To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Brat miał krowę myć i wynosić nawóz do ogródka. - Wyobrażasz sobie, jaka ogromna kukurydza rosłaby na naszym nawozie? - mówił ojciec i oczy mu błyszczały. - Kukurydza gigant! Ja miałabym wstawać o świcie i doić krowę. - Ostatecznie nic wielkiego - zgodziłam się. - Byle dójka to potrafi. - No właśnie! - ucieszył się ojciec. - Czy to nie jest znakomity pomysł? - Ile kosztuje krowa? - zapytałam. Nagle ojciec posmutniał. Okazało się, niestety, że jest dużo droższa od rowerka. Dojenie krowy musiało pozostać jeszcze jednym naszym nie spełnionym marzeniem. Opowiedziałam więc ojcu o spotkaniu z Chaczykiem. Bardzo się ucieszył, że Chaczyk żyje. - Stopa to tylko stopa! Gdyby Achilles ją sobie odciął, nie spotkałyby go przykrości z piętą! Pomyślę! W parę dni później Arsza dostała list od Chaczyka wysłany z Frankfurtu. Ojciec odwiedził przyjaciela w szpitalu. Zaraz potem wstąpił do domu i powiedział: - Kiedy spotkasz Zitę, powiedz jej, że Chaczykowi urwało nogę. Wzruszyłam ramionami. - Cała ulica już o tym mówi, bo Arsza głośno płacze. - Nie o to chodzi - odparł ojciec. - Niech ona nie udaje, że o niczym nie wie! Ciekaw jestem, jak się zachowa. Mariko -zwrócił się do matki - czy mamy jeszcze jakieś znajomości w służbie zdrowia? Mama spojrzała na ojca z drwiącym uśmiechem. -My?! Ojciec chwycił spuchniętą rękę mamy i ucałował. - Chodzi o to, by szybko załatwić Chaczykowi protezę... i to przyzwoitą, a nie jakieś drewniane kopyto. Podobno trzeba czekać dwa lata... - Spróbuję - obiecała matka. - Straciłam wiele dawnych kontaktów. Po upadku ze schodów w Komitecie Ochrony Zdrowia, co wywołało wstrząs mózgu, mama nie powróciła tam do pracy i nie wiedziała, kto z jej dawnych kolegów jeszcze pozostał. W ciągu wielu następnych dni rzadko ją widywałam. Biegała po znajomych i krewnych, żeby ustalić, na kogo ma nacisnąć. Ja zaś wypatrywałam Zity. Wreszcie ją spotkałam. Udawałam głupią. - Pamiętasz Chaczyka, naszego sąsiada? Zaczerwieniła się. Może nie jest jej tak bardzo obojętny - pomyślałam, - Urwało mu stopę i nie chce wracać do Tbilisi. Chyba się wstydzi swojego kalectwa... - Słyszałam - przyznała Zita. - Biedny Chaczyk! Nagle wybuchnęła płaczem. Nie lubiłam mazgajów. Irytowała mnie egzaltacja. Uciekłam, jak mogłam najszybciej. Tego samego popołudnia Zita zapukała do naszych drzwi. Od pewnego czasu zaczęła wchodzić na balkon, a nawet do pokoju. - Mariko! - zawołała. - Czy pani ma zamiar napisać list do Chaczyka? - Dlaczego? - zdziwiła się mama. - On przecież ze mną nie koresponduje. - No tak, tak... w ogóle nie... - przytaknęła Zita. - Ale teraz, gdy jako bohaterski żołnierz... bez nogi... Potrzebny jej był bohater! Mama przyjrzała się Zicie uważniej. - Chcesz przesłać mu pozdrowienia? Ucieszyła się. - Tak! I ofiarować mu swoją przyjaźń!... - Przyjaźń to wielka rzecz... - zauważyła mama. - Mógłby to zrozumieć opacznie... Nie należy stwarzać biedakowi złudnej nadziei... - Mariko! Niech mnie pani zrozumie! - W dużych, błyszczących oczach Zity znowu pojawiły się łzy. - Ja naprawdę nie mogę wyjść za mąż! To byłoby nieuczciwe! Nie wolno mi rodzić dzieci!... Niech on znajdzie sobie jakąś zdrową dziewczynę! Coraz mniej jest mężczyzn. Na pewno niejedna go zechce! - Może on nie marzy o dzieciach? Może marzy tylko o tobie? - Twarz Zity się rozjaśniła. - A jeżeli nawet zechce dziecka, tyle jest sierot dokoła. - Nie wolno mi adoptować dziecka - odparła Zita ze smutkiem. - Niedługo umrę... Pani jest dyskretna, Mariko... Błagam, niech to zostanie między nami! Nawet moja matka o tym nie wie! Ona już się zamartwia z powodu Aszura... Usunęliby mnie pod byle pretekstem z pracy! Rebeka nie ukończyłaby szkoły... Chyba umarłybyśmy z głodu! - Twoje piękne rumieńce! - zawołała matka. - Jak ja mogłam się nie domyślać... - Niech się pani nie boi! Ja już nie prątkuję! Dlatego nie muszę odwracać twarzy i mogę wchodzić do cudzych mieszkań... Założyli mi odmę! To tak, jakbym miała jedno płuco, a i ono jest zagrożone... bo w naszej sytuacji nie ma żadnych szans... - Twój organizm mógł się uodpornić - pocieszyła ją mama. -Z jednym płucem można dożyć stu lat! Znam się na tym. Marzyłam kiedyś, że zostanę lekarzem... Masz rację, dzieci ci adoptować nie wolno. Dlaczego sama nie napiszesz do Chaczyka? - Ja?! - zawołała Zita