każdego pracownika oddziału operacyjnego. Pośrednio lub bezpośrednio byliśmy w kontakcie z głównymi odcinkami naszych wojennych zmagań i z wieloma oddalonymi miejscowościami, które jeszcze przed rokiem stanowiły dla nas jedynie nazwy geograficzne. Już w lutym 1942 roku troszczyliśmy się o produkcję barek desantowych, przeznaczonych głównie do operacji zaczepnych. Nie było rzeczą łatwą wzbudzić powszechne zainteresowanie nimi, gdy wszyscy byli rozpaczliwie zaabsorbowani obroną. Marynarka cq prawda miała się zająć sprawą ich budowy, powiadomiła nas jednak, że nie jest w stanie dostarczyć dla nich nawet załóg. Generał Somervell z miejsca oświadczył, że się tym zajmie. Przystąpił do tego zadania z właściwą sobie energią i wykonał je doskonale. Gdy w parę miesięcy potem usiłował przekazać barki wraz z załogami marynarce, spotkaliśmy się z ciekawym oświadczeniem, że marynarka nie może przyjąć zmobilizowanych ludzi. Jakże inaczej wyglądałoby wszystko, gdybyśmy mieli już w owym czasie uzgodniony plan działania i jednolite kierow- _ 64 Krucjata w Europie nictwo! W ciągu wiosny 1942 roku próbowano, drogą wspólnych konferencji i wzajemnych wizyt w biurach, osiągnąć porozumienie co do rodzaju i ilości potrzebnych nam barek desantowych. Staraliśmy się również znaleźć osobę, która zajęłaby się dostarczeniem ich. Tego rodzaju przedsięwzięcie musiało być oczywiście uzgodnione z ogólnym planem budowy okrętów, tak aby nie stwarzało poważnych trudności w produkcji jednostek eskortujących, okrętów podwodnych i innych typów wyposażenia niezbędnych dla (wykonania planów. Podówczas jednak marynarka myślała wyłącznie o odbudowie floty. Barki desantowe dla przyszłych operacji niezbyt ją interesowały. Gdybyśmy jednak nie zaczęli ich budować, nigdy nie rozpoczęlibyśmy natarcia. W tym samym mniej więcej czasie prezydent Quezon, ewakuując się z Filipin na okręcie podwodnym przed ostateczną kapitulacją, powiększył grono szefów rządów emigracyjnych4. Udało mu się w Końcu dotrzeć do Stanów Zjednoczonych. W tydzień po przybyciu złożył mi wizytę w moim biurze w Departamencie Wojny udzielając mnie i memu sztabowi wielu szczegółowych informacji o mobilizacji filipińskiej, kampanii i ostatecznej klęsce. Był głęboko wdzięczny Ameryce i doskonale rozumiał, dlaczego w danej chwili nie mogliśmy mu udzielić bardziej skutecznej pomocy, był jednak przekonany, że Filipiny zostaną wskrzeszone pod swą własną flagą. Nigdy o tym nie zwątpił. Kiedyś napisana zostanie szczegółowa historia tych dni na Pacyfiku. Rozmaite decyzje, posunięcia i akcje zostaną przedstawione iwe właściwej perspektywie, ewentualne zaś możliwości będzie można porównać z tym, czego dokonał Waszyngton i dowódcy w polu. Musiałem o tym wspomnieć w paru słowach, ponieważ sytuacja na południowo-zachodnim Pacyfiku pod pewnymi względami zaciążyła na planach prowadzenia wojny na teatrze atlantyckim, z którym w przyszłości miałem być silnie związany. A jednak, pomimo wszelkich poczynionych przez nas wysiłków, nie udało się uratować Filipin. 9 kwietnia nastąpił tragiczny koniec epopei bataańskiej, 6 lował Corregidor. MARSZ „GĘSIEGO" Na wschód od Palermo „...Jedyna droga prowadziła wzdłuż «półek» tj.. zwykłych nisz w skale, przerywanych od czasu do czasu przez liczne SSty i kanały odwadniające, które wycofujący się Niemcy starannie niszczyli". Piechota posuwa się po skalach Sycylii Marshall obejmuje dowództwo 65 Naturalnie co pewien czas widywałem się i konferowałem z generałem Marshallem. Przywykliśmy do przeprowadzania przynajmniej raz w tygodniu ogólnego przeglądu wydarzeń, podczas którego często zasiadaliśmy sami do oceny zmieniającej się sytuacji. Czasami wzywano również inne osoby. Konferencja przybierała wówczas charakter ogólnej informacji dla członków sztabu zajmujących kluczowe stanowiska. Mar-shall błyskawicznie ogarniał podstawowe elementy raportów, był stanowczy i absolutnie nie dopuszczał jakiejkolwiek myśli o niepowodzeniu. Dodawało to energii i otuchy całemu Departamentowi Wojny. Umiejętnie narzucał obowiązki, co nie tylko usprawniało pracę, ale zmuszało każdego podwładnego do wykorzystywania możliwości, których nawet nie podejrzewał u siebie. Poruczenie komuś obowiązków zakłada odwagę i gotowość udzielenia pełnego poparcia podwładnemu. Nie należy tego mylić ze zwyczajem niedostrzegania trudnej sytuacji w nadziei, że ktoś inny się nią zajmie