To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Przed festynem pilnowane przez strażników wozy co miesiąc zajeżdżały do miejscowych parków. W tym roku dary były hojniejsze, ale kobiety musiały pokonać dłuższą drogę, żeby je odebrać. Co osiem tygodni udawały się więc na Plac Pokoju, gdzie pod nadzorem książęcych sług nierodowi zwozili kosze ziarna i dzbany z oliwą. Czasem zdarzało się, że przywieźli suszone owoce, a dwa razy w roku także ser. Słudzy mieli hełmy i włócznie. Kobiety wiedziały, co mają mówić: – Jestem wdową. – Nie mam domu. – Moje dzieci głodują! – Żaden mężczyzna się mną nie opiekuje. Mężczyźni tymczasem zatrzymywali się na skraju placu. Książęcy urzędnicy rozdawali dary tylko samotnym matkom i starym kobietom, które nie mogły już rodzić. Niektóre pożyczały sobie dzieci. Słudzy pilnowali porządku, nierodowi wydawali prezenty, a kobiety wynosiły je z placu. Wtedy wybuchały walki. Mężczyźni zbierali, co mogli, od samotnych kobiet. Mieszkańcy Posiadłości otaczali kordonem matkę, matkę matki, wszystkie ciotki, siostry i kuzynki; dwóch najmłodszych ciągnęło wózek, na który zrzucano część towarów – nie wszystkie jednak, gdyż ktoś mógł zebrać wózek. W Posiadłości mieszkało dość kobiet, żeby bardziej opłacało się pilnować ich zdobyczy, niż bić się o jeszcze. Nauczyli się tego pierwszego Dnia Matki po festynie. Inne bandy też szybko się uczyły. Wszystko było popakowane, gdy Whandall dostrzegł Trasa Preetrora. – Pelzed chciał, żebym porozmawiał z Trasem – wyjaśnił Resaletowi. Resalet powiódł wzrokiem po tłumie wokół placu. – Dobrze, tym razem damy sobie radę bez ciebie. Lepiej nie zadzierać z Pelzedem. Wróć do domu, jak tylko będziesz mógł. Tras postarzał się i schudł. Jego widok obudził w Whandallu bardzo bolesne wspomnienia. – Słyszałem, że rzucili cię krabom – powiedział Whandall. – To samo mówiono mi o tobie. Plac Pokoju pustoszał szybko. Całe rodziny i bandy umykały, starając się zdążyć do domu, zanim ktoś wszystko od nich zbierze. Tras usiadł przy stoliku na rogu i zamówił dwie herbaty z miodem. Przyglądał się Whandallowi. – Ale tego nie zrobili – stwierdził. – Wyrosłeś. I masz nóż. – Bałem się, że zostanę kaleką do końca życia – wyznał Whandall. – Mówiłeś, że ich przekonasz, Tras. Nie można przekonać kogoś, kto nie słucha! Co ci zrobili? – Sprzedali mnie na statek. Dwa lata pracowałem, żeby spłacić ten dług. – Tras spuścił wzrok na swoje stwardniałe dłonie. – Życie na morzu jest ciężkie, ale nigdy nie byłem w takiej formie jak teraz. A ile znam opowieści... – Książę Pelzed chętnie by ich wysłuchał. Mówi, że jesteś mu winien dach. Tras Preetror wybuchnął obłąkańczym śmiechem. – Wróciłeś na Książęce Wzgórza? – spytał zirytowany tą reakcją Whandall. Śmiech uwiązł Trasowi w gardle. – Oczywiście, masz rację. Nic ich nie obchodzi, co teraz porabiam. Spotkałem Głospokoja Przewoźnika w porcie. Zdziwił się, że wracam jako pasażer, a nie marynarz, ale ostrzegł mnie tylko, żebym nie zbliżał się do Książęcych Wzgórz. Nie musiał tego robić. – Tras zerknął w górę, na dające im cień drzewko oliwne. – Chociaż... Może jest jakiś sposób... – Na mnie nie licz, Tras. – A przy następnej Pożodze? Zbierzesz przyjaciół, krewnych, znajomych i poniesiecie Yangin-Atepa książętom do domów. Dacie im nauczkę... – Ktoś może im da. Ja nie. Whandall zamyślił się nad możliwością życia wśród książąt. Na pewno wyglądałoby inaczej, ale czy lepiej? Tego nie wiedział. Herbata mu smakowała; stanowiła miłą odmianę po konopnym naparze Pelzeda. Tras chyba to zauważył, bo zamówił dolewkę. – Czuć w niej ślad konopi i szałwii – stwierdził, smakując napój. – Pszczoły zapuszczają się pewnie na konopne pola. Whandall nie ukrywał zdumienia. – Co ty, nie wiesz, skąd się bierze miód? – spytał Tras. Whandall pokręcił głową. – Drwale pewnie go nie znają... Miód robią pszczoły, a pszczelarze wybierają go z uli. Słuchając Trasa, Whandall widział, jak otwiera się przed nim całkiem nowy świat. Pszczelarze musieli być nierodowi, prawda? Gdzie przechowywali miód? Czy pszczoły ich chroniły? Whandall pytał, a Tras Preetror znał odpowiedzi... – W innych krajach pszczelarz dogaduje się z królową roju. Obiecuje strzec ula albo opiekuje się ogrodem. Pszczoły potrafią wykorzystać złoto. Tutaj jednak magia królowej nie wystarcza, żeby chronić ul przed zwierzętami i zbieraczami; przypuszczam, że mógłbyś swobodnie zebrać miód. Nie ty jeden zresztą. Nierodowi pilnują pewnie uli, ukrywają je przed rodowymi, odpędzają niedźwiedzie... Chociaż... Słyszałem coś o... Zaraz, jak to było? Whandall był ogromnie spragniony wiedzy. Nie zdawał sobie dotąd sprawy, jak bardzo brakowało mu Trasa Preetrora. Gawędziarz zmagał się z własną pamięcią... – Wiem, sztylety. Pszczoły w Mieście Tepa wykształciły takie zatrute sztyleciki, upodabniając się do maleńkich, pasiastych rodowych – oznajmił radośnie Tras. – No, wystarczy. Twoja kolej. Na to też Whandall czekał niecierpliwie. Zaczął opowiadać, jak przyniesiono go do Posiadłości, jak dochodził do zdrowia w żłobku i jak wprowadził się do maleńkiego pokoiku na piętrze. – To pokój Lenorby – dodał. – Dopadli ją wreszcie, chociaż trzynaście lat po czasie. – Kto? – Słyszałem tę historię w dzieciństwie. Znasz „Jispomnosa”; wiesz, że nikogo nie powinno interesować, co mężczyzna robi ze swoją kobietą... – Nawet gdyby chciał ją zamordować. – No właśnie. W drugą stronę działa to podobnie. Żona zabiła męża? Trudno; może za bardzo lubił ją bić i nią pomiatać. Wszyscy o tym wiedzą, bo widzieli siniaki na jej twarzy. Tylko że z Lenorbą i Johonem sprawy miały się inaczej. Johon z Targu Kwiatowego wprowadził się do niej, bo była troszkę zwariowana, zwłaszcza na punkcie seksu