To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Jesteś tego pewna? - marszcząc brwi, zapytała Mara. - Saba i ja już kiedyś pracowałyśmy razem - przypomniała młoda badaczka. - Zresztą to bę- dzie jeszcze jedna wspaniała okazja obejrzenia z bliska funkcjonujących wytworów bioinżynierii Yuuzhan Yongów. - Ze zbyt bliska, żeby miało mi się to podobać - mruknęła Yage. - Podejrzewam jednak, że już się zdecydowaliście. Oczy wielkiego admirała, widoczne za półprzeźroczystą osłoną przeciwodblaskową maski do oddychania, kierowały się to w jedną, to w drugą stronę. Z pewnością Pellaeon obserwował trójwymiarowe obrazy, niewidoczne dla wszystkich innych. - Jeżeli się mamy zdecydować, lepiej się pospieszmy – odezwał się w pewnej chwili. - Każ- da minuta zwłoki powoduje, że następnych kilku moich pilotów może stracić życie. Musimy jak najszybciej wszystko zaplanować i zorganizować, a czasu zostało bardzo mało. Wydaje mi się także, że znalazłem twoją... jak ją nazwałaś, Sabo? - Hka'kę - przypomniała Barabelka. - Właśnie - podjął wielki admirał. - Wy, Jedi, może jesteście zwariowani, ale stawką w tej grze jest ocalenie życia wielu obywateli Imperium. Nie chcę, żeby cokolwiek potoczyło się nie po naszej myśli. Czy to jasne? Pamiętając nieco wcześniejszy los i straszliwą śmierć swoich ziomków. Saba tylko uroczyście kiwnęła głową. 271 Noma Anora wyrwał ze snu głośny okrzyk i świadomość, że nigdy, nawet w głębinach podziemi Yuuzhan'tara, nie może czuć się bezpieczny. Wiele lat zadawania podstępnych ciosów w plecy - czasami w dosłownym znaczeniu - podczas wspinaczki na szczyty władzy nauczyły go budzenia się na najcichszy szelest. Nawyk ten dobrze mu się przysłużył i wielokrotnie ocalił życie, jeszcze zanim musiał się udać na wygnanie. Nawet jednak tu, w trzewiach ujarzmionej planety, we śnie nie rozstawał się z coufee, które wyrzeźbił własnoręcznie z porzuconego kawałka płaskiej koralowej płytki. Trzymał broń cały czas w zasięgu ręki, a oczodół kryjący plaeryin boi miał nawet śpiąc na wpół otwarty. Gdyby ktoś okazał się idiotą i chciał zaatakować go podczas snu, zginąłby niemal natychmiast po wtargnięciu do jego komnaty. Zaledwie przed tygodniem ten obronny odruch omal nie doprowadził do nieszczęśliwego wy- padku, a może nawet śmierci jednej z nowych towarzyszek. Niespodziewanie - bo przecież niczym na jej względy nie zasłużył - w środku nocy złożyła mu wizytę Niiriit Esh. Nom Anor już spał, ale pod- świadomie wyczuł jej obecność. Zerwał się z maty, przyjął postawę zaczepną i chwycił coufee, żeby przejechać ostrzem po gardle rzekomej napastniczki. W ostatnim ułamku sekundy zorientował się w sytuacji i zrezygnował z ataku. W rzucanym przez kryształ lambent słabiutkim blasku zobaczył w oczach Niiriit przerażenie... a także coś w ro- dzaju urazy. Śmiertelnie wystraszona Yuuzhanka odwróciła się i wybiegła; jej skromna nocna ko- szula zaszeleściła w zetknięciu z koralową ścianą. Dopiero kilka sekund po jej ucieczce zakłopotany Nom Anor uświadomił sobie, że Yuuzhanka pra- wie na pewno nie była uzbrojona. Nie przyszła do jego komnaty z wrogimi zamiarami. Wręcz prze- ciwnie. Obecnie jednak, budząc się, nie miał najmniejszych wątpliwości. Ktoś zaatakował jego i nie- liczną grupkę Zhańbionych. Z dobiegających z góry odgłosów wywnioskował, że ze snu wyrwał go agonalny wrzask mordo- wanego strażnika, Yusa Sh'rotha. Szkoda, pomyślał obojętnie. Były mistrz przemian był wartościowym członkiem niewielkiej społeczności Zhańbionych, ale Nom Anor nie miał czasu ani ochoty go opła- kiwać. Prawdę mówiąc, przed śmiertelny krzyk Sh'rotha ocalił życie pozostałym, ponieważ dal im czas na przygotowanie się do walki z napastnikami... kimkolwiek byli. W pierwszej chwili pomyślał, że może jakiś samotnik przypadkiem natknął się na obóz i został zaskoczony przez strażnika. Istniało 272 także prawdopodobieństwo, że ataku dokonała inna grupka wędrownych Zhańbionych, którzy zamierzali zrabować zapasy żywności... Jednak Nom Anor nie mógł się dłużej łudzić. Trzask amphistaffów nie pozostawiał żadnych wąt- pliwości, że napastnicy są doskonale wyszkolonymi wojownikami. Obóz znajdował się zbyt głębo- ko pod powierzchnią ujarzmionej planety, żeby mógł się natknąć na niego przypadkiem jeden z pa- troli, a to mogło oznaczać tylko jedno: wprawionych w sztuce zabijania yuuzhańskich wojowników wysłano celowo do obozu Zhańbionych, żeby wszystkich wymordować. Świadomość tego aż nadto wystarczała, żeby przynaglić Noma Anora do działania. Były egzeku- tor pozbierał osobiste rzeczy i w pośpiechu wybiegł ze skromnej izby. Doskonale wiedział, że już nigdy do niej nie wróci. Kiedy wyszedł na kręcone schody, o mało nie przewrócił go ktoś zbiegający po kilka stopni naraz w głąb nieużywanego szybu wentylacyjnego. Nom Anor pomyślał, że to pew- nie r pan. Jego były przewodnik po labiryncie podziemnych korytarzy zawsze słynął z talentu do unikania kłopotliwych i niebezpiecznych sytuacji. Były egzekutor odczekał w ciemności mniej więcej dwie sekundy. Wytężał słuch w obawie, czy ktoś nie ściga sprytnego złodziejaszka, nikogo jednak nie usłyszał. Z szybu wentylacyjnego napły- wały tylko stłumione okrzyki i tupot. Nom Anor nie miał pojęcia, ilu wojowników zaatakowało obóz Zhańbionych, ale wsłuchując się w napływające odgłosy, odgadł, że ich atak zakończył się po- wodzeniem. Z ogromnej pieczary dobiegały jęki i wrzaski jej masakrowanych mieszkańców, Ale mnie z pewnością nie dostaną, przysiągł w duchu. Odwrócił się, żeby zejść za Fpanem na dno wentylacyjnego szybu, gdzie spoczywał uśpiony chuk'a. Spodziewał się, że byli towarzysze nie- doli mieli lekką śmierć i szybko przekroczyli próg przyszłego życia... jeżeli jakieś ich oczekiwało. Nie ulegało wątpliwości, że kiedy uciekał przeć gniewem Shimrry, Zhańbieni pomogli mu wybrnąć z bardzo trudne; sytuacji, l tak przeżył dłużej, niż przypuszczał, żywiąc się granitowymi ślimakami, ale wiedział, że nie mógłby przetrwać w obcym środowisku bez końca. Wcześniej czy później zgi- nąłby w szponach jakie goś drapieżnika albo w wyniku prozaicznego i głupiego przypadku jak na przykład wypicie zatrutej wody. Zawdzięczał Zhańbionym ży cię, a dzięki usłyszanej historii życia Vui Rapuunga i rycerzy Jedi -także dzięki nim - chyba mógł myśleć o przyszłości