To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Kiedy zobaczyła w lusterku spierzchniętą twarzyczkę z wystającymi kośćmi policzkowymi, ostrym podbródkiem, popękanymi wargami, policzkami w niebieskich cętkach od ukłuć dmuchawca, ujrzała dwie blizny na szyi – zrozumiała, że jest potwornie brzydka i że nigdy nikomu nie zdoła się spodobać. Nie dostrzegła nawet swoich wielkich szarych oczu, długich czarnych rzęs czy bujnych, lśniących włosów przystrzyżonych krótko i niezbyt równo. A taka Liza, na odwrót, wręcz zakochała się w swoim odbiciu. Uznała, że jest bardzo ładna – niemal tak piękna, jak Anna Karenina. Zapuściła warkocz, a potem zaczęła czernić sobie sadzą rzęsy, żeby wyglądać jeszcze ładniej. To właśnie Liza ukradła Mariannie lusterko, bo po prostu nie mogła bez niego żyć. Marianna pożyczała lusterko również innym, bo chętnych do przeglądania się w nim było wielu. Liza powiedziała jej, że lusterko gdzieś się zapodziało. Wszyscy się z tego powodu bardzo zmartwili, a po jakichś dwóch dniach niewidoma Krystyna, która mieszkała z Lizą, swoim wyostrzonym słuchem wykryła, że Liza przegląda się w lusterku. Zaczęła bić Lizę chudymi piąstkami i płakać jak skrzywdzone dziecko, nie mogąc się pogodzić z myślą, że Liza jest taka niedobra, a potem zmusiła ją, żeby odniosła lusterko Mariannie i do wszystkiego się przyznała. Liza lusterko odniosła i powiedziała, że znalazła je w szparze za łóżkiem. Następnego dnia Krystyna siedząca w progu swojego domu zawołała przebiegającą obok Mariannę. – Liza oddała ci lusterko? – Dziękuję, tak. – I powiedziała ci, że umyślnie nie chciała ci go oddać? – Tak, powiedziała... – odparła Marianna po krótkiej pauzie. Krystyna zrozumiała, że Liza do niczego się nie przyznała, ale więcej już o tym nie było mowy. Oleg nałożył wszystkim kaszy, którą Stary posypał orzeszkami. Potem przyniósł jeszcze słodkiego syropu, bardzo w tym roku smacznego, bo Vietkus dodawał do niego jabłek. – Chciałbym wierzyć – powiedział Oleg – że naprawimy radiostację i nie będzie już trzeba dźwigać tutaj rozmaitych rzeczy. Jak sobie przypomnę, ile nas kosztowało dotaszczenie sań do wsi, to żyć mi się odechciewa. – Musimy przewidzieć wszystkie warianty – odparł pouczająco Stary. – Rzecz jasna wcześniej czy później nas znajdą, ale trzeba się przygotować na najgorsze. – Zawsze jesteśmy przygotowani na najgorsze. Zresztą już gorzej być nie może – powiedziała Irena. – Nie bądź tego taka pewna – powiedział sucho Stary. – Szkoda, że kutry desantowe się rozbiły – westchnął Oleg. – A łaziki przez góry nie przejdą. Sądzę jednak, że jeśli nie uda się naprawić radia, to zdołamy uruchomić jakiś kuter. Siergiejew wiele potrafi. – Dobrze by było – powiedział starzec. – Ale to wymagałoby kilku wypraw na statek. – Albo – zauważył Oleg – już to z Siergiejewem omawialiśmy, dwóch lub trzech ludzi zostanie na statku przez zimę. – To wykluczone! Nigdy na to nie pozwolę! – wykrzyknęła matka. – Oczywiście pod warunkiem, że będzie ogrzewanie i światło – uściślił Oleg. – Zimą temperatura na przełęczy spada do minus sześćdziesięciu stopni. To jest nieziszczalne marzenie... Ja wolę zadowolić się konkretami. Wystarczy mi ryza papieru. – Gdybyśmy mieli jakikolwiek środek lokomocji – westchnął ponownie Oleg, polewając syropem kaszę. – Chociażby malutki samolocik... – Jesteśmy zmuszeni powtarzać ciernistą drogę ludzkości – odparł poważnym głosem Stary. – Najpierw wynajdziemy koło. – Koło jest nam prawie niepotrzebne – powiedział Oleg. – W lesie nie ma dróg. Co innego, gdyby były przynajmniej dwa osiedla. – Koło już mamy i mamy nawet wóz – uprzytomnił mu Stary. – Teraz kolej na maszynę parową. – Wymyśliliśmy z Siergiejewem, jak zrobić kocioł z kleju – pochwalił się Oleg. – Po maszynie parowej wynajdziemy... balon – uśmiechnął się Stary. – Myślałem o balonie – odparł Oleg. – Już od dawna myślę o balonie. Dlaczego mielibyśmy go nie zrobić? – Łudzisz się, bo nigdy nie robiłeś balonu – powiedział Stary. – Balon zdolny do uniesienia choć jednego człowieka musi być ogromny. – Jak bardzo? – Około trzydziestu metrów wysokości. To zresztą można dokładnie obliczyć. A poza tym balon napełnia się helem lub wodorem. Skąd je weźmiesz? – Przecież sam pan mówił, że bracia Mont... – Montgolfier. – Bracia Montgolfier latali balonem napełnionym gorącym powietrzem. Oleg podszedł do pieca i dorzucił do ognia kawałek drewna, które natychmiast zajęło się błękitnawym płomieniem. – Mieli odpowiedni palnik. I paliwo. – Jakie? – W każdym razie nie drewno. – Położę się – powiedziała matka. – Pomóż mi, synku. Stary był szybszy. Zaprowadził matkę do łóżka i pomógł jej się położyć. – Nad paliwem trzeba się zastanowić – powiedział Oleg, patrząc w ogień. – A palnik zrobimy. – Poważnie mówisz? – Zupełnie poważnie – zapewnił Starego Oleg. – Gdybyśmy dotarli na przełęcz balonem, zaoszczędzilibyśmy mnóstwo czasu i sił. Żeby tylko dolecieć. A może i powrócić. Można też zrobić dwa lub trzy balony. Jeden dla ludzi, drugi ciężarowy