To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Gdy oznajmiłem skromnie, lecz pewnie i z odcieniem uzasadnionej satysfakcji, że sześć… lat, nie uwierzono mi. — Jak to, pluskwa? Sześć lat? Ta zwykła pluskwa? Tak, ta najzwyklejsza pluskwa, owad bezskrzydły, pasożytny, karmiący się krwią człowieka. Zapanowało milczenie pełne niezadowolenia. Wreszcie zawiedziony entuzjasta szepnął: „Jak to? Pluskwa aż sześć lat, a człowiek tylko jakieś głupie sześćdziesiąt lat?” Uczułem gwałtowny przypływ chęci imponowania, byłem młody. No cóż — rzekłem — niech to pana nie dziwi, zwierzęta w ogóle żyją dłużej lub proporcjonalnie dłużej niż my, korona stworzenia. Ropucha żyje blisko 40 lat, a taki powiedzmy, Aleksander Wielki, który podbił Turcję i Ilirię, Persję i Tyr, Egipt i północne Indie — tylko 33 lata. Cóż życie tego przesławnego męża (a ściślej — długość życia) znaczy w porównaniu do długowieczności chociażby dzikiej gęsi, dożywającej normalnie nieprawdopodobnego wieku 80 lat? Zacząłem, zadawać pytania moim rozmówcom. — A wiecie, ile żyje cyprys meksykański? To przerzucenie się z królestwa fauny w królestwo flory zaznaczone zostało katastrofalną serią pomyłek, którą zakończyłem oznajmieniem, że… 10 000 lat, tak, dziesięć tysięcy lat! Wytrzymawszy efektowną pauzę dorzuciłem: — To nie jest rekord, pewien australijski kuzyn sagowców żyje 15 000 lat! Tak, my, ludzie, możemy żywić uzasadnioną pretensję do natury za zbyt niedbałe rozwiązanie problemu funkcjonowania naszych ciał. Gdyby udało się życie człowieka przedłużyć, to społeczne konsekwencje byłyby tak olbrzymie, że doprawdy trudno o przesadę w superlatywach. Człowiek współczesny zaczyna uczyć się mając lat siedem, kształci się na fachowca teoretycznie i praktycznie około dwudziestu lat, nabiera rutyny i dogłębnej znajomości po drugich dziesięciu czy nawet dwudziestu latach. Rezultat? Ano, staje się pełnowartościowy społecznie koło czterdziestki lub po niej, czyli akurat w tym zwrotnym momencie żywota, gdy siły witalne zaczynają go opuszczać, zdrowie nie dopisywać, energia wygasa, a grób staje bliżej niż warsztat pracy. Oto jaskrawy nonsens sytuacji biologicznej ludzkości. Trzydzieści do czterdziestu lat zbierania i… ile lat siania? To musi być zmienione i będzie zmienione. Człowiek może żyć co najmniej sto pięćdziesiąt lat, a jeśli osiągniemy tę granicę, otworzymy nową erę, przerastającą wszystko, co możemy pomyśleć i zgadnąć, zamarzyć i przyśnić sobie. O tym owego fatalistycznego wieczora rozprawialiśmy a ja o tym samym, jeszcze myślałem, gdy wyszedłem, gdy wróciłem do swego pokoiku na poddaszu, gdy następnego dnia jechałem do pracowni — a byłem wtedy asystentem, jak pan teraz u mnie, panie Dominiku, gdy… no i już o niczym innym nie myślałem aż do tej chwili. Rozumiecie, pierwsze to są minuty po wielu latach, gdy owa obsesja, boć inaczej nazwać nie mogę, odpadła ode mnie. Wyciągnął znów rękę. — O jestem wolny, nareszcie wolny. Zapanowała cisza na kilka chwil, (po czym dorzucił nieco zdziwiony: — Lecz, cóż za fantastyczna kolej losu, w tej samej chwili inna obsesja wtłacza mi się w mózg: kto ma realizować mój wynalazek? Co stanie się z ludzkością? Co mam czynić? Czy jestem odpowiedzialny i za co? Za to, co zrobiłem, czy za to, co inni zrobią z tego, co ja uczyniłem? — Pokręcił głową powoli, lecz z jakimś niezwykłym znaczeniem. Nagle rozległ się donośny głos dzwonka, brutalnie przerywając ów szept. Było to tak niespodziewane, że wszyscy poruszyli się w widoczny sposób. — Cóż to — zastanowiła się pani Topolska — kto to może być? Podniosła się i wyszła, by otworzyć nie przeczuwanemu przybyszowi. Oni zaś pozostali w oczekiwaniu na swych miejscach Trwało to dość długo i w niewytłumaczony sposób na gabinet zaczął opadać, jak wielka sieć rybacka, niepokój. Ujrzeli nareszcie panią domu i kogoś za nią. Był to sierżant Kowalik. Pani Topolska i asystent nie znali tego zwalistego i skalistego mężczyzny w mundurze, ale profesor znał już, widział go owego wieczora w willi starego Pogonowskiego, kiedy to zdemaskowano Tragę. Zbladł mimo woli, ale opanowawszy się, spytał rzekomo spokojnie. — Czym mogę panu służyć. — Z polecenia pana prokuratora Lorka proszę, by pan udał się ze mną. Profesor poruszył gwałtownie wargami. Upłynęło sporo czasu, nim rzucił drugie pytanie: — W jakim celu? — Tego nie mogę powiedzieć. — Dokąd? — Również nie mogę powiedzieć. — A więc cóż to, jestem aresztowany? — Uniósł się nieco na fotelu, opierając się rękami i zawisł w oczekiwaniu odpowiedzi. — Nie, na pewno nie, panie profesorze… — sierżant wy trąbił spokojnie swym basem, po czym ociągał się chwilę i dorzucił: — w każdym razie teraz nie o to chodzi, ale przepraszam, nic nie mogę powiedzieć. Topolski zacisnął usta, zmarszczył czoło, powstał całkiem, wyprostował się, zabębnił palcami w powierzchnię stołu. — Czy mogę nieco odłożyć tę… tę wycieczkę, by dokończyć i zapisać mój dzisiejszy eksperyment? — Niestety, panie profesorze: rozkaz mam wyraźny, idziemy natychmiast i bez dalszych wyjaśnień. — No to wobec tego ruszajmy. Profesor zdecydował się i ciągle zaciskając wargi, zmierzał do przedpokoju. Zatrzymał się jeszcze i spytał: — Która godzina? Asystent poskoczył do dużego zegara, stojącego w rogu. Była godzina siódma minut pięćdziesiąt. Poniedziałek. Wieczór. IV UKRADNIJ! W pewnej modnej warszawskiej restauracji, pretensjonalnie urządzonej przez ambitnego architekta, który chciał przypuszczalnie swą sztuką wyrazić: patrzcie, co ja potrafię i na ile mnie stać, w tej więc restauracji panował wzniosły szmer ludzi zadowolonych, ludzi jedzących, ludzi pokazujących się, celebrujących, a także i ludzi podnieconych nieco ogólną atmosferą, znacznie więcej — alkoholem