To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Smok poradził sobie że stertą mierzwy dwoma ruchami. Młoda czarownica popatrzyła na ładunek, tak szybko umieszczony z powrotem w beczce. Relkin złapał za uchwyt i potoczył ją szybko do kompostownika. Tymczasem smok przeszedł się do stojącej pod ścianą stajni wielkiej beki z deszczówką i dźwignął ją, jakby nic nie ważyła. Obmył bruk trzema chluśnięciami. Woda spłynęła z bulgotem do kratki, pozostawiając dziedziniec mokry, lecz czysty. Lagdalen skorzystała że stąjennej szmaty i wytarła kamienie do sucha, przywracając im dawny blask. - Dziękuję ci, panie smoku - powiedziała, kiedy skończyła. Pysk bestii rozsczepił się w przerażającym uśmiechu, obnażając długie na dwa cale kły i zielony, rozdwojony język. Odpowiedział z typowym dla smoków sykiem - Cóż, panienko, możesz zwracać się do mnie po imieniu - Bazil z Quosh, do usług. Co rzekłszy, wyprostował się tak energicznie, że zadrżała ziemia i zasalutował jej na modłę legionistów. Lekko oszołomiona oddała honory, mając nadzieję, że czyni to poprawnie. Relkin wrócił z pustą beczułką, którą zostawił za wejściem do stajni. - Zawsze miło pomóc damie w opałach - stwierdził z lekkim ukłonem, zamaszyście wywijając kapeluszem. Uśmiechnęła się. Pomimo pewnych jej obaw, w tym młodym łotrzyku było coś błazeńsko słodkiego. - Oczywiście, bylibyśmy wdzięczni za zdradzenie nam imienia tej konkretnej damy - dodał Relkin z przebiegłym uśmieszkiem. - Czemu nie, panie Relkinie Sieroto. Na imię mam Lagdalen, z domu Tarcho. Dziękuję wam. - Lagdalen z Tarcho, hę? Proszę, proszę. - Wyszczerzył żeby w uśmiechu. Cóż za użyteczny sojusznik. Po błękitnym oblamowaniu rękawa poznał, że jest w starszej klasie nowicjatu, a Tarcho byli jedną z najbardziej wpływowym rodzin Marneri. - To był dobry strzał, Lagdalen z Tarcho. Gdybym nie uskoczył, nabiłabyś mi niezłego guza. - Przepraszam - mruknęła. - Za co? Wiem, że nie powinienem był się śmiać, ale początkowo wziąłem cię za kogoś innego, chyba za stajennego. Jeden z nich ma podobnie przycięte, brązowe włosy. Nie przepadamy za sobą. Wszyscy mają ponad szesnaście lat i cierpią na zadarte nosy, o ile wiesz, o czym mówię. - Domyślam się. - A poza tym, lubię dziewczyny, które potrafią celnie strzelać i noszą dobre kamienie. - No cóż... dziękuję. - Lagdalen nagle nie wiedziała, co powiedzieć, oczarowana tym dzikim chłopcem że smoczych zagród. Chłopcem o dziwnie wyrachowanym spojrzeniu. Wahał się przez chwilę, jakby obawiając się coś powiedzieć, lecz w końcu wyrzucił z siebie. - Zastanawiam się, czy byłoby z mojej strony grubiaństwem... eee... zapytać lady Lagdalen z Tarcho, czy nie ucieszyłoby jej towarzystwo podczas wieczornego festynu Podwalin. Zauważyła, że mówiąc, miął w ręku czapkę. - Cóż, sama nie wiem. Miałam spędzić cały dzień na pracy w stajni. Nie skończę przed zmrokiem i będę tak zmęczona, że nie sądzę, abym... Relkinowi pojaśniały oczy. - Pomożemy, prawda, Baz? Spojrzała na smoka, wciąż opierającego się na szufli. Ten ponownie obdarzył ją swym przepastnym uśmiechem. - Pomożemy z przyjemnością, Lagdalen z Tarcho. Przyniosę smoczą beczkę; pomieści o wiele więcej, niż ta mała, której używasz. Znowu ją zaskoczyli. Zagapiła się na nich. Naprawdę chcieli to zrobić. Od wielu lat nikt nie był dla niej tak miły. - Hm, dziękuję wam, Relkinie i Bazilu - zdołała wykrztusić. - Ufam, że jeśli zdołam skończyć pracę na czas, pani Flavia nie sprzeciwi się mej prośbie o uczestniczenie w wieczornych obchodach. - Świetnie! - zawołał chłopiec. - Wiem, jak zdobyć trochę gorącego jabłecznika i dobre miejsca na kukiełkowym przedstawieniu. Smok zasyczał nagle ostrzegawczo. - Ktoś idzie. - Prędko, musimy się schować - rzucił Relkin. Lagdalen została raptem wciągnięta do olbrzymiego, mrocznego wnętrza smoczego domu. Pachniało tu ziołami. Z wewnętrznego, niewidocznego stąd korytarza, wiało ciepłe powietrze. Przez szparę w drzwiach patrzyła, jak Helena z Roth wraca z woźnym Sappino, którego z niejakim trudem wyrwała z porannej drzemki. Staruszek był przez to nieco rozdrażniony, toteż widok czystego dziedzińca wywołał w nim furię